Opowieść córki. „Nie pamiętaj moich oczu, które świat żegnały”

GN 47/2023

publikacja 23.11.2023 00:00

O miłości córki do matki, doświadczeniu odchodzenia i domu wielopokoleniowym opowiada Beata Janson.

Beata Janson z mamą Krystyną i mężem Robertem. Beata Janson z mamą Krystyną i mężem Robertem.
archiwum rodzinne

Judyta Syrek: Piszesz wiersze…

Beata Janson: Pisałam, jak byłam młoda, do szuflady. Ale kilka dni po śmierci mamy usłyszałam ten wiersz w duszy jakby jej szept.

Jaka ona była?

Dzielna i pogodna. Miała dużo naturalnej pokory, wynikającej z mądrości życiowej.

Ty też taka jesteś.

Mama swoją postawą życiową uczyła mnie, że trzeba iść zawsze do przodu, uśmiechać się, nie marnować życia na smutki. To była bardzo wiarygodna postawa, zważywszy na jej chorobę i niełatwe doświadczenia: przeżyła śmierć męża, rodziców, wszystkich sióstr i braci oraz przyjaciół. Nie epatowała cierpieniem.

A dziś często uważamy, że smutki i cierpienia trzeba głośno wypowiadać.

Trzeba je wypowiedzieć. Ale myślę, że kiedy cierpimy, to mamy dwie drogi: albo z cierpienia pójdziemy w górę, albo w dół. Albo wyjdziemy z radością, że coś udało się przeżyć, pokonać i doceniać życie, które nam zostało ofiarowane, albo przeżyjemy życie w smutku. Nauczyłam się od mamy, że cierpienie jest częścią naszego istnienia, boli, ale idziemy do przodu, bo życie jest piękne.

Nie muszę już pytać, czy Twoja więź z mamą była głęboka, odpowiedź jest oczywista.

Moja więź z mamą była więzią mamy wdowy z córką jedynaczką. Prawie całe życie mieszkałyśmy razem. Mój mąż Robert pokochał bardzo moją mamę i z wzajemnością. Mogę powiedzieć, że miałam szczęście.

Na czym ono polegało?

Robert stracił swoją mamę, kiedy miał 5 lat. Z moją mamą przyjęli siebie wzajemnie do serc. Może dlatego wszystko szło nam dobrze. Były zgoda, miłość i szacunek. Razem wszędzie wyjeżdżaliśmy, nie była naszym bagażem. Była naszym najlepszym przyjacielem. Robert i mama mieli wspólne pasje jako kibice sportowi. Piłka nożna, siatkówka, tenis… To wielka łaska, że mój mąż dzielił moją miłość do mamy. Zwłaszcza że wymagała opieki i troski, bo kiedy zamieszkała z nami, była już po pierwszym udarze.

Nie bałaś się, że nie dasz rady?

Nie bałam się. Obok mnie był zawsze mój ukochany mąż. Były trudne momenty, ale nie wynikały one z opieki nad mamą, tylko z walki o jej życie. Ze względu na ciężką niewydolność serca ta walka od 2005 roku była wpisana w nasze życie. A od 2020 r. bardzo intensywnie.

Jak wspominasz dzieciństwo? Nie miałaś żalu po stracie ojca?

Dzieciństwo wspominam wspaniale. Było pełne miłości. To moja siła dzisiaj. To nie znaczy, że było idealne, ale miałam miłość mamy.

Opieka nad chorym rodzicem nie jest łatwa.

Wymaga pewnego poświęcenia, ale warto było. Zawsze jej potrzeby były przed moimi. Byłam zmęczona, ale wiedziałam, że jej czas na ziemi się kończy. Dlatego chciałam, żebyśmy wszyscy nacieszyli się sobą. To też było moim szczęściem. Ale nie każdy ma taką możliwość opiekowania się rodzicem.

Ci, którzy nas kochają, chcą, żebyśmy mieli spełnione życie, nawet kiedy ich już nie będzie z nami…

To prawda. Pięć dni przed odejściem mamy siedziałam przy niej i nie mogłam opanować łez, widząc jej cierpienie. Mama nagle otworzyła lekko oczy, spojrzała na mnie, kiwnęła głową i zamknęła oczy. W tym momencie zrozumiałam, że powiedziała: „Nie płacz, proszę”. Otarłam łzy. A kiedy po kilku minutach drugi raz otworzyła oczy, siedziałam z uśmiechem i pokazywałam mamie, że będzie dobrze. Widziałam, że ją uspokoiłam. Mama już wtedy nie mogła mówić. I nawet nie otwierała oczu. Tylko ten jeden raz otworzyła, jakby czuła moje emocje.

Co to znaczy mieć szczęśliwe życie dla córki, którą wychowuje się samotnie?

Żyłyśmy we dwie, było trudno, bo wychowywałam się w czasach komunizmu. Ale mama zawsze dawała mi poczucie, że nasz dom jest pełen radości i szczęścia. Pamiętam, jak wyglądała Wigilia. Ona przygotowywała ją, jakby organizowała największe przyjęcie dla całej rodziny. I była cała rodzina: ona i ja. Wydawać się może, że w takich momentach jest smutno. Nasz dom nie był smutny. Mama robiła potrawy, dekoracje, a ja szykowałam wszystkie lalki i misie, które z nami zasiadały do stołu. Trudno było kupić jakiś prezent, więc pakowałyśmy drobne rzeczy, które były w domu: mydło, długopis, czasem sweter. Nasza choinka była obłożona prezentami. Przeżywałam ten czas z radością. Ktoś może pomyśleć: bieda, a ja czułam szczęście. Były kolędy, była radość. Mama była moim najlepszym przyjacielem.

Nie przeżywałyście nigdy kryzysu?

Zdarzały się nieporozumienia. Ale nie krzyczałyśmy na siebie, tylko rozmawiałyśmy, wyjaśniałyśmy. Przepraszałyśmy się, przytulałyśmy. A potem często śmiałyśmy się z własnych błędów.

To pomogło Ci przy pożegnaniu z mamą?

Nikt nie jest bohaterem w takich momentach. Najtrudniejsze były chwile, kiedy mama cierpiała. Odchodziła trzy miesiące. Siedziałam przy niej dzień i noc. Spałam dwie, trzy godziny na dobę. To było trudne. Wiedziałam, że umrze, a chciała wyzdrowieć i żyć…

Coś niesamowitego dzieje się w relacji córki z matką, ona jest chyba częścią naszej kobiecości.

Mama jest zazwyczaj na pierwszym froncie, od poczęcia.

Czy to jest dla ciebie wzorzec w relacji z Twoimi córkami?

Myślę, że każdy opracowuje swój wzorzec. Bo dzieciom próbujemy dać to, czego my nie otrzymaliśmy. Zawsze jest inaczej. Jest inna atmosfera dorastania, są inne czasy. Ja żyłam w czasach skromnych i nieroszczeniowych. Dzisiaj żyje się i wychowuje inaczej. Ale na każdy czas jest ta sama potrzeba: miłość. To jest fundament, który możesz przekazać dalej, cała reszta jest otoczona innymi warunkami.

A może to jest taka prawda duchowa, że kiedy człowiek jest wychowywany w dobrej, radosnej atmosferze, żyje mu się łatwiej i prościej układają się relacje?

To prawda. Ale myślę, że gdzie jest miłość, tam są i mądrość, i radość, i uśmiech, i dobro, i szacunek. Wszystko. Jak pisał Jan Paweł II: „Miłość mi wszystko wyjaśniła”.

Wasz dom był wielopokoleniowy.

Mieszkaliśmy razem – trzy pokolenia.

To rzadkość, szczególnie że prowadziliście intensywne życie estradowe.

Mój mąż jest kompozytorem, więc nieczęsto koncertuje. W czasie, o którym rozmawiamy, nałożyły się dwie choroby. Choroba mamy i walka o życie Roberta, który po wypadku przez trzy tygodnie leżał pod respiratorem. Mój mąż stwierdził, że przez ostatnie dwie dekady żyłam dla innych, walczyłam o życie bliskich. Przeskakiwałam z pożaru do pożaru. Akceptuję to i uśmiecham się do życia. Bo to moje doświadczenie.

Czułaś się wypalona?

Nie, nigdy. Poczułam się złamana z bólu. Jestem wierzącą osobą. Odchodzenie mamy przeżyłam z Bogiem. Jednak czasami trzeba też skorzystać z pomocy lekarza. Czas mi dał przestrzeń, żeby wszystko przemyśleć i poukładać. Ale największe moje wsparcie to Bóg i modlitwa. I moja rodzina.

Dlaczego warto być z osobą starszą do końca?

Odpowiem pewną historię, która przytrafiła mi się trzy lata temu. Leżałam bardzo chora w szpitalu, a obok umierała starsza pani, której nikt nie odwiedzał. Miała 94 lata. Zaczęłam wstawać z łóżka, aby ją poić. Głaskałam ją po głowie. Pewnego dnia przyjechała rodzina. Każdy przy tym łóżku był zajęty swoimi sprawami. Uderzyło mnie to. Nie widziałam tam miłości. Ostatniego dnia jej życia czułam, że jest bardzo źle. Podeszłam, aby ją głaskać. Mówiłam do niej: „Nie bój się, Aniu, nie jesteś sama”. Ona otworzyła oczy i powiedziała, że jestem aniołem. To był moment, żeby pozwolić jej odejść w spokoju. Jednak procedury szpitalne nakazywały walkę o jej życie. Ona krzyczała, żeby przestali. Ja płakałam, a ona umarła podczas tej walki. Odeszła sama.

Czego potrzeba, aby w spokoju przeżyć umieranie ukochanej osoby?

Mnie pomogły wiara w Boga i miłość.

I był w Tobie spokój?

Duchowy spokój był ze mną zawsze, gorzej z ciałem. Dwa tygodnie przed śmiercią mamy miałam zapaloną świecę dzień i noc. Chciałam, żeby w jej pokoju było światło. Cały czas modliłam się koronką, codziennie puszczałam mamie modlitwę ks. Dolindo: „Jezu, Ty się tym zajmij”... Modliłam się na różańcu za jej duszę. Chciałam ją przygotować jak najlepiej do tej drogi. Dbałam o jej ciało, malowałam paznokcie, farbowałam włosy. Ale najbardziej chciałam zadbać o jej duszę. Przyszedł też moment, kiedy prosiłam Boga, by mama już nie cierpiała, modliłam się o dobrą śmierć dla niej. Wcześniej wielokrotnie błagałam Boga o pozostawienie jej na ziemi. To było trudne, ale nie myślałam o sobie.

I przyszedł moment trudny, ten ostatni.

Trzy razy był u nas duchowny, żeby jej dać namaszczenie. Przyjmowała Komunię, jak długo mogła. Zrobiłam wszystko dla jej duszy. I to dawało mi siłę. Były momenty strachu. Ale to coś niezwykle ważnego, by być przy osobie, którą się kocha, w chwili jej odchodzenia. Czułam, że to jest dla mnie ważne. Sam ten proces przypomniał mi, że mam ograniczony czas na tej ziemi. Zapominamy o tym. Pamiętam, jak trzy dni przed śmiercią mamy powiedziałam do swojej starszej córki, że życie to fikcja, a tu jest prawda.

Co to znaczy?

To znaczy, że prawda jest w rzeczach niezmiennych, rodzeniu się, umieraniu, niebie, gwiazdach, naturze. To wszystko będzie trwać, kiedy nas już tu nie będzie. Często o tym zapominamy. Nie pokazujemy kolejnym pokoleniom, że śmierć to proces przechodzenia. Otrzymałam łaskę, że w chwili śmierci trzymałam moją mamę za rękę, a miałam iść wyrzucić śmieci... Na parę minut przed śmiercią mamy poczułam dziwny lęk. W pewnej chwili usłyszałam taki głos: „Nie bój się, nie jesteś sama. Przejdziemy przez to razem. Usiądź obok mamusi i puść waszą modlitwę”. Nie wiedziałam, co się dzieje, nie rozumiałam tego, ale odpowiedziałam na głos: „Dobrze”. Usiadłam i puściłam Koronkę do Miłosierdzia Bożego. I złapałam mamę za rękę. I zaczęłam do niej mówić: „Mamuniu, trzymam Cię za rękę tak mocno, jak lubisz, i bardzo Cię kocham, wszystko wybaczam i proszę o wybaczenie. Za wszystko dziękuję. Ty mnie wszystkiego nauczyłaś, bądź o mnie spokojna, mam twoją mądrość w sobie, wszystko, co chciałaś, przekazałaś mi”. I wtedy mama przeszła na drugą stronę. To był najpiękniejszy moment w moim życiu oprócz narodzin moich dzieci. Byłam wdzięczna Bogu. W tej tak łamiącej serce chwili była miłość. I pokój, i pojednanie. Podziękowałam Bogu za wszystkich ludzi, którzy swoimi złymi uczynkami doprowadzili mnie do takiej miłości do Boga, że mogłam w ten sposób przejść te trudne chwile. Po śmierci bliskiej osoby każdy potrzebuje czasu, bo ból bardzo doskwiera. Maryja jest dla mnie wzorem przejścia tego bólu.

Beata Janson

żona Roberta Jansona, kompozytora, założyciela zespołu Varius Manx, mama dwóch dorosłych córek.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.