„Wiem, że uratował mnie święty ojciec Maksymilian”. Inspirująca historia rodziny Kowalewskich

Agata Puścikowska

|

GN 43/2023

publikacja 26.10.2023 00:00

Bo każdy prowadzi jakąś walkę. A wszystkie są o życie.

Adam Jerzy Kowalewski ze zdjęciem ojca, Jerzego: – Mój ojciec pokazał,jak walczyć o każde życie. Adam Jerzy Kowalewski ze zdjęciem ojca, Jerzego: – Mój ojciec pokazał,jak walczyć o każde życie.
agata puścikowska /foto gość

Na treningach w uszach grają mu słowa: „Wiara, siła, męstwo – to nasze zwycięstwo”. Biegnie w rytm „Hymnu” ulubionej Luxtorpedy. „Kiedy duch i serce jest silniejsze niż ciało/ To ból wśród nieszczęść uczynił cię skałą/ Tylu już przegrało, zabiła ich słabość/ Ty wśród nich wyciągasz dłoń po wygraną” – dźwięczy mu w uszach i dodaje siły mięśniom. Mięśniom, które miały być słabe; nogom, które miały nie chodzić; ramionom, które zapowiadały się dość kiepsko.

Adam Jerzy Kowalewski biegnie, przygotowuje się do startu w kolejnym maratonie. Taki bieg, chyba bardziej przez życie i do dobrego celu, zawdzięcza własnej sile i ogromnej determinacji rodziców. I Maksymilianowi. Świętemu Maksymilianowi.

Jerzy

Adam Jerzy Kowalewski, pięćdziesięciolatek z Warszawy, opowiada o ojcu, Jerzym. Gdy mówi, słychać i widać wzruszenie i podziw. I tęsknotę. Jego zdjęcie ma cały czas przy sobie, w portfelu. A historia Jerzego – i całej rodziny Kowalewskich – jest zarówno przedziwna, jak i inspirująca. – Mój tata Jerzy Kowalewski urodził się w 1924 roku. Pochodził z rodziny patriotów walczących o wolność. Babcia i dziadek działali w wywiadzie podczas wojny polsko-bolszewickiej. Pozyskiwali informacje dla Piłsudskiego na temat ruchu wrogich wojsk. Potem brali udział w drugiej wojnie światowej – dziadek walczył we wrześniu 1939 roku, by potem przedostać się do Francji. Babcia została w kraju, działała w konspiracji. Dziadek Kowalewski przeszedł z Armią Andersa cały niemal szlak bojowy. Tobruk, Palestyna, walczył też pod Monte Cassino. A tata Jerzy po wojnie obronnej we wrześniu 1939 wstąpił do Związku Walki Zbrojnej – późniejszej Armii Krajowej. Jego zadania nie były łatwe – na polecenie dowództwa śledził i inwigilował zdrajców Polski. Na konfidentach wykonywał wyroki śmierci – opowiada Adam.

Rodzina mieszkała w Warszawie przy ul. Rozbrat. Matka nie wiedziała o działalności syna. Syn nie miał pojęcia, jak mocno matka zaangażowana jest w konspirację. Byli jednak rozpracowywani przez Niemców. Aresztowanie nastąpiło w kwietniu 1941 roku. – Na Rozbrat wpadli Niemcy, zrobili rewizję. Babcię zostawili w spokoju. Ojca pobili, zabrali na Pawiak. Zaczęły się przesłuchania, czy raczej tortury. Bili go brutalnie, łamali kości, podpalali ręce związane gazą, na którą wylewano naftę…

Jerzy Kowalewski milczał. Po kolejnych przesłuchaniach nieprzytomnego wrzucili go do celi. Zbadał go polski lekarz, jak się potem okazało, członek ruchu oporu. Obrażenia wewnętrzne były tak ciężkie, że najpierw niemiecki medyk stwierdził zgon. Dopiero polski doktor ocenił stan Kowalewskiego jako krytyczny. – Jednak ojciec przeżył. Ten lekarz nazywał się Zygmunt Śliwicki. Opowiedział później ojcu, gdy ten dochodził do siebie, że żyje dzięki pewnemu franciszkaninowi, który w czasie jego choroby opiekował się nim. Byli w jednej celi. Duchowny dawał mu pić, opatrywał rany, czuwał przy nim nocą, zmieniał kompresy, karmił (ojciec nie miał zębów). Modlił się za niego na różańcu. „Wiesz, komu zawdzięczasz życie? Jednemu ojcu franciszkaninowi, nazywał się Maksymilian Kolbe” – opowiadał tacie, gdy ten odzyskał przytomność…

Jerzy chciał podziękować ojcu Kolbemu, jednak ten pod koniec maja 1941 roku został przewieziony do obozu koncentracyjnego w Auschwitz. Na początku 1942 roku trafił tam również Jerzy Kowalewski; otrzymał numer 31119. Próbował odnaleźć franciszkanina Kolbego. Dowiedział się, że jest już za późno – Kolbe nie żył od sierpnia 1941 roku. – A powiedział mu o tym… rotmistrz Witold Pilecki, który w tym samym czasie znajdował się w Auschwitz, organizował ruch oporu i przygotowywał słynny raport. Wcześniej zresztą, jeszcze przed wojną, znali się z rotmistrzem – mieli powiązania rodzinne. Pilecki miał zaufanie do ojca, dlatego przekonał go i przyjął do ruchu oporu w Auschwitz. Rotmistrz spisywał raport również w oparciu o meldunki mojego taty…

Jerzy Kowalewski pracował m.in. w zakładach chemicznych produkujących cyklon B w Birkenau. Ciężko zachorował i trafił na izbę chorych. – Z deszczu pod rynnę – w tym „szpitalu” przeprowadzano na nim doświadczenia pseudomedyczne. Mimo bólu, wycieńczenia ojciec opisywał to wszystko na maleńkich kartkach papieru, które przez zaufanych ludzi przekazywał Pileckiemu.

Kiedy dowiedział się, że cały blok 20 ma być zlikwidowany, czyli chorzy mają zostać zagazowani, również przekazał o tym meldunek. – Niedługo potem zjawiło się przy jego łóżku dwóch esesmanów w kitlach. Ojciec był pewien, że to już jego koniec. Jeden z nich nachylił się i powiedział po polsku: „Wyciągamy cię stąd”. To byli ludzie Pileckiego. To, co działo się potem, w zasadzie można rozpatrywać w kategorii cudu: ojca przewieźli do obozu w Gross-Rosen i w ten sposób uratowali mu życie. W kolejnym obozie też działał on w obozowej konspiracji. Koniec wojny zastał go w Dachau.

To pewnie i o nim, Jerzym Kowalewskim, śpiewa Lux­torpeda: „Na ziemię powaleni/ Wstajemy, nie giniemy/ Ta krew już raz przelana/ Nie wyschnie wciąż i płynie/ Wiara, siła, męstwo/ To nasze zwycięstwo”…

Po wyzwoleniu Dachau przez Amerykanów Jerzy Kowalewski przez pół roku był w amerykańskiej armii (!) – jako jedyny Polak w 45. Dywizja gen. Georga Pattona. Potem zdecydował się na emigrację do Włoch (gdzie po sześciu latach rozłąki, na ulicach Rzymu, przypadkiem spotkał… własnego ojca). Następnie udał się m.in. do Argentyny. Jednak tęsknił za krajem i za matką. Bardzo. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że Polska powojenna to już inny kraj. Wiedział, że jego towarzysze broni, patrioci, żołnierze AK, giną w komunistycznych więzieniach. Jednak musiał zaryzykować. – Wrócił do Polski i od razu został aresztowany przez komunistów. Trafił na Rakowiecką. Był więziony i przesłuchiwany, a z więzienia wyszedł dopiero w 1951 roku. Starał się żyć normalnie w nowej rzeczywistości. Pracował w turystyce – znał pięć języków.

Adam Jerzy

– W końcu poznał moją mamę. Pobrali się, mama zaszła w ciążę…

Jednak ciąża była skomplikowana, wystąpił między rodzicami konflikt serologiczny. W czasie ciąży nastąpiło też niedotlenienie. – Lekarze doradzali (natarczywie) aborcję, bo dziecko miało się urodzić bardzo chore. Mama w ogóle nie chciała o tym słyszeć. Ojciec również, bo po tym, co przeżył i widział w obozach, nie mógł opowiadać się po stronie śmierci.

A widział i takie sceny: na żwirowisku w Dachau, gdy weszli Amerykanie, odnaleziono bardzo wiele płodów ludzkich. Z niemieckich aborcji na Polkach i kobietach innych narodowości. – To było szokujące. Mimo okropieństwa wojny śmierć niewinnych dzieci zawsze jest traumą. Ojciec widział też, że Amerykanie każde takie zamordowane dziecko wkładali do osobnej trumienki i traktowali z godnością. Przyrzekł sobie wtedy, że zawsze będzie walczyć o ludzkie życie. Bo życie i śmierć nie powinny zależeć od człowieka. W aborcji zawsze zresztą odnajdywał podobieństwo do potwornych eksperymentów na ludziach, które działy się w Auschwitz. Adam Jerzy faktycznie urodził się chory. Ma porażenie mózgowe, epizody epilepsji. Rodzice starali się go wspierać, rehabilitowali, jednak dziecko chodziło bardzo słabo, miało niesprawne ręce i nogi. Nie mogło biegać, bawić się z rówieśnikami. Jego przyszłość stała pod wielkim znakiem zapytania, a rokowania były niezbyt optymistyczne.

Maksymilian

Gdy chłopiec skończył siedem lat, ojciec zabrał go do Auchwitz. – Pojechaliśmy do obozu. Weszliśmy do celi śmierci, w której umarł o. Maksymilian Kolbe. Ojciec zapewne dziękował mu za swoje ocalenie w 1941 roku. Ale i prosił. Za mnie.

Chłopiec ukląkł w celi. Trzymał rączkami kraty. Ojciec położył na nim ręce, wyjął różaniec. Modlił się. I prosił Maksymiliana Kolbego o zdrowie dziecka. – Pół roku później doszedłem do pełnej sprawności. Zacząłem chodzić do szkoły, grać w tenisa (dużo grałem z ojcem, uwielbiałem to), mogłem jeździć na nartach i chodzić po górach. Oczywiście byłem cały czas rehabilitowany, ale wiem, że uratował mnie o. Maksymilian. Jerzy Kowalewski zmarł w 2013 roku. – Był to dla mnie cios. Straciłem ukochanego ojca, przyjaciela, towarzysza gry w tenisa. Żeby jakoś poradzić sobie ze stratą, zrobić coś nowego, zacząłem biegać. Najpierw rekreacyjnie, potem coraz więcej i więcej. Po dziesięć kilometrów. Od tego czasu przebiegłem – jako niepełnosprawny, bo poruszam się z dysfunkcją – dwa maratony, trzy półmaratony, a w marcu planuję czwarty. Mam doskonałego trenera i daję z siebie wszystko, walczę.

Jest niezależny. Pracuje zawodowo, biega, gra na perkusji. Pisze też książkę o ojcu. – Mam wiarę, chce mi się żyć. Działam i codziennie przekraczam swoje ograniczenia. Zawsze też modlę się za wstawiennictwem ojca Kolbego.

Bo każdy prowadzi jakąś walkę, a wszystkie są w sumie o życie. „W każdym moim zwycięstwie/ Jest pot i krew poświęceń/ Chcę ubrudzić ręce/ By wybudować szczęście” – brzmią mu w uszach znajome słowa. O ludziach twardych i walecznych, takich jak o. Maksymilian i jego ojciec. I jak on sam.

I biegnie dalej. Ku życiu.

Dziękujemy, że z nami jesteś

To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.

W subskrypcji otrzymujesz

  • Nieograniczony dostęp do:
    • wszystkich wydań on-line tygodnika „Gość Niedzielny”
    • wszystkich wydań on-line on-line magazynu „Gość Extra”
    • wszystkich wydań on-line magazynu „Historia Kościoła”
    • wszystkich wydań on-line miesięcznika „Mały Gość Niedzielny”
    • wszystkich płatnych treści publikowanych w portalu gosc.pl.
  • brak reklam na stronach;
  • Niespodzianki od redakcji.
Masz subskrypcję?
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.