Wędrując przez Roztocze... Najgęstszy las kamiennych krzyży

ks. Adam Pawlaszczyk

|

GN 34/2023

publikacja 24.08.2023 00:00

Na całej roztoczańskiej ziemi spotkasz je wszędzie. Czasem jednak trzeba przebrnąć przez ścianę pokrzyw konsekwentnie chroniących dostępu do krzyża, jak cheruby do nieba.

Greckokatolicka cerkiew w Mycowie tuż przy ukraińskiej granicy. Greckokatolicka cerkiew w Mycowie tuż przy ukraińskiej granicy.
ks. adam pawlaszczyk /foto gość

Jeszcze niedawno ten kawałek pola porastały pokrzywy. Wysokie, złośliwe nad wyraz. Sięgające swoimi parzącymi odrostami wszędzie, gdzie tylko można dosięgnąć nieroztropnego gościa. Bo takie są pokrzywy na Roztoczu: odważniejsze od innych, jak reszta roztoczańskiej przyrody. Dziś na tym kawałku pola nie ma po nich śladu. Właściciel leżącego nieopodal gospodarstwa zmierza pod kamienną figurę Madonny, pewnie chce trochę uporządkować teren, wycofuje się jednak: – Przyjdę kiedy indziej. Odwraca się na pięcie. Kamienna Madonna zazna trochę spokoju, choć za nim nie tęskni, dziesiątki lat schowana w tych pokrzywach. Do niedawna bezgłowa.

Miękka tkanka

– Pracowałem wiele lat jako rehabilitant – mówi Grzegorz Ciećka, regionalista i działacz społeczny. To on „załatwił” figurze Matki Bożej drugą głowę. Pierwszą straciła zapewne w wyniku jakichś walk, być może przez celowy strzał. – To mi pomogło pracować z kamieniem – dodaje. I opowiada, że praca na tkankach miękkich, z ludzkim ciałem, nauczyła go wyczucia: – Ktoś, kto zaczyna od razu z twardą tkanką, nie nabierze wrażliwości. Ja podchodziłem do kamienia jak do skóry, nie mogłem więc go zranić.

Trudno jednoznacznie powiedzieć, kim jest. Poetą? Zapewne tak, bo komu innemu przyszłoby do głowy, że kamień ma skórę. Pasjonatem? Oj, tak, porzucił rehabilitacyjne zabiegi na ludziach na rzecz odnawiania kamiennych figur, przede wszystkim krzyży. Regionalistą i społecznikiem – również bez wątpienia. Znanym z kilku publikacji, w tym broszury zatytułowanej „Kamienne krzyże bruśnieńskie. Unikatowe zjawisko na skalę światową”. O tym, jak bardzo unikatowe, mamy się dopiero przekonać. To, że Madonna nie miała głowy, nie jest tu niczym dziwnym. Pośród setek kamiennych figur znajdziemy wiele takich poranionych. Nic dziwnego. Roztocze jest przecież wciśnięte pomiędzy Polskę i Ukrainę, pomiędzy żywioły: polski, ruski, żydowski i niemiecki, „na drodze każdego frontu i pożogi”, jak to ujął działacz społeczny Daniel Podkański we wstępie do albumu „Bruśnieńskie krzyże przydrożne”. Dodał przy tym: „Obecnie gęstość zaludnienia mniejsza niż w Bieszczadach, a także sześciokrotnie mniejsza niż wynosi średnia krajowa. Nie dziwi więc, że najwięcej mówią dziś kamienie…”.

W 1565 roku po raz pierwszy pojawiła się wzmianka historyczna o wydobyciu i obróbce wapiennego kamienia w Bruśnie. Produkowano głównie kamienie młyńskie i żarowe, a po najazdach tatarskich pierwsze kamienne krzyże nagrobne. Obok nich stawiano krzyże mające charakter wotum wdzięczności – za ocalenie od zarazy, za wysłuchane modlitwy o cud (na przykład uzdrowienie dziecka), za zniesienie pańszczyzny, odpowiednio w 1848 w Galicji i 1864 roku w zaborze rosyjskim. Z wyrytą inskrypcją mającą stanowić na wieki wieków świadectwo odzyskania przez chłopów wolności. Gdyby jakiemuś właścicielowi przyszło do głowy przywrócić pańszczyznę, chłopi mieli gwarancję, dowód na to, że działa nielegalnie. Ponoć wybrano krzyż, żeby nikt nie poważył się podnieść na ten dowód ręki. Zachowały się świadectwa o tym, w jaki sposób chłopi dawali właścicielom ziemskim do zrozumienia, że do pańszczyzny powrotu już nie ma. Tak było na przykład w Horyńcu, gdzie – wedle relacji Michała Roszko, cytowanego przez portal kamiennekrzyze.pl – „była jedna baba, która była prowodyrem, zbierała tłum, by udać się z narzędziami, takimi jak widły, kosy, siekiery. Gdy dotarli przed pałac, to wołali do księcia, że pańszczyzny już nie ma i niech tylko spróbuje ją przywrócić, to go tymi narzędziami rozniosą. Przy tym niesamowicie przeklinali i zwyzywali księcia. Po wszystkim szli pod krzyż pańszczyźniany”.

Madonna bez twarzy

Upalna niedziela, droga do Starego Brusna właściwie pusta. Jeden samochód, jeden motocykl, jacyś ludzie idący pieszo pytają, gdzie jest ten słynny cmentarz. Bo jest ukryty pośród gęstych drzew, niepozostawiony całkowicie na pastwę dzikiej przyrody, od niedawna ogrodzony drewnianymi balami, ale jednak wtopieniem w zieloność natury mocno naznaczony. Trzeba minąć ogromną, rozłożystą sosnę. Mała tabliczka informuje, że jest pomnikiem przyrody. Kilkadziesiąt kroków dalej… jest. Trudno oprzeć się wrażeniu, że to jakiś sen, że to chyba niemożliwe. Wyobraźnia podsuwa skojarzenia z tajemniczym ogrodem, w którym zakopano pół historii świata pomiędzy drzewami, wysoką trawą, pokrzywami. Jak to wygląda w nocy? Czy zwierzęta gromadnie przechodzą obok tych grobów, czy pasą się w ich towarzystwie? Wszystko jakby wracało do pierwotnego stanu rzeczy, harmonii raju, w którym pojawienie się grzechu i w konsekwencji śmierci było jedynie zapomnianym incydentem, niebyłym już, a wszyscy, którzy pod tymi kamieniami – figurami i krzyżami (choć w regionie bruśnieńskim na krzyże również mówiono figury) – leżą, dowiedzieli się już na własnej skórze, że śmierć została pokonana. Potrzeba silnej wiary jednak, bo większość tych wszystkich kamiennych pamiątek po tych, którzy odeszli, tych, którzy ich pochowali, zamawiając je wcześniej, i tych, którzy je wykonali, jest nadszarpnięta przez czas. Kamienna Madonna trzyma w ramionach kamiennego Jezusa. Oboje nie mają… twarzy. – To jest dość specyficzna cecha kamienia wapiennego – wyjaśni nam później Grzegorz Ciećka. – On powstawał warstwowo i czasami są w wybranym kawałku miejsca jakby bardziej spiaszczone. Pewnie kamieniarz tak trafił, że twarz była w takiej właśnie mniej litej części – doda.

Czy postać pozbawiona twarzy, a zatem i ust, może mówić? Pełno tu takich – Madonn, świątków, anielskich główek, twarzy Chrystusa, często pokiereszowanych słabością materii, bezwzględnością przyrody, porośniętych mchem, osnutych pajęczynami. Czasem masz wrażenie, że zza każdego kamienia ktoś jakby się wychylał ze swojej zakończonej na ziemi historii. Polski pisarz Robert Gmiterek, autor m.in. metaforycznego przewodnika po Roztoczu, też je chyba miał: „Wychyla się. Tak bardzo, jak tylko wychylić się może zza swego świata. Z lasu bruśnieńskich krzyży. Z cierpliwości wrastania w drzewo i w igliwie. Ze świata zmartwień. Że któryś z synów lub córek postawił potem nad głową figurę i kazał na niej wyryć, i prosił napisać, cyrylicą, że tutaj spoczywa ich cisza. Tutaj spoczywa ich spokój. Tutaj pod figurą spoczywa wszystko, co z Góry wzięło się i z Górą rosło w sosnowym lesie na brzegu cerkwiska. A wszystko to jest dużo, za dużo na nicość zapisaną w igliwiu i mchu cyrylicą. Stąd jeden się wychyla i woła nas bliżej. I idzie przez las bruśnieńskich krzyży. I my idziemy z Jakubem pochylić się nad wszystkim i przeczytać wszystko. Słowo po słowie na skraj cerkwiska. Idziemy z Jakubem dalej i niesiemy przez swoje światy pamięć bruśnieńskich kamieni”.

Twarda materia

Na całej roztoczańskiej ziemi spotykasz je wszędzie. Za każdym zakrętem, drzewem, lasem. Czasem trzeba przebrnąć przez ścianę pokrzyw konsekwentnie chroniących dostępu do świątka, jak cheruby do nieba. Huta Lubycka, Stare Brusno, Ułazów, Łówcza, Brzeziny… Pojedź, gdzie chcesz, a na tym pograniczu setek tysięcy dramatycznych historii ludzi będą wszędzie. Oprócz kamiennych krzyży pokutnych na Dolnym Śląsku są najbardziej znane, choć wciąż za mało. Jest ich zresztą o wiele więcej niż tych z Dolnego Śląska.

Piotr Zubowski, dyrektor Muzeum Kresów w Lubaczowie, młody, jednoznacznie określający siebie jako człowieka, w którym płynie kresowa krew, choć urodzony i wychowany na Dolnym Śląsku, mówi: – Kultywujemy w naszym muzeum kulturę Kresów, to nas konstytuuje. Mówimy głosem tych, których już tu nie ma, Ukraińców, Żydów czy Niemców, nie tylko Polaków – dodaje. Pytany o bruśnieńską sztukę kamieniarską odpowiada, że jej najbardziej rozpoznawalną cechą jest zastosowany w większości zachowanych nagrobków trzyczęściowy podział: – Wykształcił się on w drugiej połowie XIX wieku: podstawa, wyżej cokół z wykutą inskrypcją oraz, jako zwieńczenie, scena Ukrzyżowania, w której pod krzyżem znajdują się dwie postacie: Marie albo św. Jan z Matką Bożą. Na przełomie wieków w górnej części nagrobków zaczęły występować figury takich postaci jak Matka Boża, anioły, św. Mikołaj, św. Józef czy Maria Magdalena. Wtedy też rzeźba bruśnieńska zaczęła coraz mocniej ewoluować za sprawą Grzegorza Kuźniewicza z Brusna Starego, najsłynniejszego z tutejszych kamieniarzy, artysty wykształconego we Lwowie i Rzymie – konkluduje dyrektor.

Co do Kuźniewicza – trudno nie wspomnieć jego talentu. Był „stąd”, był wybitny, podróżował po całym świecie, pozostawił po sobie uczniów; wiele zdobień bruśnieńskich krzyży zawiera elementy typowe dla jego stylu. W tym całuny czy wieńce zamiast postaci Chrystusa. – On trochę jakby zanieczyścił ludową kamieniarkę – twierdzi Grzegorz Ciećka, sugerując, że pewna maniera secesyjna pojawiła się wśród bruśnieńskich kamieniarzy właśnie za jego sprawą. Sam spokrewniony z Mieczysławem Zaborniakiem, określanym niekiedy jako ostatni z nich, wie o tej kamieniarce praktycznie wszystko. Zaborniak był kuzynem jego dziadka. – On rzeźbił, a ja z nim w tym czasie bardzo dużo rozmawiałem o kamieniarce, o historii Starego Brusna. Opowiadał mi o rzeczach, o których innym nie mówił, choć przyjeżdżało do niego sporo etnografów i innych naukowców. Jego rzeźby są tak prymitywne i ludowe, że etnografowie określają je zarówno jako brzydkie, jak i wybitnie piękne – opowiada Grzegorz. Pasja, którą zaraził się nie tylko od krewnego, ale i od nauczyciela w szkole, spowodowała, że zabrał się do odnawiania figur. Jako stypendysta Ministerstwa Kultury przyczynił się do sporządzenia ich inwentaryzacji. – Jest już ich blisko tysiąc – mówi i dodaje: – Dzięki temu, że udało mi się wszystkie je zobaczyć i się ich naoglądać, jestem w stanie odróżnić kamieniarkę bruśnieńską od innych. Jestem jak skaner, który patrzy i nabiera prawie stuprocentowej pewności, że dana rzeźba reprezentuje styl typowy dla tej kamieniarki. – Nie boisz się, że uszkodzisz takie dzieło? – pytamy. – Nie – odpowiada, dodając: – Kamienia zbyt łatwo nie można uszkodzić, jeśli zna się jego charakter. Ktoś, kto pracuje z kamieniem, musi mieć wobec niego wyczucie. Kamieniarze mają dar panowania nad twardą materią.

O nadzieję chodzi

Trudno oprzeć się wrażeniu, że wędrując przez Roztocze, słyszy się ciszę. Jakby zasłona milczenia została opuszczona na bolesne karty historii. Bez wątpienia bólu tu było niemało. Opustoszałe wioski, nazywane dzisiaj „nieistniejącymi”, poukrywane w głębi lasów cmentarze, opuszczone cerkwie, jak choćby ta w Kniaziach, która została planem filmowym dla ostatnich scen filmu „Zimna wojna”. Robert Gmiterek w swoim metaforycznym przewodniku „Na Roztoczu” w usta metaforycznego woźnicy Bałaguły włożył słowa: „Zawsze stąd ruszam, spod cerkwi. (…) Bez kopuły, z tymi niby-blankami na górze, bardzo mi moją przypomina. I nic nie ma do tego wiara. Obca czy swoja. Tu o nadzieję zawsze chodzi, proszę pana”.

Roztocze z tą swoją nieskażonością, dzikością, wielkimi przestrzeniami, polami, łąkami, lasami, mogłoby zdawać się rajem. Przynajmniej dla człowieka zmęczonego cywilizacyjnym hałasem, smrodem spalin, krzykliwością mediów. Czy jest nim faktycznie? Doświadczenie uczy, że każdego raju trzeba szukać daleko. Jakikolwiek by to nie był raj. Roztocze jest – rzecz jasna – rajem niedoskonałym, rajem bolesnym, pięknym. Usianym najgęstszym w Polsce lasem kamiennych krzyży. Bo tu o nadzieję zawsze chodzi, proszę państwa. •

Czytaj więcej: W wakacyjnym cyklu reportaży POLSKIE NAJ

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.