Krucyfiks w parafii św. Antoniego w Pile – największy krzyż w kościele w Polsce

ks. Rafał Bogacki

|

GN 33/2023

publikacja 17.08.2023 00:00

Wybudowany w latach międzywojennych kościół św. Antoniego w Pile to dzieło niemieckiego modernizmu. Monumentalny krucyfiks znajdujący się w prezbiterium jest bardzo oryginalny. Zresztą nie tylko on…

Światło na krzyż pada z trzech pierścieni oraz ze świetlika znajdującego się bezpośrednio nad prezbiterium. Światło na krzyż pada z trzech pierścieni oraz ze świetlika znajdującego się bezpośrednio nad prezbiterium.
ROMAN KOSZOWSKI /FOTO GOŚĆ

Do kościoła wchodzimy przez zakrystię. Oczy, które jeszcze chwilę wcześniej wpatrywały się w oświetlone słońcem łąki północnej Wielkopolski, powoli zaczynają przyzwyczajać się do półmroku. Krótką chwilę ciszy przerywają słowa br. Pawła Teperskiego, kapucyna. – Wszystko jest tutaj oryginalne – mówi. Brat Paweł, który będzie naszym przewodnikiem, ma na myśli to, że wnętrze świątyni, dzięki pracom konserwatorskim, odzyskało swoją pierwotną kolorystykę, ale my już wiemy, że słowo „oryginalny” odnosi się także do tego, co rzadko spotykane, nieszablonowe, niezwykłe. Taki jest kościół św. Antoniego w Pile wraz z jego historią i elementami stanowiącymi wyposażenie.

Spójność i prostota

Wchodząc do świątyni, masz wrażenie, że jest to kościół katakumbowy. Witraże są niewielkie, umieszczone jedynie na północnej ścianie i nie wpada przez nie zbyt wiele światła. Taki był zamysł architekta. Hans Herkommer ze Stuttgartu, zaliczany do czołowych projektantów tzw. niemieckiego modernizmu, nie bał się eksperymentować. Wykorzystując nowe materiały budowlane, beton i stalowe konstrukcje, dbał o prostotę i funkcjonalność budynku. Rozwiązania Herkommera dały podstawy dla rozwoju budownictwa sakralnego także w późniejszym czasie. Świątynia wybudowana według tego samego projektu znajduje się w niemieckim mieście Mannheim. – Dla mnie ten kościół jest niesamowicie spójny – mówi brat Paweł. – Jest tutaj surowość, wielki krzyż, a na nim Chrystus. Jest także droga krzyżowa, nowatorska jak na lata dwudzieste minionego wieku. Chrystus przedstawiony na poszczególnych stacjach jest delikatnie uśmiechnięty – dodaje kapucyn.

Faktycznie, surowość formy, która początkowo nie zachęca do zatrzymania się w świątyni, z czasem zaczyna ukazywać swoje znaczenie. Umiar i prostota w budownictwie sakralnym cechowały lata międzywojenne, zalecane były nawet przez dokumenty kościelne. W jednym z nich ówczesny papież, Pius XI, pisząc o pięknie, wskazywał, że jest ono „towarzyszem prostoty, szczerości i czystości, nie cierpi natomiast pretensjonalnego zbytku, blichtru i fałszu”. Z każdą chwilą przekonujemy się o prawdzie tych słów. Przyzwyczajamy się też do atmosfery miejsca, a opowieść brata Pawła prowadzi coraz bardziej w głąb.

Budowniczy – „kuracjusz”

O tym, że kościół w Pile jest oryginalny pod każdym względem, świadczy jego historia. Po I wojnie światowej miasto, podobnie jak w czasie zaborów, należało do Niemiec i znajdował się tutaj tylko jeden kościół katolicki. Piła zaczęła się rozwijać i w 1922 roku została stolicą nowej pruskiej prowincji. Cztery lata później Pius XI erygował na tych terenach nową administraturę apostolską, obejmującą 67 parafii. Wzrastała także liczba katolików. Na Przedmieściach Bydgoskich, dzielnicy, w której się znajdujemy, dochodziła do 6 tysięcy, więc wkrótce podjęto decyzję o budowie nowego kościoła. Rozpisano konkurs na projekt świątyni, a odpowiedzialnym za prace został ks. Kurt Heinrich, którego w trakcie budowy nazywano… kuracjuszem. Tytuł ten, od łacińskiego curare (troszczyć się), nadawano duchownym obejmującym „kurację”, czyli wydzieloną jednostkę duszpasterską, która nie była jeszcze parafią.

Plany budowy obejmowały świątynię i kompleks towarzyszących jej budynków, ale środków wystarczyło jedynie na kościół. Wielce prawdopodobne, że niemieckie władze miasta, inicjując budowę nowej świątyni, chciały osłabić znaczenie kościoła św. Jana Chrzciciela, w którym gromadziła się polska mniejszość. Pozostałą część projektu zrealizowano dopiero po II wojnie światowej, gdy do Piły przybyli z Kresów Wschodnich kapucyni.

Krucyfiks z „wioski rzeźbiarzy”

Ojciec Paweł prowadzi do głównego wejścia, pod chór. Z tej perspektywy wnętrze wygląda inaczej. – Świetnie się tu odprawia Mszę św. – rzuca przewodnik, wskazując na prezbiterium. – Nie ma człowieka, który by się schował, bo brak tu filarów. Kontakt z wiernymi jest bardzo dobry – dodaje.

Faktycznie, z tej perspektywy kościół robi wrażenie. Zbita bryła, prawie 500 siedzących miejsc. Światło wpada nie tylko przez wąskie okna, ale i przez świetlik z witrażem umieszczony nad prezbiterium. Jedynie w przedniej części, która z dystansu przyciąga uwagę, znajdują się złote elementy. Także one wyglądają oryginalnie na tle szarego otoczenia. I nie przez przypadek zostały umieszczone w tym miejscu.

Uwagę zwraca imponujący krzyż, którego rozmiary z tej perspektywy robią jeszcze większe wrażenie. Rzeźba została wykonana w Oberammergau, niewielkiej miejscowości położonej w górach południowej Bawarii. Wielu mieszkańców tej wioski trudniło się snycerstwem, dlatego też miejscowość znana jest jako „wioska rzeźbiarzy”. Obecność rzemieślników to zresztą niejedyna jej cecha charakterystyczna. Na ulicach tego miasteczka, począwszy od 1634 roku, co dziesięć lat odgrywano Pasję – inscenizacje ostatnich chwil z życia Jezusa. Przedstawienia odbywały się na drewnianej platformie, którą co jakiś czas zmieniano. Do zmiany doszło także w 1929 roku. Wówczas Berthold Müller-Oerlinghausen, artysta poproszony przez architekta kościoła w Pile o wykonanie krzyża, wykorzystał drewnianą platformę, z której wyciął krucyfiks. Obił go płytkami z brązu, zużywając do tego 20 tys. małych gwoździ. W ten sposób scena, na której przez lata artyści wcielali się w role biblijnych bohaterów męki Jezusa, stała się elementem rzeźby – postaci Zbawiciela.

Wykonany przez rzeźbiarza krucyfiks, czyli krzyż wraz z figurą, waży dwie tony. Pionowa belka krzyża ma długość 8 metrów i 30 centymetrów, poprzeczna – 6 metrów. Ręce Ukrzyżowanego rozpięte są na 5 metrów 70 centymetrów. Licząc od palców stóp do najwyżej położonego punktu, czyli wyciągniętych w górę rąk, figura Chrystusa ma niecałe 7 metrów. Wykonanie krzyża zajęło artyście pięć miesięcy. W 1930 roku był to największy krucyfiks w Europie.

– Na początku, gdy tutaj przyjechałem, miałem trudności, by skupić się na modlitwie w kościele. Myślałem o dużej przestrzeni i pustce, która tu panuje – mówi brat Paweł. – Z czasem jednak ten krzyż nabrał dla mnie wyjątkowego znaczenia. Jest kluczowym elementem tej świątyni – dodaje. Kapucyn zawiesza głos, a chwila milczenia pozwala skupić uwagę. Rzeczywiście, tego krzyża nic nie przesłania. Dopiero teraz widać, że odbija się od niego delikatne światło, rozjaśniając ciemne wnętrze kościoła.

Figura przedstawia Chrystusa Zwycięzcę. Jego głowa otoczona jest królewską koroną i nimbem. Na biodrach prosta przepaska. Oblicze Zbawiciela jest pełne pokoju. Emanuje z niego chwała zmartwychwstania. Trudno nie dostrzec tu nawiązania do sztuki romańskiej. Smukła figura, prostota wykonania, głębia przekazu. Figura wpisuje się w chrystocentryczną wizję architekta. Światło pada na korpus Chrystusa z trzech pierścieni o różnej wielkości, a także ze znajdującego się bezpośrednio nad nim świetlika. Wszystko skupione jest na Nim. Po kilkunastu minutach spędzonych w tym kościele zaczynam rozumieć doświadczenie ojca Pawła. Potrzeba czasu, by pozwolić ogarnąć się tajemnicy wyrażonej w nowatorskiej i oryginalnej formie.

Panoramiczna droga krzyżowa

Ściana południowa kościoła pokryta jest w całości stacjami drogi krzyżowej. Stanowią one jeden wielki fresk, spójny i przemyślany. Malowidło wykonał Willy Oeser z Mannheim, filozof, autor fresków, mozaik i witraży. Także on wyrażał swoje przeżywanie wiary w specyficzny i oryginalny sposób. Odwaga artysty nie spotkała się z przychylnym przyjęciem wielu mieszkańców Piły, przyzwyczajonych do tradycyjnego przedstawienia scen z ostatnich chwil życia Zbawiciela. Nie wszyscy ją akceptowali. Od początku dzieło to wzbudzało wiele nieporozumień i komentarzy. Podobno, przedstawiając drogę krzyżową, autor nie chciał ograniczać ani umniejszać dzieła zbawienia poprzez zamknięcie go w małych obrazach. Dlatego też poprosił architekta o zmianę pierwotnego projektu. Architekt się zgodził i na południowej ścianie nie wstawiono zaplanowanych okien. Dzięki temu Oeser mógł zrealizować swoją koncepcję.

Patrząc na drogę krzyżową spod chóru kościoła, wyraźnie widzimy, że wszystko jest podporządkowane myśli projektanta świątyni. Kolorystyka współgra z architekturą. Uwagę zwraca układ poszczególnych stacji. Nie ma tutaj liniowego przedstawienia kolejnych scen. Taki układ wpłynąłby na znaczne zmniejszenie obrazów. Autor zastosował zatem kryteria duchowe. Trzy pierwsze stacje są ułożone jedna nad drugą, od dołu ku górze. W ten sposób droga Chrystusa staje się wstępowaniem, wznoszeniem ku niebu. Kolejne sześć stacji umieszczono na jednym poziomie. Odprawiający nabożeństwo może wejść w duchową dynamikę poszczególnych scen, które przedstawiają spotkania Jezusa dźwigającego krzyż z ludźmi – Matką, Weroniką, Szymonem czy płaczącymi kobietami. W te spotkania wplecione są upadki. Jak zaznacza o. Patryk Remigiusz Jankiewicz, były proboszcz parafii i autor przewodnika po kościele, ostatnia grupa, pięć scen, od obnażenia z szat, ukazuje „ofiarę duchową”. Jej kulminacyjny punkt to śmierć Chrystusa na krzyżu. Dwie ostatnie stacje, zdjęcie z krzyża i złożenie w grobie, znajdują się na nieco niższym poziomie. W ten sposób uczestnik nabożeństwa ma wrażenie, że podział nie jest sztuczny, lecz zawiera głęboką, duchową ideę. – Po wojnie ludzie chcieli zamalować tę drogę krzyżową. Starsi parafianie mówią, że przez długi czas nie odprawiali przy niej nabożeństwa – mówi brat Paweł. – Powiesili sobie tradycyjne obrazy przedstawiające stacje na przeciwległej ścianie i tam się modlili – dodaje. Na pytanie o to, czy ludzie mają do Ukrzyżowanego jakieś szczególne nabożeństwo, odpowiada przecząco. Po chwili jednak dopowiada, iż parafianie mówią, że temu, kto się tutaj sporo modlił, już się nie podobają barokowe, pozłacane kościoły. I dodaje, że podziwia ludzi, którzy sto lat temu wznieśli tę świątynię, godząc się na jej oryginalny styl. No właśnie: oryginalny. Nic tutaj nie jest naśladownictwem, przeróbką czy falsyfikatem.•

Czytaj więcej: W wakacyjnym cyklu reportaży POLSKIE NAJ

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.

TAGI: