Wielbłąd, a sprawa polska

Marcin Jakimowicz

|

GOSC.PL

Twój oponent jest twoim bratem. Nie dlatego, że macie zbliżone poglądy. Macie jednego Ojca.

Wielbłąd, a sprawa polska

Doskonale pamiętam autorskie spotkanie z księdzem Józefem Tischnerem, któremu ktoś z sali zarzucił, że odebrał nagrodę przyznaną przez, jak wykrzyczał: „organizację mającą masońskie korzenie!”. Pamiętam, jak twarz autora „Filozofii dramatu” i „Etyki solidarności” spochmurniała. Po chwili milczenia filozof z Łopusznej rzucił do mikrofonu: „Przecież panu nie udowodnię, że nie jestem wielbłądem”.​ Jego oponent i tak wiedział swoje.

Jak bardzo ważne po niezwykle burzliwej kampanii wyborczej, w której wszystkie chwyty były dozwolone jest przeczytanie ze zrozumieniem biblijnej sceny, w której nikomu bliżej nieznany Ananiasz wchodzi na ulicę Prostą do człowieka, przed którym drży dała okolica (nic dziwnego: w Dziejach Apostolskich czytamy o nim, że „dyszał żądzą zabijania”). Wychowany przez Gamaliela w słynnej szkole egzegezy Pisma, najlepszej uczelni Jerozolimy, „Oksfordzie judaizmu”, Szaweł, po spotkaniu pod Damaszkiem oślepł. Jednego dnia jego świat rozsypał się jak domek z kart. I choć pierwszą reakcją Ananiasza było wzburzenie: „Panie, ale ja wiem, kto to jest!” („Słyszałem z wielu stron, jak dużo złego wyrządził ten człowiek świętym Twoim w Jerozolimie” Dz 9,13), ostatecznie wstał i poszedł, by nałożyć na niego ręce. Powiedział: „Szawle, bracie” i dopiero wówczas ten przejrzał... To te słowa sprawiły, że Szaweł odzyskał wzrok.

Twój oponent jest twoim bratem. Nie dlatego, że macie zbliżone poglądy. Macie jednego Ojca.