Fabergé od strusia

Agata Puścikowska, zdjęcia Jakub Szymczuk

|

GN 16/2011

publikacja 25.04.2011 22:33

Kogut waży do 150 kg i jest prawie jak pies obronny. Kura – jak modelka. A pisanka wypełnia cały koszyk. Ale jaja!

Jedno strusie jajo to ok. 40 jajek kurzych Jedno strusie jajo to ok. 40 jajek kurzych
fot. Jakub Szymczuk

Dwadzieścia lat temu można było je oglądać na obrazku lub w zoo. Dlatego być może znaleźli się miłośnicy, co zakochali się w pięknych oczach, długich nogach i pierzastej bieli, w miejsce zwykłych, rodzimych, kokoszych piór. To wersja dla romantycznych. Rozważni zwracali uwagę na łatwość hodowli, umiejętność przystosowania się do polskoklimatycznych warunków oraz syndrom bizona. Że co? Ano, że przemyślny Indianin ganiającego po prerii bizona wykorzystywał do cna. Nie wkładając w to nakładów inwestycyjnych. Podobnie jest ze strusiem.

 

Free – dom!
– O, nie zgadzam się! – śmieje się pan Rafał, lat około 30, dżinsy, koszulka polo. – Żeby wyhodować przyzwoitego strusia, potrzeba ciężkiej pracy, odpowiednich warunków – pokazuje teren strusiej fermy w Kniewie, w Pomorskiem. – No i oczywiście – trzeba te swoje pupilki lubić. Pupilki mieszkają w osobnych ptasich willach: jeden kogut i 4–5 kur w każdej. Taka strusia rodzina ma do dyspozycji własne podwórko z widokiem na lasy, łąki i staw. Strusi wypas. Strusie dacze są oddzielone od reszty świata mocnym, podwójnym ogrodzeniem. Bo struś swoje nerwy ma, a gdy nerwy puszczają, na strusią siłę pomoże tylko twarde drewno. – O, proszę, tutaj kogut się zdenerwował – pan Rafał pokazuje mocno uszczknięte ogrodzenie. – Trzeba wciąż naprawiać, konserwować. Bo inaczej mielibyśmy co dwa dni strusie rodeo. Z fermy w Kniewie (jeszcze) struś nie uciekł. Zresztą dogonić ptaszka, co biega 70 km/h, byłoby trudno. Ale raz z fermy, na której prócz strusi mieszkają ze dwa tuziny innych zwierząt, nawiał pan lama. Po prostu, po raz pierwszy zobaczył panią lamę – kandydatkę na żonę. – Tak się przeraził, że znaleźliśmy go 4 km od farmy... – opowiada pan Rafał. Podobno pan lama już nigdy potem nie doszedł do siebie. I zakochał się w... ośle. Osioł afektu nie odwzajemnia. Odwzajemnia natomiast zamiłowanie do wolności. Kiedyś przemyślnie schował się na terenie farmy i skutki okazały się oślo dramatyczne. – Jego żona szukała go po całym terenie, porykiwała. My szukaliśmy (bez porykiwania). A po ośle – ani słychu. W końcu zdesperowana oślica wparowała do baru, w którym podajemy jajecznicę ze strusich jaj. Stanęła wśród konsumujących gości i ryknęła wniebogłosy. Darła się, aż przyprowadzono męża – uciekiniera – mówi pan Rafał.
 

 

Strusi menedżer – O, proszę, to jest Dzióbek – pan Rafał przedstawia wielkie ptaszysko, nomen omen z lekko krzywym, ptasim uzębieniem. Ptaszysko kołysze się na boki jakby tańczyło. – No, lubi mnie, po prostu – konstatuje. Gdy z daleka podbiega inny ptak, pan Rafał daje krok w tył. Ten to akurat za nim nie przepada... – Każdy struś jest inny – mężczyzna pokazuje z powagą, lustrzanie identyczne, pierzaste stworzenia. – Ja je po twarzach poznaję, po zachowaniach. O, tam jest Modelka Pierwsza, a tam Modelka Druga. Co prawda one nie wiedzą, która jest która, bo struś ma mózg mniejszy od oka. Ale my, ludzie, bardzo się cieszymy, gdy możemy własne stworzenie nazwać. Modelki, jak na zawód przystało, przebierają długimi nogami, przestępują z kopyta na kopyto (!), łypią ciemnymi oczami. A długie rzęsy falują. Gdy widzą przyjeżdżające na farmę dzieci, wycieczki, to dopiero mają radość! Stroszą pióra, biegną wzdłuż ogrodzenia za ludźmi. Ludzie podziwiają strusie, a strusie oglądają ludzi. Obopólny interes. Czasem zachwycony ptakiem turysta chce sobie strusia kupić. Żeby sąsiedzi zazdrościli i żeby ogródka pilnował: – Ogródka będzie pilnować z całego strusiego serca lepiej niż pies obronny. Do środka nie wpuści ani złodzieja, ani... właściciela – śmieje się pan Rafał. – Nie polecam. A co właściwie na strusiej farmie, w niewielkiej wsi, robi młody mężczyzna? Pewnie jedyny trzydziestoletni rolnik (farmer?) w okolicy. – Jestem strusim menedżerem – śmieje się. – Rodzice założyli farmę kilka lat temu. Obecnie zarządzam nią właściwie sam. Nie, nie jestem z wykształcenia zootechnikiem, rolnikiem itd. Skończyłem towaroznawstwo. A strusie? Są super! Dzięki nim pracuję na łonie natury, co bardzo lubię. A ponieważ mam i drugą firmę, gdy praca fizyczna mi się nudzi, wyżywam się umysłowo. Strusie w oryginale pochodzą z Afryki. Pan Rafał – z Krakowa. – Gdy wracam do miasta, często znajomi pytają mnie, co robię w dziczy, prawie nad samym morzem. No więc mówię, że strusie pasę – mruży oko pan Rafał. – I zawsze jest wesoło.

Show farm on!
Gdy w latach 90. zaczęły pojawiać się pierwsze polskie hodowle strusi, były to nieduże farmy. Kilka ptaków, niewielki teren. Ale że strusie do rozrodu chętne, a i Polak jak wiadomo – potrafi, dziesięć lat temu strusich farm było już w Polsce około 600. Na największych mieszkało do kilkuset ptaków. Skąd ten strusi boom? Z powodu piór, jajek i mięsa. Czyli ze względu na omawiany już syndrom bizona. Tyle że Indianie konsumowali wszystko sami. Więc popyt równał się podaży. A strusie produkty trzeba było gdzieś z zyskiem sprzedać. Ponieważ jednak zapotrzebowanie na strusie produkty nie było ogromne, niewidzialna ręka rynku zrobiła porządek w pierzastym interesie. – Teraz strusich ferm jest mniej. Ale co ciekawe, popyt na strusie wyroby powoli rośnie – mówi pan Rafał. – Fermy więc się sprofilowały. Są takie, które hodują ptaki tylko na mięso. Są takie – jak chociażby nasza, w której pozyskujemy jajka, hodujemy pisklęta. Nastawiliśmy się też w dużym stopniu na turystów. To się nazywa show-farm. Na strusiej show-farmie w Kniewie, podobnie jak w bratnich farmach w RPA czy USA, można kudłate i łaciate nakarmić, pobawić się z nimi. A skrzydlate (nieloty) – ze względu na bezpieczeństwo – obejrzeć. – Strusie karmimy sami. Ale króliki, owce, kozła, osły – można raczyć mleczem i trawą. – Prawdę mówiąc, gdy przychodzi sezon, czekamy na... pochmurną pogodę. Bo wtedy wczasowicze z pobliskiej Karwi czy Dębek, zamiast smażyć się na plaży, przyjeżdżają do nas na smażone strusie jajo.

Pisanka? Pisana!
Dzyń, dzyń! Wielkie, beżowe jajo, po pacnięciu paznokciem, wydaje porcelanowy brzdęk. Jest chłodne, pokryte delikatną fakturą. Ceramika made by struś. – No tak to wygląda. To prawdziwe strusie jajo – zapewnia pan Rafał. – Samica składa jedno raz na kilka dni, w wykopanym w ziemi zagłębieniu. W naturze – wysiaduje je głównie pan struś. Nasze jaja, jeśli mają być z nich pisklęta, lądują w wylęgarce. Mają tam cieplutko i miło. Po około 42 dniach pomagamy się wykluwać pisklakom. Sam wielokrotnie byłem strusią akuszerką: przebijałem dwumilimetrową, twardą skorupę. Strusie dzieci ważą niecały kilogram, żeby sześć miesięcy później wyglądać jak te, tam – pan Rafał pokazuje całkiem spore ptaszyska, w oddzielnej zagrodzie, które jak na młodzież przystało, ganiają się i dziobią po łydkach. Ze strusich jaj, prócz jajecznicy (delikatniejszej od kurzej i zawierającej mniej cholesterolu), można robić ciasta. Smaczne są też na miękko i twardo. Tyle że potrzeba cierpliwości: gotują się półtorej i dwie godziny. A strusie pisanki? Żeby porządnie pomalować jedną, trzeba nawet kilku godzin i odpowiedniej farby – najlepiej akrylowej lub olejnej. – Tę pisankę pomalowała moja narzeczona. Prawda, że piękna? A te dwie malowali lokalni artyści ludowi – pan Rafał prezentuje (nieco monumentalne) pisankowe skarby, nieomal jak jajka Fabergé. – W okolicach Wielkanocy mamy takie zapotrzebowanie na jaja i pisanki, że strusice nie nadążają z pracą – śmieje się. Jedno niepomalowane jajo warte jest ok. 60 zł. Można święcić strusie pisanki? – Jasne! Polecam. Wkłada się jedno gigant-jajo do koszyka i niesie do kościoła. Nic się więcej nie zmieści. Ludzie robią wielkie oczy. Ksiądz uśmiecha się i święci. A potem można strusią pisanką, czy też ze względu na gabaryty, pisaną, obdzielić całą rodzinę. Bo strusie jajo starcza za 40 kurzych jaj.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.