Polska gospodarka jest konkurencyjna. Ekonomista tłumaczy, dlaczego radzimy sobie z kryzysami

GN 32/2023

publikacja 10.08.2023 00:00

O tym, jak długo będziemy zmagać się z inflacją, mówi Marcin Klucznik, ekspert Polskiego Instytutu Ekonomicznego.

Polska gospodarka jest konkurencyjna. Ekonomista tłumaczy, dlaczego  radzimy sobie z kryzysami POLSKI INSTYTUT EKONoMICZNY

Jakub Jałowiczor: Inflacja spada. Czy właśnie się skończył problem numer jeden polskiej gospodarki?

Marcin Klucznik:
Inflacja zostanie z nami jeszcze kilka lat. Zmienia się natomiast jej faza. Obecnie wzrost cen spowalnia i nie będzie już tak wysoki jak w zeszłym roku.

To znaczy?

W lutym mieliśmy szczyt inflacji, wynosiła ona 18,4 proc. Teraz jesteśmy w fazie szybkiego spadku. Wynika to z kilku czynników. Po pierwsze, z wysokiej inflacji do poziomu jednocyfrowego schodzi się z reguły bardzo szybko. Po drugie, pomagają nam efekty statystyczne: punkt odniesienia z zeszłego roku był wysoki, a inflacja to zmiana cen rok do roku. Po trzecie, widzimy uspokojenie na globalnym rynku cen energii. Żywności też – tu sytuacja jest napięta, ale lepsza niż w zeszłym roku. Prawdopodobnie we wrześniu zejdziemy do jednocyfrowej inflacji. Osiągnięcie celu NBP, czyli poziomu 2,5 proc., zajmie więcej czasu. Perspektywa spadku z 8–9 proc. do poziomu celu NBP to są dwa, w pesymistycznej wersji trzy lata.

Co wywołało inflację?

W polskiej gospodarce było kilka przyczyn. Już w drugiej połowie 2019 r. widać było lekkie wznoszenie się inflacji, ale pandemia i późniejsza agresja Rosji na Ukrainę to wydarzenia, które dopaliły ją dużo, dużo mocniej. U nas dokładnych analiz raczej nie przeprowadzano, ale Europejski Bank Centralny szacował, że wpływ agresji Rosji, widoczny przede wszystkim na rynkach surowców, odpowiadał za 72 proc. wzrostu inflacji w strefie euro. W przypadku Polski te liczby nie będą różnić się znacząco, nawet jeśli u nas popyt krajowy odgrywał trochę większą rolę. Analizy Fed, czyli amerykańskiego banku centralnego, wskazywały, że napięcia w światowych łańcuchach dostaw przekładały się na wzrost cen towarów przemysłowych, takich jak AGD czy samochody.

Jest jakiś poziom inflacji, który można nazwać normalnym?

Tak, to cel NBP – 2,5 proc. Generalnie chcemy mieć inflację dodatnią, ale bardzo lekką. Dobry wzrost gospodarczy jest stowarzyszony z lekkim wzrostem cen. Mechanizm gospodarki jest wtedy dobrze naoliwiony, a inflacja tego rzędu jest dla konsumenta prawie nieodczuwalna. To nie przypadek, że kiedy mieliśmy ją na poziomie celu NBP, to nie mówiło się o niej za dużo w mediach. A jednocześnie lekka inflacja stwarza dobre warunki dla wzrostu gospodarczego i pobudza np. rynek pracy. Jeśli chodzi o cele inflacyjne, w rozwiniętych krajach wynoszą one 2 proc., w Polsce i innych krajach doganiających gospodarki Zachodu są trochę wyższe.

Rozumiem, że stan, którego możemy się spodziewać za 2–3 lata, to jeszcze nie jest cel inflacyjny NBP?

Zakładamy, że w 2025 r. możemy osiągnąć poziom 4,8 proc., z tym że to średnia z całego roku. W końcówce 2025 r. inflacja byłaby niższa, prawdopodobnie będzie wynosiła 4,4 proc, a to już bliżej celu NBP. Jeśli jednak zobaczymy np. szybsze osłabienie koniunktury w strefie euro, to inflacja będzie spadać szybciej, niż prognozujemy. Jeśli koniunktura w strefie euro albo naszej gospodarce będzie lepsza, to dochodzenie do celu zajmie trochę więcej. Tak czy inaczej to perspektywa 2–3 lat.

Mamy w ciągu kilkunastu lat drugi kryzys, który Polska odczuła względnie słabo. PKB spadło minimalnie w 1. kwartale tego roku (o 0,3 proc.), ale generalnie jest na plusie. Jesteśmy nadzwyczaj odporni?

Polska gospodarka na pewno jest konkurencyjna. Mamy mocno zdywersyfikowany przemysł – polskie firmy produkują w zasadzie wszystko. Głównie dla strefy euro, ale zróżnicowanie i elastyczność są tak duże, że możemy wykorzystywać szanse, jakie daje nam koniunktura.

Potrafią to poszczególne firmy?

Raczej sekcje gospodarki. Niektóre kraje naszego regionu są bardzo zależne od produkcji w dziedzinie motoryzacji. Na Słowacji na przykład to jedna czwarta przetwórstwa przemysłowego. U nas to 10 proc., w dodatku sama motoryzacja jest lepiej zdywersyfikowana, bo produkujemy i samochody, i części. A pozostałe 90 proc. naszego przemysłu to inne dziedziny, takie jak przemysł maszynowy, chemiczny, optyczny itd. Kiedy jedne sektory są bardziej dociskane przez koniunkturę, inne trzymają się lepiej. Oprócz tego mamy dobre wyniki w sektorach usługowych, takich jak transport, usługi specjalizacyjne. Polscy pracownicy są dobrze wykształceni, a koszty pracy są konkurencyjne w porównaniu z Zachodem. W informatyce, konsultingu czy finansach opłaca się przenosić działalność z zachodu Europy do Polski i to się przekłada na dobre wyniki naszej gospodarki.

Mamy też głośne inwestycje, jak Intel we Wrocławiu. Czy poza tym widać, żeby Polska zyskiwała na przestawieniu globalnych łańcuchów produkcji?

Oprócz Intela mamy nowo ogłoszone fabryki pomp ciepła w Łodzi oraz we Wrocławiu, są fabryki akumulatorów litowo-jonowych. Nowe inwestycje w Polsce zapowiedzieli także tacy giganci technologiczni jak Visa i Microsoft. Nasz region nie zastąpi Chin, ale część zachodnich firm będzie chciała mieć bezpieczną alternatywę, na wypadek gdyby nie najlepiej działo się w Azji. W ankiecie Reutersa i firmy Maersk Polska jest wskazywana jako najbardziej atrakcyjny kraj w naszym regionie do przenoszenia produkcji. To nie dziwi. Bliskość geograficzna jest dodatkowym plusem. To nie przypadek, że inwestycja Intela jest lokowana w zachodniej Polsce.

Na niedawnej konferencji w Polskim Instytucie Ekonomicznym mówiono, że koszty pracy w Polsce są ciągle o połowę niższe niż na południu Europy. Możemy się spodziewać podwyżek?

Podwyżki cały czas następują, tylko że to długoterminowa gra. Zbieganie naszych płac do poziomu Europy Zachodniej następuje wraz z tym, jak nasze PKB zbliża się do zachodniego. Dla przykładu: w 2005 roku mieliśmy PKB na głowę na poziomie 43 proc. Niemiec – w zeszłym roku było to już 69 proc.

W zeszłym roku płace realne jednak spadły.

Wynagrodzenia rosły w dwucyfrowym tempie, ale wolniej od inflacji. Zazwyczaj jest tak, że przy bardzo wysokiej inflacji wynagrodzenia nie nadążają za wzrostem cen – w kolejnych latach nadrabiają jednak w miarę spadania inflacji. To zaczęło dziać się w naszej gospodarce dwa miesiące temu – w czerwcu wynagrodzenia wzrosły o 0,4 pkt. proc. szybciej od inflacji.

To prawda, że Ukraińcy dali nam 1 pkt proc. do PKB?

Ten 1 punkt to tylko efekt uchodźców, którzy przyjechali bezpośrednio po wybuchu wojny. Jeśli doliczylibyśmy migrację z Ukrainy od 2015 r., efekt jest znacznie wyższy. Szacujemy, że migranci zwiększyli nasz wzrost PKB łącznie o 7 pkt. proc. Warto podkreślić, że uchodźcy nie tylko konsumowali, ale też wchodzili na rynek pracy i zwiększali w ten sposób wyniki naszego PKB. Statystyki Ministerstwa Rodziny pokazywały, że tempo podejmowania pracy było astronomiczne. W sierpniu 2022 r. osiągnęliśmy 380 tys. dodatkowych pracowników z Ukrainy. Pracowali w zawodach, które nie zawsze interesują Polaków – w usługach, prostych pracach w przetwórstwie czy nieskomplikowanych pracach biurowych, gdzie wynagrodzenia są niższe niż średnia krajowa.

Ukraińcy zapełnili lukę na rynku pracy?

Tylko częściowo. Nawet w warunkach spowolnienia w zeszłym roku firmy wskazywały w ankietach, że ich aktywność ogranicza brak pracowników. To było widać w budownictwie, ale też w usługach, przetwórstwie przemysłowym. Tu pracowników nam brakuje.

Słyszymy, że jednocześnie jest niskie bezrobocie i niski popyt na pracę. To znaczy, że pracuje dokładnie tyle osób, ile powinno?

Popyt na pracę nie jest niski. Jest niższy niż np. w 2021 r. czy rok później. Nasz rynek pracy jest strukturalnie napięty z powodu trwałego niedoboru pracowników. Ranstad pokazuje, że nawet teraz, kiedy mamy spowolnienie i wiele firm tnie rekrutacje i ogranicza liczbę wakatów, średni czas poszukiwania pracy wynosi ok. dwóch i pół miesiąca. To w przypadku wielu zawodów komfort.

Ale czy to cięcie wakatów ma realne znaczenie? To jest różnica, czy firma ma 5 pracowników i mówi, że potrzebuje jeszcze 2, czy nic nie mówi?

To widać podczas rozmów o wynagrodzeniach. Kiedy wakatów jest dużo, koniunktura dobra, a firma ma możliwość zatrudnienia jeszcze 2 osób, to przy takiej okazji pracownicy mogą zażądać jakiejś podwyżki. Efektem cięcia wakatów jest to, że zdolność negocjowania podwyżek jest mniejsza. I to jest pół opowieści o tym, dlaczego w zeszłym roku spadły płace realne, tzn. wynagrodzenia rosły wolniej niż ceny.

Czy z ekonomicznego punktu widzenia jesteśmy skazani na dużą migrację do Polski?

To w dużej mierze będzie zależało od decyzji politycznych, ale migracja z Ukrainy czy wielu krajów regionu raczej będzie przyspieszać.

A pracownicy z Pakistanu czy Indii, których widać choćby na ulicach Warszawy? Czy firmy sobie bez nich poradzą?

To kwestia decyzji, ale wiele z tych osób pracuje w sektorach, w których trudno znaleźć polskich pracowników. Ich wpływ na PKB i nasz rozwój gospodarczy jest korzystny.

W czasie wzrostu inflacji nie pogorszyły się wskaźniki dotyczące skrajnego ubóstwa. Dlaczego?

Dla uboższych najbardziej dotkliwy był wzrost cen żywności i energii. Ale ceny energii są taryfowane. W tym roku je zamrożono, w zeszłym były jeszcze np. dopłaty do węgla. NBP szacuje, że dodatki powiększyły dochód rozporządzalny gospodarstwa domowego o 0,9 pkt. proc. Część skutków wzrostu cen żywności zmniejszyła też obniżka VAT w ramach tarczy antyinflacyjnej. Do tego doszły czternaste emerytury czy wzrost emerytur i płac – nie sięgał on inflacji, ale zmniejszył skalę problemu.

Podsumowując, powrotu do równie dobrej koniunktury jak kilka lat temu możemy się spodziewać za 2–3 lata?

Takie mamy nadzieje. Polska gospodarka ma duży potencjał. Epizody spowolnienia gospodarczego są zazwyczaj dość bolesne, ale krótkie. Potencjał Polski na wzrost PKB to 3–4 proc. w 2025 r., może w 2026 r. Iskra, jakiej będziemy potrzebować, to lepsza koniunktura w strefie euro i USA.•

Marcin Klucznik

ur. 1996, starszy analityk Zespołu Makroekonomii Polskiego Instytutu Ekonomicznego, absolwent warszawskiej Szkoły Głównej Handlowej.

Dziękujemy, że z nami jesteś

To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.

W subskrypcji otrzymujesz

  • Nieograniczony dostęp do:
    • wszystkich wydań on-line tygodnika „Gość Niedzielny”
    • wszystkich wydań on-line on-line magazynu „Gość Extra”
    • wszystkich wydań on-line magazynu „Historia Kościoła”
    • wszystkich wydań on-line miesięcznika „Mały Gość Niedzielny”
    • wszystkich płatnych treści publikowanych w portalu gosc.pl.
  • brak reklam na stronach;
  • Niespodzianki od redakcji.
Masz subskrypcję?
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.