„One przeżyły minutę niewyobrażalnej grozy”. Obraz po trzęsieniu ziemi w Maroku

Magdalena Dobrzyniak


|

GN 38/2023

publikacja 21.09.2023 00:00

Katastrofa, która dotknęła w ostatnich dniach Maroko, jest największą w historii tego północnoafrykańskiego kraju. Jest też sprawdzianem siły ludzkiej solidarności.

Najbardziej ucierpiały osoby ubogie, mieszkańcy wiosek w górach Wysokiego Atlasu. Najbardziej ucierpiały osoby ubogie, mieszkańcy wiosek w górach Wysokiego Atlasu.
MOHAMED MESSARA /epa/pap


W najtrudniejszej sytuacji są dzieci. Ponad sto tysięcy maluchów i nastolatków przeżyło traumę, gdy w nocy zostały wyrwane ze snu potężnymi wstrząsami i musiały uciekać z domów, które waliły się jak domki z kart. O te dzieci, ich stan psychiczny i trudną drogę powrotu do normalności martwi się o. Symeon Stachera OFM, polski franciszkanin z Dobrzynia k. Brzegu, który od ponad 22 lat mieszka w Maroku, obecnie w stolicy kraju Rabacie. – One przeżyły minutę niewyobrażalnej grozy. Uruchomione zostały całe sztaby psychologów, którzy pracują z tymi dziećmi, pomagają przebrnąć im przez szok – opowiada. 


Inszallah


Dziś trudno jeszcze oszacować, ile ofiar pochłonęła tamta tragiczna noc. Ojciec Stachera mówi o ponad trzech tysiącach zabitych, tysiącach rannych i ogromnej liczbie osób, które straciły wszystko: dach nad głową, poczucie bezpieczeństwa, rodzinę i przyjaciół. Jednak nieodsłonięte jeszcze gruzy kryją zapewne kolejne ciała, a do niedostępnych górskich wiosek Atlasu Wysokiego wciąż trzeba przedzierać się przez zawalone skałami drogi. – Są problemy z dojazdem ciężkiego sprzętu, bo to malutkie dróżki – dodaje zakonnik. Zna te tereny, bo pracował w Marrakeszu i regularnie przeprawiał się do jednej z takich wiosek. – Mieszkało tam dosłownie 30 rodzin, franciszkanie prowadzili szkołę stolarską, a siostry zajmowały się kobietami. Sto kilometrów drogi z Marrakeszu pokonywałem w ciągu 5 godzin. Trasa jest kręta, mnóstwo niebezpiecznych zjazdów. Teraz można tam dotrzeć jedynie helikopterami – zauważa.


Dyrektor Caritas w leżącym na północy kraju Tangerze, pochodzący z Tychów o. Zenon Duda OFM, również dobrze zna strefę ogarniętą kataklizmem, bo także pracował kiedyś w Marrakeszu. – Ucierpiały osoby bardzo ubogie, które często miały domy, właściwie lepianki, z ziemi. Ludzie ci zostali bez niczego. Są takie wioski, które praktycznie przestały istnieć. Słyszałem o wiosce, w której zginęli wszyscy mieszkańcy – relacjonuje. – W pierwszych dniach po trzęsieniu ziemi żołnierze docierali do poszkodowanych pieszo, niosąc na plecach żywność i leki, część pomocy zrzucano z helikopterów – mówi. Według niego, dziś ok. 80 proc. dróg jest już przejezdnych dla ciężkiego sprzętu. Marokański rząd zmobilizował ponad 1000 lekarzy i 1500 pielęgniarek do pomocy w akcji ratunkowej.


W samym Marrakeszu franciszkanie mają swój kościół. Świątynia została naruszona, częściowo zrujnowana jest dzwonnica, przesunął się dach, ale konstrukcja ocalała. Jednak w sąsiedztwie znajdował się wielki meczet, który uległ zniszczeniu pod wpływem wstrząsów. Budynki kościelne były wznoszone w latach 30. ubiegłego wieku przez Europejczyków, są mocne i stabilne, dlatego nie ucierpiały tak bardzo jak te, które budowali miejscowi. Dzięki temu siostry z Libanu, prowadzące szkołę dla Marokańczyków, i druga wspólnota sióstr franciszkanek z III Zakonu św. Franciszka otworzyły swoje miejsca dla ludzi, którzy nie mieli dokąd pójść i gdzie się podziać, bo stracili dach nad głową i dobytek całego życia. W szkołach przeznaczonych dla muzułmanów, ale prowadzonych przez Kościół katolicki, odnaleźli bezpieczne schronienie i zostali otoczeni opieką socjalną, medyczną i psychologiczną. 


Rozmawiamy tydzień po tragicznych wydarzeniach. Od samego rana we wszystkich meczetach w kraju rozbrzmiewały przejmujące modlitwy błagalne, by trzęsienie ziemi się nie powtórzyło, a imamowie głosili kazania na temat tego, co Bóg chce powiedzieć swoim wiernym wyznawcom przez to wydarzenie. – Chrześcijanie patrzą na takie doświadczenia przez pryzmat krzyża Chrystusa, a muzułmanie widzą w tym przede wszystkim wolę Boga, z którą trzeba się zgodzić. Inszallah. Bóg dał nam cierpienie i trud, nie możemy Go pytać dlaczego, tylko przyjąć Jego wolę – tłumaczy o. Stachera.


Wdowi grosz


Chrześcijanie w Maroku są maleńką trzódką. To zaledwie 24 tys. osób w liczącym 35 mln obywateli kraju muzułmańskim. Kim są wyznawcy Chrystusa na marokańskiej ziemi, wśród których posługę pełnią bracia mniejsi? – To obcokrajowcy od czasów protektoratów, studenci z Afryki i migranci – wylicza o. Duda. Kościół jest więc niewielki, ale dostrzegalny i doceniany przez muzułmańskich obywateli kraju, bo prowadzi działalność społeczną w wielu obszarach. Jest Caritas, są szkoły, żłobki i przedszkola, szpitale i hospicja. – Mieszkamy wszyscy pod jednym dachem, żyjemy w pokoju. Na co dzień prowadzimy dialog od środka. To nas jednoczy. Misja Caritas w Maroku współpracuje z Czerwonym Półksiężycem, nasze inicjatywy są dobrze przyjmowane. Służymy sercem dla serca, a czy ono jest muzułmańskie, czy chrześcijańskie, to nie ma znaczenia. Serce jest zawsze takie samo – podkreśla ojciec Zenon. 


– Relacje przyjaźni i bycia razem są na co dzień dobre, otwarte, nie ma problemów w dialogu międzyreligijnym – potwierdza ojciec Symeon. – Ten kataklizm tym bardziej ukazuje naszą solidarność. To sprawdzian naszej codzienności. Gdyby była inna, teraz przeżywalibyśmy trudności, rezerwę. Ale ona jest przyjacielska – przekonuje zakonnik z Rabatu.


Jak dodaje, teraz ważne jest, by dla ludzi poszkodowanych zrobić wszystko, co możliwe, okazać im braterstwo, współczucie i solidarność, jak zrobił to arcybiskup Rabatu kard. Cristóbal López Romero, który odprawił w niedzielę w Marrakeszu Mszę św. w intencji wszystkich ofiar niszczycielskiego trzęsienia ziemi. Przybył do zniszczonego miasta, aby „być świadkiem modlitwy i solidarności całego Kościoła z ofiarami”. 


Przywódcy Kościołów katolickiego, ewangelickiego, prawosławnego i anglikańskiego w Maroku wystosowali również do braci muzułmanów komunikat, w którym wyrazili swoją solidarności i nadzieję na podniesienie kraju z katastrofy, zapewniając o modlitwie, „aby nadzieja zwyciężyła rozpacz”, i deklarując pomoc w zaspokojeniu najpilniejszych potrzeb w zakresie zdrowia, edukacji, opieki nad osobami starszymi i chorymi oraz dziećmi. „Niech Bóg pomoże nam wyciągnąć dobre owoce z tego bolesnego wydarzenia, przemieniając wszystkie nasze serca w serce miłosierne, wspierające i czułe wobec wszystkich naszych braci i sióstr, gdy są w potrzebie” – napisali chrześcijanie.


Za tymi słowami idą czyny. Jako dyrektor diecezjalnej Caritas, ojciec Duda współpracuje przy organizowaniu pomocy ze strukturami międzynarodowymi, z Caritas Maroko, z Caritas Internationalis oraz z Caritas Polska. – Niemal każdego dnia otrzymujemy raporty o sytuacji na miejscu, o liczbie ofiar, o trudnościach, z jakimi mierzy się lokalna społeczność, i o tym, co jest potrzebne – informuje Dominika Chylewska z Caritas Polska. Jak podkreśla, najważniejsze jest teraz wsparcie finansowe, bo większość rzeczy można kupić na miejscu. Tym zajmuje się Caritas Maroko i krajów sąsiadujących z miejscem tragedii. Informacje na temat wsparcia znajdują się na stronie caritas.pl.
– Po pierwszej fali pomocy potrzebne będzie wsparcie innego rodzaju: przy odbudowie domów, pomoc psychologiczna. Działamy w ścisłym kontakcie z partnerem na miejscu, by nie organizować pomocy na własną rękę, ale odpowiadać na realne potrzeby – dodaje.


Pokój i dobro


– Nasza parafia w Tangerze organizuje zbiórki, co kto może, to daje. W przyszłym tygodniu wyruszy od nas transport humanitarny do Marrakeszu – mówi o. Zenon Duda. Potrzebne są materace i koce, bo w górach jest zimno, niebawem może spaść pierwszy śnieg. Na wagę złota są namioty, środki czystości, lekarstwa. – To pomoc interwencyjna, doraźna, ale niebawem zacznie się długofalowa akcja odbudowy mieszkań, szkół, szpitali, by ludzie mieli pracę i dach nad głową. Bez tego nie wyobrażam sobie, jak można przetrwać w skalistych górach, gdzie jest mało lasów i nie ma wiele materiału opałowego – dodaje z troską.


– Szukamy możliwości, zbieramy pieniądze, które możemy przekazać na odbudowę. Co możemy, to czynimy. To taki wdowi grosz wobec wszystkich potrzeb, ale ważny – ocenia o. Stachera. 


Jak nieść pokój i nadzieję ludziom, którzy stracili wszystko? – Być z nimi. Oni nie są nam obcy, dzielimy ich ból. Modlimy się za nich, zresztą sami o taką modlitwę proszą – odpowiada ojciec Duda. – Ten dar obecności i odpowiedzialności jedni za drugich nie jest wymuszony przez struktury z zewnątrz, ale pochodzi od serca – podkreśla.


Franciszkanie są obecni w Maroku od 800 lat. To najstarsza z misji, rozpoczęła się w czasach św. Franciszka, który wysłał braci do krajów muzułmańskich. Podczas słynnego spotkania z sułtanem w Damaszku święty uzyskał pozwolenie na pobyt w krajach muzułmańskich, gdzie nie ma mowy o nawracaniu, za to ważne jest świadectwo otwartych drzwi i obecności. – W realiach świata muzułmańskiego pomoc humanitarna świadczona przez Kościoły chrześcijańskie pokazuje, że wszyscy jesteśmy braćmi. To daje nadzieję, że będzie lepiej – podsumowuje zakonnik.


– Przyszedł czas próby naszej obecności tutaj. Kościół katolicki w Maroku jest szanowany, strzeżony przez króla, a to daje nam siłę. Nie jesteśmy tu przecież z przymusu. Potrzeba bycia razem w takich chwilach jest głęboko ewangeliczna. Jest też świadectwem naszej wierności korzeniom – stwierdza jego współbrat.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.