Krąg

Marcin Jakimowicz

|

GN 17/2011

publikacja 05.05.2011 20:02

Krąg – wersja japońska jest horrorem. Krąg – wersja amerykańska jest horrorem. Krąg – wersja polska to opowieść pełna światła.

Za każdym razem, gdy wracam z Rybna, mocniej wierzę w swe kapłaństwo Za każdym razem, gdy wracam z Rybna, mocniej wierzę w swe kapłaństwo
fot. Roman Koszowski

Na początku był „Dzienniczek”. A po kilkudziesięciu latach znalazły się mniszki, które jak wariatki uczepiły się kilku zdań z zapisków Faustyny. Powstało Zgromadzenie Sióstr Służebnic Bożego Miłosierdzia. W Rybnie, wśród pól, pokrzyw i wierzb. W środku Polski. O zapierających dech w piersiach świadectwach zaufania raczkującego zgromadzenia pisaliśmy w GN w tekstach „Trąba powietrzna” i „Zemsta mniszek będzie słodka”. Teraz zmieniamy odcień opowieści. Dlaczego? Bo Faustyna opisująca proces rozprzestrzeniania się dzieła miłosierdzia notowała, że zaistnieje ono w trzech odcieniach, „Lecz to jedno jest” – dodawała. Jednym z odcieni, o których wspominała mistyczka, jest Krąg Miłosierdzia. Powstał 5 lat temu. Początkowo zaczęli zapisywać się do niego jedynie świeccy. Potem dołączyli kapłani. Dziś należy do niego już… 300 księży. – Jesteśmy kręgowcami. W odróżnieniu od księży bezkręgowców – wybuchają śmiechem ks. Łukasz Walaszek i ks. Szymon Kiera z Katowic.

Przez ostatnie 5 lat poznałem kilku kapłanów, którzy mieli zamiar powiesić sutanny na wieszaku i przyjechali do Rybna (czytaj: zostali przyciągnięci za frak przez kolegów) po to, by pożegnać się z Kościołem. Ta wizyta była dla nich ostatnią deską ratunku. Zostali, a spotkanie z Miłosiernym rozpaliło w nich na nowo pierwotną gorliwość. – Jestem odpowiedzialny za spowiadanie tych kapłanów. Siostry odsyłają ich do mnie. Oj, sporo było tych spowiedzi… – uśmiecha się związany ze wspólnotą od lat ks. Zdzisław Madzio z Żyrardowa. – Przez te lata widziałem już tu niejednego Szawła... Krąg Miłosierdzia jest dla mnie lekcją przylgnięcia do Jezusa. Zjednoczenia z Nim serce w serce. I lekcją ogromnej prostoty. To cecha tej wspólnoty. W Rybnie, można powiedzieć, następuje przełożenie z umysłu do serca.

Rodzina kręgowców
Dlaczego w tym niepozornym miejscu wśród szczerych pól dokonuje się tak wiele uwolnień? Czemu właśnie tu, a nie 15 kilometrów dalej, pod Sochaczewem, wielu kapłanów odkrywa moc swego sakramentu? – pytam egzorcystę i psychologa z Płocka ks. dr. Leszka Misiarczyka. – O to trzeba pytać Pana Boga. A On rzeczywiście błogosławi to miejsce. Zapowiedział to już w „Dzienniczku”. Sam tego wielokrotnie doświadczyłem. Jeżdżę do Rybna, bo Jezus mnie tam dotyka i nawraca. A nie tak łatwo jest mnie przekonać – wybucha śmiechem kapłan. – Wyrastam ze środowiska akademickiego, gdzie sceptycyzm i weryfikowanie wszystkiego jest na porządku dziennym. Widzę jednak wielkie owoce tego miejsca. Wspólnym mianownikiem kapłanów zrzeszonych w Kręgu Miłosierdzia jest odkrycie mocy błogosławieństwa i rozbudzenie wiary w moc sakramentu. Została nam poddana wszelka moc przeciwnika – obiecuje Zmartwychwstały. Już w Ewangelii czytam: „Proście, a otrzymacie”. Ale często o tych oczywistościach muszą nam przypominać siostry w białych habitach i czerwonych welonach. Błogosławieństwo kapłana jest formą otwierania ludzi na ogrom Bożego miłosierdzia. Co robił Jan Paweł II? Non stop błogosławił. Za bardzo się do tego przyzwyczailiśmy. A to nie jest taki zwykły gest…

Co, rączki przyrosły?
Księdza Marcina Modrzyńskiego poznałem, gdy drałował 140 kilometrów pieszo do Rybna, zda
ny wyłącznie na Bożą Opatrzność. I jeszcze (co za bezczelność!), prosząc ludzi o nocleg, nie przyznawał się, że nosi koloratkę. Na każdym kroku doświadczał Bożej opieki. Zwłaszcza wówczas, gdy 20 sekund po tym, jak wstał z trawy, usłyszał pisk hamulców i potężny huk. Cudem ocalał z koszmarnego wypadku. O sile błogosławieństwa kapłańskiego przekonał się, gdy nad Rybno nadciągała potężna burza. Pioruny waliły kilka kilometrów dalej, a jedna z mniszek podeszła do kapłanów i powiedziała: No, do roboty, błogosławcie: Co, rączki wam do brzuchów przyrosły? – Wstałem. Spojrzałem na nadchodzącą z zachodu nawałnicę i uczyniłem znak krzyża. Burza cofnęła się. Przeszła bokiem. Nie, nie, to nie żadne czary-mary. To potężna moc kapłańskiego błogosławieństwa. Tego dnia media zaalarmowały: nawałnica zalała ulice Warszawy. Łaska sięga dalej niż ludzkie siły. Kiedyś, błogosławiąc, przyszedł mi do głowy pewien obraz. Zobaczyłem wyraźnie, że to właśnie w czasie błogosławieństwa promienie Bożego miłosierdzia dosięgają ludzi.

Bardzo mocno wryło się to w moje serce. Przez błogosławieństwo możesz dosięgnąć każdego, bo każdy potrzebuje miłosierdzia. Nie potrzeba niczyjej zgody, nikt nie musi o tym wiedzieć. Nawet jeśli ktoś jest daleko od Boga, to widzę, że błogosławieństwem i tak Jezus go dosięga. To bardzo uczy pokory, by nie osądzać, bo Jego słońce wschodzi nad złymi i dobrymi. Ojciec Daniel Ange błogosławi całe miasta, a nawet kraje. Teraz też mam taki zwyczaj. Ludzie bardzo tego pragną. Gdy przychodzi ktoś na adorację albo gdy modlę się ze wspólnotą, w której posługuję, dla nas wszystkich jest to bardzo ważny moment. Najpierw błogosławię każdego oddzielnie, a potem błogosławię w ciszy, stojąc przy ołtarzu, a wszyscy zgromadzeni w kościele wypowiadają imiona ludzi, których poddają pod błogosławieństwo Jezusa. Ale Krąg Miłosierdzia to nie tylko błogosławieństwo – ciągnie ks. Marcin. – Jezus obiecał, że będzie nas okrywał płaszczem swojej krwi. A to także zgoda na męczeństwo. Gdy zacząłem spowiadać ludzi i modlić się o uwolnienie, to zaczęło się rozchodzić na takiej samej zasadzie jak Rybno. Bez żadnej reklamy. Ludzie przychodzili, doświadczali uwolnienia, uzdrowienia i mówili o tym dalej. Przychodziło ich coraz więcej. I tu jest miejsce na ofiarę. Gdy jestem zmęczony i wiem, że powinienem odpocząć, a przychodzi ktoś, kto potrzebuje pomocy albo miałem jechać odwiedzić znajomych, których dawno nie widziałem, a przychodzi ktoś, kto potrzebuje łaski... Gdy kapłan ma przed sobą wybór, to zawsze powinien wybierać posługę sakramentalną. Widzę, że łaska sięga dalej niż ludzkie siły. Gdy jestem zmęczony, Bóg działa! Może dlatego, że nie mam siły Mu przeszkadzać?

A Bóg się śmieje
Każdy pobyt w Rybnie jest dla mnie wielkim rachunkiem sumienia. Siostry „nie szczypią się”, z właściwą sobie delikatnością walą prawdę w cztery oczy – dopowiada ks. Łukasz Dziura z Pszowa. – Nie obchodzą się z księdzem jak z jajkiem, ale potrafią zwrócić uwagę. Jestem w Kręgu, bo potrzebowałem bardzo takiej kapłańskiej wspólnoty. Z kolegami z rocznika jest różnie, każdy ma swe sprawy, spotykamy się raczej na gruncie towarzyskim. A Krąg jest możliwością modlitwy, porozmawiania o najważniejszych sprawach, problemach, nałożenia rąk. Zauważyłem, że za każdym razem, gdy wracam z Rybna, mocniej wierzę w swe kapłaństwo. Każdego dnia doświadczam, że mówienie o Bożym miłosierdziu jest dziś niezwykle ważne. To najczytelniejsza twarz Jezusa dla dzisiejszego dziadowskiego świata – uśmiecha się ks. Łukasz. – Miłosierdzie to zielone światło do samego serca Boga. – Jako młody chłopak uczestniczyłem w rekolekcjach ignacjańskich – wspomina kolejny „kręgowiec” ks. Szymon Kiera z Katowic. – Podczas jednej z medytacji miałem wpatrywać się w Chrystusa z perspektywy Marii, która przysłuchiwała się Jego słowom w Betanii. Przez godzinę rozważałem proponowany tekst, przyglądając się obrazowi Jezusa Miłosiernego w jezuickiej kaplicy. I w pewnym momencie dotarło do mnie, że… ja nie potrafię patrzeć Jezusowi w oczy. Coś mnie blokowało. Czułem się niegodny Jego spojrzenia. Wiele lat później pojechałem do Rybna. Pierwsze kroki skierowałem oczywiście do kaplicy. Spojrzałem na obraz Jezusa Miłosiernego i nagle… dawna blokada spadła. Z wizerunku Jezus nie tylko patrzył na mnie promiennym wzrokiem, ale wręcz się do mnie uśmiechał. To było niepojęte doświadczenie! Chwilę potem poszedłem do pokoju porozmawiać z siostrami. Zerkam na ścianę, a tam kolejna reprodukcja obrazu Miłosiernego. Chrystus znowu się do mnie śmieje! W końcu wychodzę przed dom, by nieco odetchnąć. Co widzę? Na drzewie przede mną figura… roześmianego Jezusa. Poczułem coś dokładnie odwrotnego niż święty Piotr. On trzy razy wyznawał, że kocha Zbawiciela, a mnie sam Jezus trzykrotnie zapewnił o miłości swoim uśmiechem!

Chwała i wyniszczenie
Czy czujemy się wyróżnione tym, że otacza nas coraz więcej kapłanów? – zastanawia się siostra Gertruda, przełożona klasztoru. – Wyobraź sobie 300 kapłanów. którzy cię codziennie błogosławią i wspominają w Eucharystii. To dopiero ochrona! Jezus bardzo wiele mówił Faustynie o wartości sakramentu kapłaństwa. On daje nam kapłanów jako perły. Pokazuje, że szczególnie ich kocha. Obiecał, że będzie tu dotykał księży, a my szaleńczo uczepiłyśmy się tego zapewnienia. I dotyka. Ale Jezus w „Dzienniczku” nie owija w bawełnę. Mówi przez Faustynę wyraźnie: „moc ich w wyniszczeniu waszym”. My widzimy księży, którzy głoszą, tańczą, śpiewają – przerywam mniszce – wy widzicie często drugą stronę medalu: zawirowania, płacz. – To prawda. Widzimy kapłanów zjednoczonych z Jezusem w chwale, ale i w krzyżu, w walce, którą toczy o dusze. W „Dzienniczku” Jezus objawia się Faustynie w pięknej wizji. Idzie nad miastem i zrywa wszelkie sieci, pęta, więzy, które zniewalają mieszkających w nim ludzi. A na końcu błogosławi i znika. Przypominamy kapłanom: błogosławcie zawsze i wszędzie. W jaki sposób miłosierdzie Boże ma rozlać się na świat? W niepozornej wiosce pod Sochaczewem Bóg dotyka serc kapłanów. Rozpala w nich na nowo charyzmat. Dzięki modlitwie sióstr? – My tylko parzymy herbatę – wymawiają się mniszki. A może dzięki błogosławieństwu, którym dotknął tę sędziwą plebanię? „Będę błogosławił ziemi, na której klasztor ten będzie” – obiecał w „Dzienniczku”. I, jak zwykle, dotrzymuje słowa.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.