Schengen pod obstrzałem

Joanna Bątkiewicz-Brożek

|

GN 18/2011

publikacja 08.05.2011 20:16

Francja i Włochy złożyły w Brukseli wniosek o zawieszenie układu z Schengen, a więc o ograniczenie wolnego przepływu obywateli Unii Europejskiej. To perspektywa realna. Dowodzi słabości organizmu zwanego Unią.

Nicolas Sarkozy upomina Silvio Berlusconiego w czasie szczytu włosko-francuskiego w Palazzo Madama w Rzymie, 26 kwietnia 2011 roku Nicolas Sarkozy upomina Silvio Berlusconiego w czasie szczytu włosko-francuskiego w Palazzo Madama w Rzymie, 26 kwietnia 2011 roku
fot. pap/ALESSANDRO DI MEO

Unia nie zdaje egzaminu. Jedyne, co nas łączy, to wspólna waluta, a nie wartości, solidarność. Może więc czas, by z niej wystąpić – groził niedawno włoski minister obrony Ignazio La Russa. Wtórował mu premier Silvio Berlusconi, po tym jak Bruksela odmówiła Włochom pomocy w kwestii imigrantów forsujących wybrzeża Lampedusy. Kiedy ich liczba dwukrotnie przekroczyła liczbę mieszkańców wyspy, Berlusconi ogłosił kryzys humanitarny. Ale i to nie wzruszyło UE. Premier przestrzegał, że uciekinierzy z Afryki to nie tylko problem Włoch, ale sprawa Europy, bo większość z nich deklaruje chęć dotarcia w głąb kontynentu. Bruksela nie wystraszyła się nawet wtedy, kiedy rząd włoski zagroził wydawaniem pozwoleń na wyjazd imigrantów z jego kraju.

Ale kiedy to zrobił, a kilka tysięcy Tunezyjczyków ruszyło pociągami z Włoch do Francji, pięścią w stół uderzył francuski prezydent Nicolas Sarkozy. Francja, która z reguły z imigrantami obchodzi się zdecydowanie bardziej radykalnie niż chrześcijańskie Włochy, zaczęła przymusowo wydalać nielegalnych przybyszy ze swojego terytorium. Blisko tysiąc osób wychwycono w samym Paryżu, kilkaset w Marsylii. Władze francuskie zablokowały wjazd wszystkich połączeń kolejowych z Włoch na trasach wzdłuż południowych wybrzeży kraju. Ale sytuacja taka na dłuższą metę jest nie do utrzymania. „Zarządzanie Schengen jest wadliwe – oświadczył wreszcie francuski prezydent. – Trzeba więc przemyśleć jego reorganizację”. Sarkozy zaprosił Berlusconiego do wspólnego stołu negocjacji. Przywódcy, w asyście ministrów spraw wewnętrznych i zagranicznych oraz obrony, spotkali się 26 kwietnia w siedzibie włoskiego rządu w Rzymie, w Palazzo Madama.

Jak origami
Zaczęło się od wysokiego spięcia. Sarkozy jak buldożer rzucił się na Włochów z pretensjami o nagonkę medialną oraz oskarżenia pod adresem Francji o „egoizm i zatwardziałość w obchodzeniu się z imigrantami”. W ramach przeprosin domagał się wsparcia w kwestii zniesienia Schengen. Sukces, jak zawsze zresztą, osiągnął. Choć Włochy poparły wniosek, jak uspokajał w rozmowie z dziennikiem „Avvenire”, włoski szef resortu spraw zagranicznych, Franco Frattini, „nie chodzi o całkowite zniesienie traktatu, ale o czasowe zawieszenie jego przepisów”. Francja i Włochy podpisały w tej sprawie wspólny apel do Komisji Europejskiej. Jej przewodniczący José Manuel Barroso jak na razie powściągliwie poinformował, że „tekst ten przestudiuje niezwykle uważnie”. Czy faktycznie może dojść do zawieszenia Schengen? Jeśli tak, czy nie oznacza to, że każdy europejski układ jest niczym origami? – w zależności od tego, kto i ile razy poskłada kartkę papieru, otrzyma inny kształt. A jeśli mu się nie spodoba, szybko go zmienia.

Podpisany w 1985 r. układ z Schengen zawieszano już kilkakrotnie. Kontrola na granicach wewnętrznych może być tymczasowo przywrócona w tzw. sytuacjach zagrożenia bezpieczeństwa i porządku publicznego. Tak było w 2004 i 2008 r. w czasie mistrzostw Europy w piłce nożnej, a w 2006 z powodu mistrzostw świata. „Granice przywracano” także na kilka miesięcy w czasie dwóch szczytów NATO oraz szczytu G8. Wtedy, na czas określony, podróżujący po Europie musieli po prostu wozić ze sobą paszporty, a na granicach (których – warto to sobie uzmysłowić – układ z Schengen nie znosi) pojawili się znowu celnicy. Tym razem jest jeden kłopot: nie sposób określić czasu trwania proponowanego zawieszenia.

Głowa w piasek
Napływ imigrantów z Afryki do wybrzeży Lampedusy, na Sycylię i Riwierę Francuską trwa. Od początku tego roku do Europy przedostało się drogą morską niemal 25 tys. uciekinierów. W większości to mężczyźni w wieku ok. 35 lat, sporadycznie kobiety i dzieci. To pokłosie jaśminowej rewolucji w Tunezji, efekt reżimu Zin Al-Abidina Ben Alego oraz rebelii i wojny w Libii. Większość uchodźców musi słono płacić (ok. 1000 euro) właścicielom prymitywnych łodzi, by przedostać się przez morze. Niestety, do tej pory utonęło kilkaset osób. Na jednej barce urodziło się dziecko. Wobec trudnej do opanowania sytuacji przywódcy Włoch i Francji planowali – od dawna przecież zapowia-dając rzymski szczyt – pochylić się nad losem imigrantów z Afryki. Tymczasem znaleźli temat zastępczy: „Schengen”, a tym samym próbują iść na skróty. Kłopot w tym, że to kwestii imigrantów nie rozwiąże.

Rdzeń problemu bowiem nie tkwi w szczelności europejskich granic. Punkt zapalny znajduje się w samej Afryce (szczególnie subsaharyjskiej), gdzie toczy się kilkanaście wojen, a mieszkańcy żyją w dramatycznych warunkach, w skrajnej nędzy. Ale czy w Europie kogokolwiek to obchodzi? Więcej, czy zbrojna interwencja w Libii nie jest kolejną walką o dostęp do ropy i wpływy na czarnym kontynencie? Czy do takiego myślenia nie prowokuje choćby reakcja Berlusconiego zaraz po tym, jak Francja wysłała swoje samoloty nad Libię? Premier w pierwszym odruchu nie mógł pohamować wściekłości, bo „zaatakowano byłą kolonię włoską i partnera w interesach”. Pierwsze włoskie bomby spadły na Libię dopiero 29 kwietnia, za co opozycja obrzuciła premiera błotem: „Klęczy na kolanach przed Francją – zdrajca”. Silvio zaś, nieczuły na obelgi, odparł ataki: „Zdecydowaliśmy się na interwencję, by bronić ludność cywilną ciemiężoną przez Kadaffiego”. Ciekawe, że przez lata mu to nie przeszkadzało.

Racje
Politycy argumentują, że Europa ma ograniczoną pojemność, przeżywa kryzys ekonomiczny, brakuje tu miejsc pracy. Do tego dochodzi strach przed islamizacją chrześcijańskiego (we Francji mówi się o zagrożeniu dla laicité) kontynentu. Obawy te są uzasadnione. W wielu miastach, jak Mediolan, Rzym, Marsylia, Paryż, Lyon, coraz trudniej się poruszać. Wyznawcy Mahometa, trzy razy w ciągu dnia, blokują ulice, modląc się na klęczkach. Muzułmanie domagają się budowy meczetów, podporządkowania się ich zwyczajom, wprowadzenia prawa religijnego – szariatu. Widmo strachu przed rozkwitem fundamentalizmu islamskiego w Europie też nie jest bezzasadne. W kilku meczetach we Francji (m.in. w Lyonie) zdemaskowano właśnie centra rekrutacji do Al-Kaidy. Nawet w USA modna jest opinia, że islamizacja Europy to kwestia krótkiego czasu. Tymczasem jeden z amerykańskich naukowców, Philip Jenkins, na portalu RealClear Religion walczy z tą tezą. „Jeśli spojrzeć na demografię, to muzułmanie są proporcjonalnie taką mniejszością w Europie jak ludność etniczna w stanach Iowa czy w New Hampshire” – pisze. Dodaje, że do końca XXI w. muzułmanie będą stanowić „zaledwie 20 proc. populacji Europy, nie ma więc czego się obawiać”. Z drugiej strony naukowiec zachęca, wbrew swoim racjom, by na naszym kontynencie wprowadzić jak najszybciej zakazy noszenia burek i nikabów oraz odprawiania publicznych modłów.

Bez wyjścia
Europa znalazła się niewątpliwie w sytuacji patowej: z jednej strony boi się nowych przybyszów, utraty tożsamości. Z drugiej strony: czyż chrześcijańska logika nie każe głodnego nakarmić, a uciekinierom udzielić schronienia? Jedno jest pewne: zniesienie Schengen jest połowicznym i kosztownym rozwiązaniem. Wystarczy spojrzeć na Brytyjczyków. Pilnie strzegą zasady: „My home is my castle” (Mój dom jest moją warownią). I co? Mimo wzmocnionej kontroli granic mieszkańcy Wysp nie są w stanie zatrzymać napływu imigrantów. Tysiące zdeterminowanych uciekinierów przedostaje się choćby nielegalnie na plandekach tirów przeprawiających się na promach przez kanał La Manche. Uciekają ze swoich krajów do Europy, niczym do ziemi obiecanej. Jedyne logiczne wyjście w obecnej sytuacji, choć brzmi to naiwnie, to poważna zmiana polityki międzynarodowej. Ale do tego potrzeba odwagi.
I na koniec gorzki wniosek. Zgoda Włoch na propozycję Francji o zawieszenie Schengen jest w dużej mierze wyrazem bezsilności. Co jednak można zrobić wobec odmowy udzielenia pomocy przez Brukselę? Czy fakt umywania rąk przez UE w kwestii imigrantów nie jest dowodem na absolutną porażkę Europy jako wspólnoty? Widać, że wystarczy lekki podmuch wiatru i jak domki z kart padają wszystkie jej założenia o solidarności, wzajemnym wsparciu. Adenauer i Schuman, ojcowie Unii, przewracają się w grobie: im nie o wspólnotę węgla i stali oraz o monety chodziło, ale najpierw o wartości. O chrześcijańskie wartości.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.