Jest, kiedy go nie ma

Barbara Gruszka-Zych, zdjęcia Roman Koszowski

|

GN 17/2011

publikacja 05.05.2011 00:31

– Bo papież nas uwielbił – opowiada baca Andrzej Zięba-Gal. – Kto bych pomyśloł, że łon do naszych Tater przyjedzie.

„Ja go w ocach widze” – mówi o Janie Pawle II baca Zięba-Gal „Ja go w ocach widze” – mówi o Janie Pawle II baca Zięba-Gal
fot. Roman Koszowski

Jak mi ręke podawał, to był na ni ślad po zranieniu przez Agcę – mówi, wyciągając dłoń na przywitanie. – Do dziś cujem te jego ręke poranioną. I to juz do śmierci bede cuł. W Witowie bacę – bo tak wszyscy o nim mówią – znajdujemy bez trudu. Mimo 77 lat na karku ostro pracuje przed chałupą przy porządkowaniu drewna. – I do łowiec trza iść, bo mokre stoją – przypomina sobie o obowiązku. We wsi zna go każdy. Można powiedzieć, że w Zakopanem też. Bo kiedy później idziemy do Zarządu Tatrzańskiego Parku Narodowego, wita się i rozmawia z każdym spotkanym. – Więcej baców tu jest, ale co do słynności to tylko jo – mówi. – Bez papieża mnie znają telewizje, ale jo z tego słynny, ze łowiec duzo mom i ludzie mnie szanują jako gospodorza. Starszego bacy tu ni mo. Jędrek Zięba-Gal jako jedyny wypasa owce w, można rzec, najbardziej prestiżowym dla baców miejscu – samej Chochołowskiej. To jeden z nielicznych, którzy spotkali papieża podczas jego odwiedzin w Tatrach. 23 czerwca 1983 r. w swoim szałasie na Chochołowskiej przez pół godziny przyjmował Jana Pawła II z ojcem Wojciechem, mamą Agnieszką, juhasami – Staszkiem Mularzem i Władysławem Zakręckim.

No i porucznikiem Kossowskim, zwanym potem w relacjach „juhasem-ucho”. Maria Łapińska, od 37 lat szefowa schroniska w Morskim Oku, przez trzy kwadranse gościła u siebie Ojca Świętego 5 czerwca 1997 r. Na jednym ze zdjęć pożegnalnych robionych przez Arturo Mariego widać jej rękę wyciągniętą w stronę dłoni papieża, wsiadającego do samochodu. Cały czas była w takim napięciu, że dopiero wtedy uświadomiła sobie, że może nie mieć wspólnego zdjęcia z Janem Pawłem II. Ale na szczęście zachowało się ich wiele. To prawdziwa kobieta gór, choć urodzona w Bochni. Do porodów zabierano ją stąd helikopterem. Schronisko odziedziczyła po słynnych teściach Wandzie i Czesławie Łapińskich. A po przedwczesnej, nagłej śmierci męża Wojciecha na prośbę 10-letniej wtedy córeczki Patrycji zdecydowała się gazdować tu sama. – Co go tu przyciągało? – zastanawia się, patrząc na słynne zdjęcie Jana Pawła II stojącego w zamyśleniu nad Morskim Okiem. – Jakiś majestat gór, bo mówi się, że tu bliżej Boga. I ta cisza, jak się zejdzie trochę dalej. Tu można wszystko przemyśleć, zresetować się.

Siwa w krokusach
– Mnie tata taki testament zostawił, żeby o papieżu nie cyganić, innymi słowami nie godać, tylko temi, co trza – opowiada Jędrek Zięba-Gal. – Bo tu przyjdą choć jacy, ho, „my znomy papieża”, a za rękę go nie chycili. W Dolinie Chochołowskiej śnieg. Kominiarski, Grześ, Bobrowiec, Ornak, na które wchodził Karol Wojtyła, też w bieli. Jak jego płaszcz, kiedy tu wrócił jako papież. – Wtedy był w białym, ale tak to se sedł w cywilu – wtrąca baca. Tylko na początku szlaku, wzdłuż Czarnego Dunajca i na Siwej Polanie, gdzie lądował papieski helikopter – setki krokusów. A wśród nich krzyż ufundowany przez prywatnego właściciela tego terenu Jana Szwajonsa. – Wszyscy byliśmy wtedy jakby w areszcie domowym – wspomina tamten czerwiec nadleśniczy ze Wspólnoty Leśnej Ośmiu Wsi w Witowie – Tadeusz Zięba. – To była polityka, żebyśmy nie fetowali papieża. – ZOMO przechodziło szkolenia wspinaczkowe w Pięciu Stawach – mówi Józef Krzeptowski, potomek Sabały, od ponad 10 lat szef schroniska im. Jana Pawła II w Chochołowskiej. – Całe schronisko było jednym wielkim podsłuchem.

Dlatego papież zajrzał tu na chwilę, a z Lechem Wałęsą rozmawiał na zewnątrz na ławeczce. Kluczem, który odebrał od leśników Parku Narodowego, baca otwiera dziś jeszcze uśpiony snem zimowym szałas. – Wtedy nam tłumacyli, ze to ścisłe manewry wojskowe, coby się wynieść na trzy dni – opowiada. – Ale rano przyszoł porucznik Kossowski. „Mocie dla mnie jakieś tam kapeluse, portki sukniane?”. No to przebrali my go. „Dziś tu będzie w tym szałasie bardzo wazno osoba” – godoł. „Ale chto, chto? Jaruzelski?” – pytali my. Wstali o czwartej, ale potem upływały godziny i nic. Aż tu nagle zobaczyli auto z białą postacią. – Jo go w ocach widzę – mówi Zięba-Gal. – Papież nos docenił, bo mogł zostoć na Siwej Polanie, ale zwiedził se Jaząbcą. Łojca mojego znoł, bo kie był turystą z ks. Józkiem Dewerą, proboszczem z Chochołowa, na wszystkich szlakach chodzili. Kie był desc, zimno, u nos siedzioł w szałasie, grzoł się przy watrze. Bo to był człowiek gadliwy.

Młode lata w Dunajcu
23 czerwca 1983 r. najpierw wstąpił do schroniska, gdzie papieskie buty zmienił na sportowe i włożył ciepłe skarpety. Oscypkami powitała go kierowniczka Pawłowska. (Dziś nie żyje już nikt ze świadków tamtego zdarzenia). Potem, po drodze do Doliny Jarząbczej, zajrzał do szałasu Ziębów. Odwiedził ich też w drodze powrotnej. – Jak wrócił, szałas poświęcił, pomodlili my się, siedli, dali mu oscypki, żentycę – wylicza baca. – „Bedzies se jeść, ale w Zymie” – powiedzieli ci z obstawy. „Ale popróbować muse”, wsyćko po trosku wziął. Ciekawy był, przypominoł se Wołowiec, Mnichy Bobrowieckie, duzo z tatom se gadoł. I pytał, czy ludzie przychodzą na Msze do kaplicy na Chochołowskiej, którą poświęcił jeszcze jako kardynał. Do legendy przeszło pytanie Ojca Świętego skierowane do Wojciecha Zięby-Gali: „Dawno tu gazdujecie?”. Baca miał mu odpowiedzieć: „Dawno, ale ten tu od wczoraj” – pokazał na towarzyszącego im por. Kossowskiego z tajnej obstawy. Bacy z tamtego dnia zostało jedno zdjęcie. – Bo to było coś łogromnego, że papież do nos przysed – mówi. – To się za komuny nie dało. Ale łon był więksą władzą niż Jaruzelski. Jaruzelski musioł go słuchać, nie łon jego. Dziś baca ma 150 owiec, wtedy – 400. Pokazuje nam świeże ślady niedźwiedzich łap zostawione na śniegu. – Jo siedzem tu od cyrwca do października – mówi. – Pasenie łowiec to cięzko robota, stale cyhają wilki, niedźwiedzie. Mom dobre owczarskie psy, a som muse spać w małej budce – pokazuje na maleńką drewnianą szafę obok szałasu. – To męcąca robota, ale jak pani do tej jazety, tak jo do tych łowiec.

Podkreśla, że w nocy śpi, a jednocześnie czuwa. To u pasterzy konieczna umiejętność. Kiedy widzi się troskę takiego jak Jędrek Zięba-Gal, prawdziwego bacy, można zrozumieć określenie Jezusa – Dobry Pasterz. To ktoś stale przejmujący się owcami. Baca nawet teraz, kiedy do czerwca daleko, sprawdza stan szałasów na Chochołowskiej. I zaczyna podśpiewywać: „Ech, kiedyście mi się chciały młode lata wrócić”. Dalej jednak słyszymy, że to niemożliwe, bo Dunajec je porwał i bezpowrotnie uniósł ze swoim nurtem. – O czym myślał Ojciec Święty, kiedy bardzo zmęczony wyszedł oglądać panoramę Morskiego Oka 5 czerwca 1997? – zastanawia się Maria Łapińska, szefowa tamtejszego schroniska. – To miejsce, gdzie w Tatrach jest najlepszy kontakt z wysokimi górami. Zimą starczy 15 minut drogi na biegówkach po jeziorze i stoi się pod granitowymi ścianami. Jan Paweł II wyglądał na potwornie zmordowanego całym dniem. – Może myślał o swoim zmęczeniu życiem – mówi. – To było takie milczące pożegnanie z ukochanymi górami.

Fotografie w schronisku
Jeszcze rano tamtego dnia Łapińska nie wiedziała, że będzie mieć takiego gościa. Co prawda zajrzał do niej jakiś ksiądz i prosił, żeby po południu było tu jak Józefa Krzeptowskiego, szefa schroniska na Chochołowskiej (zdjęcie obok), w czasie wizyty papieża nie wpuścili do doliny na sąsiedniej stronie: Siwa Polana – lądowisko papieskiego helikoptera – dziś cała w krokusach najmniej ludzi. Powiedziała, że w czerwcu jest krótki ruch wycieczkowy i turyści wykruszają się po 15. Wszyscy mówili, że papież wybierze Rusinową Polanę i tam zebrał się prawdziwy tłum. U niej zrobiło się pusto. Że nadjeżdża, dowiedziała się pół godziny wcześniej. Błyskawicznie wystroiła okno białymi i żółtymi margaretkami, które zostały jej z Dnia Matki. – Byli tylko moi pracownicy, ludzie z Tatrzańskiego Parku, dwóch turystów gdzieś z Polski – ojców z małymi dziećmi, moja mama, szwagierka i roczna wnuczka Marysia – wymienia. – Na początku wyrosła też jak spod ziemi grupka oazowiczów i zaczęła śpiewać pod oknem. Papież tuż przy wejściu spytał o starszych państwa, czyli teściów Marii. Nieraz odwiedzał ich z biskupami Różyckim i Rozwadowskim. Odpowiedziała, że nie żyją. Nawet nie usiadł, tylko chwilę postał przy stole i pozwolił, żeby założyli mu ciepłą kurtkę, bo mimo że to czerwiec, był zimny dzień.

- Wiał lodowaty wiatr – pamięta Łapińska. – Za to słońce świeciło od Rysów na jezioro i schronisko. Przyjął ich prezent – album tatrzański i własny wyrób szefowej schroniska – litworówkę na bazie rosnącego tu arcydzięgla litwora. Popatrzył na wiszące na ścianie zdjęcia nieżyjących gospodarzy i wpisał się do pamiątkowej księgi. Widać było, że ciężko mu się poruszać. Powoli wyszedł przed schronisko i tam został już sam. Jak w prezencie dla niego wyraźnie ukazały się ciemne sylwety Żlebu Marchwicznego, Opalonego, Miedzianego, Mięguszowieckich Szczytów, Mnicha, Rysów. Maria Łapińska nie mogła tamtej nocy usnąć. Z bliskimi i pracownikami długo rozmawiała, analizując każdy moment spotkania. Lubi to miejsce i jego klimat. Nieraz w jakimś uniesieniu patrzy na wyrastające za oknami kolosy jak Ojciec Święty tamtego popołudnia. Zwłaszcza nocami, kiedy przychodzi pełnia, wyglądają jakby były ze szkła. Wyjątkowe jak żadne inne. Taki sam niezwykły był ich miłośnik – Karol Wojtyła. – To postać nie do powtórzenia – mówi. Zdjęcia z tamtych odwiedzin powiesiła w jadalni schroniska. Żeby Jan Paweł II był między nami nawet kiedy go nie ma.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.