Gdzie dwóch się bije…

Bogumił Łoziński

|

GN 18/2011

publikacja 08.05.2011 20:27

Przez ostatnie lata spór między Platformą Obywatelską a Prawem i Sprawiedliwością napędzał tym ugrupowaniom zwolenników, dziś obydwie partie na nim tracą, a zyskują środowiska liberalno-lewicowe, otwarcie kwestionując wartości konserwatywne i nurt niepodległościowy.

Gdzie dwóch się bije… Gdzie dwóch się bije…
fot. PAP/EPA/TOMASZ GZELL

Trwająca od 2005 r. wojna między PO i PiS w ostatnich tygodniach weszła w fazę niespotykanego dotąd natężenia. Eskalacja konfliktu nastąpiła w czasie obchodów pierwszej rocznicy katastrofy smoleńskiej, kiedy wzajemne oskarżenia osiągnęły apogeum. Co gorsza, wszystko wskazuje na to, że konflikt może przyjąć jeszcze ostrzejsze formy, bo Platforma zapowiedziała, że będzie zdecydowanie mocniej reagować na wystąpienia polityków PiS. Nie jest celem tej analizy rozstrzyganie, kto w wojnie polsko-polskiej ma rację, czy z której strony padają ostrzejsze ciosy. Warto jednak zwrócić uwagę, że przez kilka lat podsycanie konfliktu służyło tym partiom do zwiększania swojego elektoratu. Szczególnie dotyczy to PO, bo jak pokazały badania socjologiczne, dla zwolenników tego ugrupowania strach przed rządami PiS był jednym z dominujących motywów poparcia. Jednak obecnie, co przyznają sami liderzy Platformy, „antypisowskie paliwo się wyczerpało”. Co więcej, konflikt ten zaczął poważnie zagrażać ideom, których realizację obie partie deklarują i warto, aby sobie to uświadomiły.

Zawłaszczenie patriotyzmu
O ile od 2005 r. główną osią sporu były kwestie gospodarcze, dwie koncepcje Polski: solidarnej PiS oraz liberalnej PO, o tyle katastrofa smoleńska przeniosła konflikt w sferę takich wartości jak naród i patriotyzm. W efekcie stały się one główną płaszczyzną ostrego sporu partyjnego, bowiem oba ugrupowania wykorzystują tę tragedię do bieżącej walki politycznej. I to zjawisko jest bardzo niebezpieczne. Oto bowiem PiS, wskazując na zaniedbania rządu jako jedną z przyczyn katastrofy i krytykując sposób prowadzenia śledztwa, oskarża Platformę m.in. o zdradę interesów narodowych i zajmuje pozycję depozytariusza tradycji niepodległościowej i patriotycznej. Tymczasem PO nie znajduje sposobu, aby się tym oskarżeniom przeciwstawić. Do tego podejmuje ewidentnie błędne decyzje, które punktuje PiS. Do takich należy deklaracja premiera Donalda Tuska o „pełnym zaufaniu” do strony rosyjskiej i oddanie jej prowadzenia śledztwa, zamiast powołania wspólnej komisji, czy niedostateczne reakcje na stronniczy raport MAK, obciążający winą za tragedię wyłącznie Polaków.

Również w kwestii tablicy upamiętniającej ofiary katastrofy, którą Rosjanie zdjęli w przeddzień pierwszej rocznicy tragedii, przedstawiciele PO bardziej skupiali się na tym, że nie uwzględniała ona wrażliwości Rosjan, niż na tym, że wyrażała wrażliwość Polaków. A już zupełnym skandalem z punktu widzenia interesów Polski była wypowiedź prezydenckiego urzędnika prof. Romana Kuźniara, że zbrodnia katyńska nie była ludobójstwem. Te przesłanki leżą u podstaw oskarżania polityków PO o zdradę interesów narodowych przez zwolenników PiS. Platforma nie znalazła dostatecznie adekwatnego sposobu, aby te oskarżenia zrównoważyć. Bo choć błędy były ewidentne, to jednak aby postawić tak ciężki zarzut jak zdrada, trzeba mieć dowody świadczące o świadomym działaniu na szkodę Polski, a takich nie ma.

Jednak zajęcie przez PiS pozycji jedynego wyraziciela patriotyzmu spowodowało, że PO tę pozycję opuściło, nie wiadomo, na ile świadomie, porzucając tradycję niepodległościową, która w tym ugrupowaniu miała silną reprezentację. To przecież w PO są ludzie, którzy walczyli z komunizmem jeszcze przed powstaniem „Solidarności”, jak Andrzej Czuma, czy zdecydowani antykomuniści jak Grzegorz Schetyna. To poseł tej partii Sebastian Karpiniuk, który zginął w katastrofie smoleńskiej, był jednym z autorów ustawy lustracyjnej, a także ustawy odbierającej przywileje emerytalne byłym ubekom, przegłosowanej w Sejmie przez PO. Przewidywała ona na przykład odebranie emerytur autorom stanu wojennego, m.in. gen. Wojciechowi Jaruzelskiemu. Ciekawe, co czułby śp. poseł Karpiniuk, gdyby dożył chwili, gdy prezydent Bronisław Komorowski zaprosił generała na posiedzenie Biura
Bezpieczeństwa Narodowego?

Zawłaszczenie tradycji niepodległościowej przez Jarosława Kaczyńskiego, polegające na odbieraniu do niej prawa wszystkim, którzy nie podzielają w 100 procentach jego wizji Polski, jest błędem. Ogranicza bowiem zwolenników wartości konserwatywnych i niepodległościowych do zwolenników PiS, czyli do około 30 procent społeczeństwa. Tymczasem grono to jest dużo szersze, wartości konserwatywne podziela także część polityków i zwolenników PO, np. Jarosław Gowin. Mimo ośmieszania idei IV Rzeczpospolitej przez liberalną lewicę, do dziś wśród zwolenników PO jest duża grupa osób, która uważa, że idee wyrażane przez to hasło, jak rozliczenie z komunistyczną przeszłością, walka z korupcją, modernizacja państwa czy połączenie nowoczesności z tradycją i oparcie relacji społecznych na wartościach chrześcijańskich, są nadal aktualne.

Błędem PO było oddanie monopolu na te wartości PiS-owi: im więcej PiS mówi o patriotyzmie i wartościach narodowych, tym mniej odwołuje się do nich PO. Mechanizm ten świetnie widać w wystąpieniach premiera Tuska. Gdy wygłaszał exposé w 2007 r., odwoływał się do pojęcia narodu kilkadziesiąt razy. „Wielki naród”, „uwierzmy w siły własnego narodu. Ja wierzę”, „poczucie dumy narodowej” – to tylko niektóre z użytych przez premiera sformułowań. Tymczasem prezentując wizję swoich rządów w marcu tego roku w artykule „Trzecia fala nowoczesności”, pojęcia „naród” używa tylko dwa razy, i to w negatywnym kontekście, np. „Polska nie jest ością w gardle innych narodów”, a jednocześnie zastępuje je innym, deklarując, że teraz będzie mówił: „My, Europa”.

Patriotyzm według liberalnej lewicy
Ten zauważalny dystans do tradycji niepodległościowej ze strony PO zaktywizował środowiska lewicowo-liberalne. Nie chodzi tylko o wzrost notowań SLD, bo to jest polityczny skutek wojny między PO i PiS, na której korzysta lewica. Wojna ta ma również negatywne konsekwencje ideowe. Po wystąpieniach Jarosława Kaczyńskiego w czasie obchodów rocznicy katastrofy, skrytykowanych z przyczyn politycznych przez PO, pojawiły się liczne opinie ostro atakujące lidera PiS z pobudek ideologicznych, które niekoniecznie pokrywają się z podziałami politycznymi. Bowiem obok wizji Polski wyrażanej przez idee IV RP, którą można określić jako nurt niepodległościowy, w którym naród – jak definiował go Jan Paweł II w książce „Pamięć i tożsamość” – to społeczność znajdująca swoją ojczyznę w określonym miejscu świata i wyróżniająca się wśród innych własną kulturą, istnieje przeciwny mu nurt liberalno-lewicowy. Według niego, przyszłość Polski ma polegać na całkowitym odrzuceniu tradycji i przejęciu nowoczesnych rozwiązań z Zachodu, zmarginalizowaniu Kościoła i rozpłynięciu się polskiego narodu w europejskiej masie. W tym nurcie patriotyzm polegający na miłości do ojczyzny zostaje zastąpiony miłością do Europy, a to, co tradycyjne, jest wyszydzane. W efekcie uwypukla się polskie wady, pomniejszając cechy pozytywne. Stąd na przykład dla lewicowo-liberalnych patriotów powstanie warszawskie to powód do wstydu, a nie dumy. Dlatego niezręczności Jarosława Kaczyńskiego, gdy oskarża Ślązaków, że są „zakamuflowaną opcją niemiecką”, czy gdy twierdzi, że Polska jest tylko tu, gdzie jego zwolennicy, są natychmiast wykorzystywane przez przedstawicieli nurtu liberalno-lewicowego do ataku na tradycję niepodległościową. Dla prof. Janusza Czapińskiego „w wystąpieniach prezesa PiS dało się słyszeć wręcz ton totalitarny. Jarosław Kaczyński zamiast »społeczeństwo« mówił »naród«, zamiast »cywilizacja« mówił »historia«”. Jeszcze dalej idzie Stefan Bratkowski, który otwarcie oskarża PiS o faszyzm, bo na transparentach zwolenników tej partii pojawiły się hasła: „Polsko, obudź się”, co kojarzy mu się z ideologią faszystowską.

Jedność wokół wartości
Argumentacja Bratkowskiego jest absurdalna, ale problem polega na tym, że wykluczająca retoryka prezesa PiS i odwrócenie się od nurtu niepodległościowego przez PO otwiera drogę do ataków na ten nurt przez zwolenników opcji liberalno-lewicowej. Warto, aby liderzy obu zwalczających się ugrupowań dostrzegli ten mechanizm i zastanowili się, czy ich postawy nie są źródłem realnego niebezpieczeństwa dla deklarowanych przez nich wartości. Zagrożenie to zaczynają dostrzegać intelektualiści popierający te ugrupowania. Zdeklarowany zwolennik PiS prof. Andrzej Zybertowicz wprost wzywa do „wyciągnięcia ręki” do tych, którzy „widzą w sposób tak inny od naszego, że wydaje się nam absurdalny. Nie jest przecież tak, że po naszej stronie jest 100 procent racji, a po ich tylko samo zło”. Niewątpliwie taka perspektywa jest godna polecenia obu stronom wojny polsko-polskiej. Przywódcom PO i PiS warto też zadedykować słowa przewodniczącego episkopatu abp. Józefa Michalika, który w czasie Rezurekcji stwierdził, że „dzisiaj odpowiedzialni za nasz naród nie potrafią przeprosić za błędy”, a „druga strona nie umie przebaczyć, nie chce przebaczyć, nie chce wyciągnąć ręki”. I wezwał: „Polska potrzebuje nie pogaństwa, nie »ząb za ząb«, Polska potrzebuje wspaniałomyślnego przebaczenia i jedności” w trosce „o naszą ojczyzną, nasz naród, o moralność w tym narodzie”.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.