Randka w ciemno

Marcin Jakimowicz

Rozumiem ludzi z „pokolenia sierot”, tych którzy przychodzą na spotkania wspólnoty oczekując „odgórnego” przytulenia i doświadczenia obecności Ojca. 

Randka w ciemno

Jasne, wiem, że nie to jest istotą modlitwy, ba, nie należy szukać podobnych doświadczeń. Często wracam do genialnej „Pieśni duchowej” Jana od Krzyża, ostatniego z czterech wielkich dzieł Doktora Kościoła: „Nawet jeśli dusza doświadczałaby nadprzyrodzonego obcowania czy też poznania, to nie powinna przyjmować tego, co doznaje, za posiadanie, czy też jasne i istotowe poznanie Boga. Nie oznacza to również, że ma Boga więcej, lub że jest w Bogu bardziej, nawet gdyby tak miało być. A gdyby nawet wszystkich tych zmysłowych i duchowych łask zabrakło, a dusza pogrążyłaby się w oschłości, w mroku i osamotnieniu, nie powinna przez to sądzić, że wówczas bardziej jej Boga brakuje”. 

A jednak rozumiem tych, którzy przychodzą na spotkania wspólnoty oczekując „odgórnego” przytulenia, doświadczenia obecności Ojca. Nieprzypadkowo określa się nas pokoleniem sierot. Sam, przyznam szczerze, od wielu lat poruszam się w oschłości, ciemności, „na wiarę”, bez doświadczenia pocieszenia. Co nie znaczy, że nie doświadczam pokoju serca, którego paradoksalny opis znajdujemy… w biblijnej historii burzy na jeziorze. Fale miotają łodzią, umierający ze strachu uczniowie robią w popłochu przedśmiertny rachunek sumienia, a Jezus jak gdyby nigdy nic… smacznie śpi. Jak zwykle jednak ostatnie słowo należy do Niego i ucisza nawałnicę.

Oblubienica wychodząc z ogałacającego doświadczenia pustyni „idzie wsparta na swym Oblubieńcu” (Pnp 8,5). „Kryzysową narzeczoną” niesie sam Chrystus. W rozleniwionym, rozpieszczonym pokoleniu wszystkomających telefonów słowo „pustynia” budzi zrozumiały opór. Czy jest ona karą?

– Nie! W żadnym wypadku – odpowiada Marcin Gajda, diakon stały, autor książek o duchowym rozwoju – Pustynia to słowo bliskie tym, którzy poważnie traktują duchowość. Jest miejscem cudownym, bo jesteśmy na niej doprowadzeni do stanu zerojedynkowego, w którym może się urodzić w nas decyzja, zmiana.

Tyle, że w tym „zerojedynkowym stanie” może się człowiekowi wyrwać parę warczących słów, których nie planował. Pełnych buntu, narzekania, szemrania – przerywam terapeucie. – To prawda – odpowiada - Gdyby jednak nasze duszpasterstwo było w pełni dojrzałe, wiedzielibyśmy, że tym, co jest najważniejsze na drodze duchowej jest prawda i szczerość. Obraz uśmiechniętego świętoszkowatego chrześcijanina jest tyle pociągający co nieprawdziwy.