Dusia odeszła. Wspomnienie o Wandzie Półtawskiej

Magdalena Dobrzyniak

|

GN 44/2023

publikacja 02.11.2023 00:00

Przed północą 24 października zgasła Wanda Półtawska. Była radykalną miłośniczką życia i bezkompromisowo głosiła cud i piękno miłości.

 Wanda Półtawska w 2008 roku. Wanda Półtawska w 2008 roku.
Kuba Suszek /REPORTER/east news

Mawiała, że świadectwo jest zadaniem wszystkich katolików. Jej zdaniem, jeśli nie świadczą, to dlatego, że brakuje im odwagi. „Dlaczego się boisz? Jak powiesz »katolicki«, to co? Będziesz niepopularny? A dlaczego nie można świadczyć o prawdzie? Dlaczego nie?” – pytała podczas jednego ze spotkań z dziennikarzami. Odwaga Wandy Półtawskiej budziła respekt nawet u jej przeciwników. Była jak stal – zahartowana w ogniu nieludzkich doświadczeń młodości, ocalona przed śmiercią, wierna cudowi odzyskanego życia, powołana, by nie ustawać w głoszeniu jego bezcennej wartości.

– Nawet jeśli nie zawsze się zgadzaliśmy we wszystkich sprawach i poglądach, to zawsze szanowałem ją za wyrazistą, mocną osobowość, która wpływała na kształt duszpasterstwa rodzin, medycyny pastoralnej i kwestii etycznych związanych z medycyną, bo tu miała dużo do powiedzenia – mówił po jej śmierci kard. Kazimierz Nycz.

Jaskrawość snów

Tę wyrazistą osobowość z pewnością ukształtowały trudne doświadczenia przeżytej w obozowym piekle młodości, choć przecież jeszcze przed wojną koleżanki szkolne żartobliwie mówiły o swojej upartej Dusi „pułkownik”.

Wanda Wojtasik przyszła na świat w Lublinie 2 listopada 1921 roku, jako najmłodsza z trzech sióstr. Kiedy wybuchła wojna, była uczennicą drugiej klasy liceum sióstr urszulanek, gdzie odebrała staranne i nowoczesne wykształcenie. Zaangażowana w harcerstwo, natychmiast zajęła się służbą pomocniczą, a gdy przyszła noc okupacji, przystąpiła do konspiracji jako łączniczka i uczestniczka tajnego nauczania. Dwudziestoletnią Dusię w lutym 1941 roku aresztowało gestapo. Rozpoczęła się droga krzyżowa młodej, pełnej pasji życia dziewczyny. Trafiła do obozu koncentracyjnego Ravensbrück, a w marcu 1945 roku – do Neustadt-Gleve, gdzie zastał ją koniec wojny.

Za tymi suchymi faktami kryje się trauma bestialskich eksperymentów medycznych, „królików doświadczalnych”, widoku SS-mana wyrzucającego na śmierć nowo narodzone dziecko, powolnego umierania z głodu w trupiarni. Ocalenie z obozu nie przyniosło jednak wyzwolenia i upragnionego spokoju. „Codziennie, a raczej co noc, śnił mi się Ravensbrück – przy tym jaskrawość snów i jakaś olbrzymia ich plastyczność sprawiały, że nie można było odróżnić, czy to sen, czy dalszy ciąg obozu” – notowała w pamiętniku „I boję się snów”, dzięki któremu wreszcie odnalazła ukojenie.

Nie pozwoliła, by pochłonęła ją ciemność. Jeszcze w obozie, będąc na skraju śmierci, planowała życie. Wokół otaczała ją groza umierania i rozpaczy. „A ja właśnie żyłam i myślałam. I leżąc tam z zimnym trupem Cyganki, postanowiłam, że skończę medycynę” – wspominała po latach.

Nie potrafiła zrozumieć, jak to jest możliwe, że człowiek jest w stanie zadawać drugiemu tak potworne cierpienia, nie liczyć się z jego życiem i godnością. Chciała pojąć tę tajemnicę nieprawości i postanowiła zostać psychiatrą – nie dlatego, że fascynowały ją mroki ludzkiego umysłu, ale po to, by móc pomagać innym. Zdecydowała się na Uniwersytet Jagielloński. Może dlatego, że znajome twarze i ulice w Lublinie przypominały jej wciąż o wojennym koszmarze? A może dlatego, że widok rodzin ofiar nieludzkiego systemu budził w niej niejasne poczucie winy, bo ocalała, podczas gdy ich już nie ma?

Studia ukończyła w Krakowie w roku 1951, a wcześniej, w sylwestra 1947 roku, wzięła ślub z Andrzejem Półtawskim, profesorem filozofii. Urodziła cztery córki. Żyła. Już nie była obozowym numerem 7709. Była matką, żoną, lekarzem w szpitalu psychiatrycznym w Kobierzynie, rozwijała karierę akademicką w Klinice Psychiatrycznej Akademii Medycznej w Krakowie, gdzie do roku 1968 pełniła różne funkcje: asystenta, starszego asystenta i adiunkta, ordynatora oddziału, równolegle pracując nad doktoratem (obronionym w 1964 roku). Prowadziła badania tzw. dzieci oświęcimskich, czyli ludzi, którzy w dzieciństwie doświadczyli traumy obozowej. Opracowała metodę psychoterapii obiektywizującej, która opierała się na uświadamianiu nieprzystosowanej młodzieży jej miejsca w rodzinie i społeczeństwie.

Siostra i brat

„Obóz, ciągłe obcowanie z perspektywą śmierci, zmienił jej widzenie świata, ukazał nicość tego, o co zazwyczaj najbardziej się troszczymy w codziennym, »zwyczajnym«, mieszczańskim życiu. Toteż jak wielu byłych więźniów nie mogła znaleźć sobie spokojnego miejsca w pozaobozowym świecie – domowe i zawodowe życie jej nie wystarczało, nie mogła ukoić niepokoju i poczucia wyobcowania. Szukała kogoś, kto by ją zrozumiał i pomógł – i natrafiła na spowiednika, księdza Karola Wojtyłę” – pisał A. Półtawski o spotkaniu jego żony z przyszłym papieżem. Wielowymiarowego, skomplikowanego życia Dusi nie można sprowadzić do prostego określenia „przyjaciółka papieża”, ale nie da się zaprzeczyć oczywistemu faktowi, który kard. Stanisław Dziwisz tak podsumował w 100. rocznicę urodzin W. Półtawskiej: „Z ich przyjaźni i duchowej więzi zrodziło się dobro, które ubogaciło Kościół nie tylko w naszej ojczyźnie”.

Pochodzący z archidiecezji krakowskiej kard. Nycz wspominał, że miał w swoim życiu okazję spotkać ją w kilku odsłonach. – Najpierw jako młodą panią doktor psychiatrii, która miała z nami medycynę pastoralną w latach 60. Ceniliśmy ją nie tylko za to, jak wykładała, ale również za jej przeszłość i historię, świadomi tego, że była więźniarką obozu w Ravensbrück – opowiadał kardynał. – Druga odsłona była wtedy, kiedy pracowała przy wydziale duszpasterstwa rodzin, bo też pracowałem wtedy w kurii krakowskiej na wydziale katechetycznym. Była ważną konsultantką, na duszpasterstwo rodzin wpływała w sposób zasadniczy – wspominał. Gdy został biskupem pomocniczym, często spotykali się z Wandą Półtawską w kurii w Krakowie. – Wiem, że w tej dziedzinie współpracowała ściśle z kard. Karolem Wojtyłą, a później papieżem Janem Pawłem II, będąc z nim w stałym kontakcie – mówił.

Sam Jan Paweł II pisał do niej: „Od dwudziestu z górą lat, odkąd Andrzej powiedział po raz pierwszy »Duśka była w Ravensbrück«, powstało w mojej świadomości to przekonanie, że Bóg mi Ciebie daje i zadaje, abym poniekąd »wyrównał« to, co tam wycierpiałaś. I myślałem: za mnie wycierpiała. Mnie Bóg oszczędził tej próby, bo Ona tam była. Można powiedzieć, że przekonanie takie było »irracjonalne«, niemniej ono zawsze było we mnie – i ono nadal pozostaje. Na tym przekonaniu rozbudowała się stopniowo cała świadomość »siostry«”. Nazywał ją swoim osobistym ekspertem od Humanae vitae.

A Wanda wspominała: „On mówił do mnie: jesteś jak moja ręka wyciągnięta do tych, co do mnie nie przyjdą”.

Wartość najwyższa

Przez 42 lata (1955–1997) Półtawska wykładała medycynę pastoralną na Wydziale Teologicznym, a potem w Papieskiej Akademii Teologicznej w Krakowie. Wykładała również – w latach 1981–1984 – w Instytucie Jana Pawła II przy Uniwersytecie Laterańskim w Rzymie.

W roku 1967 zorganizowała Instytut Teologii Rodziny i kierowała nim przez 33 lata, szkoląc młode małżeństwa i narzeczonych oraz duchownych. Napisała wiele prac o przygotowaniu do małżeństwa i miłości. Zaangażowała się w formację lekarzy w służbie życia i rodziny, wygłaszała wykłady, prowadziła szkolenia w całej Polsce, poświęcając temu zadaniu cały wolny czas. W roku 1994 została mianowana członkiem Papieskiej Akademii Życia. Współpracowała z Papieską Radą ds. Pracowników Służby Zdrowia. W 1983 r. została członkiem Papieskiej Rady Rodziny.

Bezkompromisowo walczyła z aborcją, w latach PRL-u powszechną i dostępną. „Po chwili pierwszej ulgi, że już nie ma dziecka, przychodzi okres refleksji, żalu, że nie ma dziecka, trudne do zniesienia poczucie winy, które przekształca się w poczucie krzywdy, i wreszcie następują zmiany charakterologiczne, głębokie, nieodwracalne zaburzenia. Zostaje w każdej kobiecie pamięć tego, co się stało, jak bolesny odcisk. Zmarnowane zdrowie psychiczne (a często także fizyczne) i zabite dziecko? A tak łatwo można tego uniknąć, przyjmując za zasadę, że tylko wtedy wolno podjąć działanie rodzicielskie, gdy nie grozi krzywda dziecka” – pisała.

Magdalena Guziak-Nowak, dyrektor ds. edukacji Polskiego Stowarzyszenia Obrońców Życia Człowieka, podkreśla, że osią, wokół której skupiała się aktywność W. Półtawskiej, była prawda o godności człowieka. – W kręgu największego zainteresowania pani doktor była kondycja polskich rodzin i ochrona dzieci nienarodzonych. Życie. Wartość najwyższa, bezcenna – zauważa.

– Całą swoją myśl opierała o to doświadczenie, które było jej wspólne z Janem Pawłem II, związane ze świętością życia małżeńskiego, rodzinnego, gdzie człowiek realizuje pewien zamysł Stwórcy. Jej działalność związana z obroną życia, obroną małżeństwa, jedności i kształtu życia rodzinnego i małżeńskiego wypływała nie tylko z pewnej przenikliwej refleksji intelektualnej, ale swoje zakotwiczenie miała w głębokim doświadczeniu duchowym – wspominał na antenie Programu II PR ks. dr Paweł Gałuszka, kierownik Podyplomowych Studiów Duszpasterstwa Rodzin na Uniwersytecie Papieskim Jana Pawła II w Krakowie, który przez wiele lat z nią współpracował, a dziś kontynuuje dzieło jej życia.

W 2010 roku Wanda Półtawska podpisała list otwarty do rządu RP i prezydenta przeciwko organizacji w Warszawie parady Europride. W liście podkreślano sprzeciw wobec legalizacji związków osób tej samej płci oraz adopcji dzieci przez pary homoseksualne.

W maju 2014 roku stworzyła tekst „Deklaracji wiary lekarzy katolickich i studentów medycyny w przedmiocie płciowości i płodności ludzkiej”. Budzący wiele kontrowersji dokument podpisało niemal 4 tys. osób: lekarze, pielęgniarki, studenci i profesorowie medycyny. W. Półtawska zawarła w nim swoje życiowe credo. Pisała, że „podstawą godności i wolności lekarza katolika jest wyłącznie jego sumienie oświecone Duchem Świętym i nauką Kościoła, i ma on prawo działania zgodnie ze swoim sumieniem i etyką lekarską, która uwzględnia prawo sprzeciwu wobec działań niezgodnych z sumieniem”. Środowiska lewicowe protestowały, a do Ministerstwa Zdrowia trafiały petycje, by zrywać kontrakty z lekarzami powołującymi się na ten dokument.

Cudem ocalona

W 1962 roku Wanda Półtawska zachorowała na nowotwór. Biskup Wojtyła, będący wówczas w drodze do Rzymu na sesję Soboru Watykańskiego II, napisał do ojca Pio list, w którym prosił o modlitwę za „chorą na raka krakowską lekarkę, byłą więźniarkę, matkę czwórki dzieci”. Tuż przed operacją badania wykazały niewytłumaczalny zanik guza. Uzdrowiona Półtawska pojechała do San Giovanni Rotondo i wzięła udział w Mszy św. odprawianej przez świętego stygmatyka. Rozpoznał ją. Podszedł do niej, pogłaskał po twarzy. „I powiedział – ni to pytając, ni stwierdzając – »teraz już dobrze«” – wspominała.

Po latach, jak wierzyła, opieka św. ojca Pio ocaliła ją po wypadku samochodowym. W 2014 roku jej życie znów było zagrożone. Sędziwa już wówczas Półtawska uległa dotkliwym poparzeniom i w ciężkim stanie trafiła do szpitala. Czy to modlitewny szturm wielu przejętych ludzi sprawił, że wróciła do zdrowia? Jej twarz nosiła wyraźne ślady poparzeń, jakby przypominając o kruchości ludzkiego ciała i niezłomnej sile ducha. Była aktywna niemal do ostatnich chwil życia, a na spotkania z nią – choć głos miała coraz słabszy – wciąż przychodziły tłumy.

Nie miała łatwego charakteru, nie owijała w bawełnę. Dobro i zło miały dla niej wyraziste, czarno-białe barwy. Nie znosiła sprzeciwu, a bezkompromisowy ton jej wypowiedzi budził czasem irytację nawet u osób, które dzieliły jej poglądy. Głosy sprzeciwu spadały na nią z różnych stron, nie tylko po ogłoszeniu „Deklaracji wiary”. Znosiła je ze spokojem, z dumą mówiąc o swojej „staroświeckości”. „Nowoczesność, która jest poniżaniem człowieka, nie jest żadnym postępem” – mawiała.

Na kilka miesięcy przed śmiercią znów znalazła się w ogniu krytyki, gdy krakowski szpital im. Czerwiakowskiego nadał jej imię nowemu oddziałowi dla noworodków. Otwarcie poprzedziły protesty przeciwko temu wyborowi. Po odejściu Półtawskiej krytyka wcale nie osłabła. W mediach społecznościowych pojawiły się głosy oskarżające ją o „zideologizowany katolicyzm” i współodpowiedzialność za kryzys Kościoła. Wytykano jej także zaniedbywanie własnej rodziny na rzecz zaangażowania w dzieło ochrony życia, promocji rodzin i małżeństwa. Jednak nawet najbardziej zacietrzewieni krytycy przyznają, że życie tej nietuzinkowej kobiety wymyka się jednoznacznym ocenom. „Bez jej i jej męża wpływu (choć nie tylko ich) nie byłoby teologii ciała w formie, jaką znamy, a teologia seksualności mogłaby wyglądać nieco inaczej. To ona stoi za uformowaniem się poradnictwa rodzinnego w polskim Kościele i ona jest jednym z fundamentów, na którym wzniesiono ruch pro-life w naszym kraju” – napisał po jej śmierci Tomasz Terlikowski, przyznając, że na głęboką weryfikację dorobku krakowskiej lekarki i bilans jej dokonań przyjdzie jeszcze czas.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.