Meteorolodzy z obserwatorium na Kasprowym Wierchu z chmur czytają jak z otwartej księgi

Agnieszka Huf

|

GN 31/2023

publikacja 03.08.2023 00:00

Choć często chodzą z głową w chmurach, żeby poradzić sobie w tym najwyżej położonym miejscu pracy w Polsce, muszą twardo stąpać po ziemi.

Stojąc na dachu, znajdujemy się  na wysokości  ponad 2000 m n.p.m. Stojąc na dachu, znajdujemy się na wysokości ponad 2000 m n.p.m.
ROMAN KOSZOWSKI /FOTO GOŚĆ

Jeden baran, drugi baran, trzeci baran… To nie rozpaczliwa próba zaśnięcia, ale nasza droga na materiał. Musimy się zatrzymać, bo ulicę przecina właśnie baca z potężnym, beczącym stadem. Nie ma już wątpliwości – dotarliśmy do stolicy polskich Tatr.

Kolejka naj…

Paweł Parzuchowski, kierownik zakopiańskiej stacji meteorologicznej IMGW, czeka na nas w słynnej kolejce do kolejki. Coś, co dla turystów jest jedną z największych atrakcji Zakopanego, dla pracowników obserwatorium meteorologicznego na Kasprowym Wierchu jest zwyczajnym środkiem transportu do pracy. Ze swojego „tramwaju” mogą podziwiać stożkowy szczyt, przypominający nieco Matternhorn, który po chwili okazuje się Giewontem; patrzą na rozległą panoramę Tatr Wysokich, a pod sobą często widują kozice i niedźwiedzie. – Skoro piszecie o tym, co w Polsce „naj”, to nie możecie pominąć kolejki! Zbudowana została w rekordowym tempie – zaledwie sześć i pół miesiąca – opowiada Paweł i dodaje, że na zboczu Kasprowego w kluczowych momentach pracowało aż 1000 osób. Pierwszy wagonik zabrał pasażerów 15 marca 1936 roku. A już dwa lata później swoją działalność zainaugurowało obserwatorium meteorologiczne, które od 85 lat nieprzerwanie monitoruje tatrzańską pogodę.

Kilkanaście minut później i tysiąc metrów wyżej jesteśmy u celu podróży. Pogoda jest dla nas łaskawa. Obchodząc szczyt, podziwiamy szlak na Świnicę, dalej Kościelec, spod czapeczki chmur wygląda ostrożnie Kozi Wierch. Paweł kieruje nas na ścieżkę nieco poniżej szczytu, prowadzącą ponad Doliną Cichą, zwaną też Liptowską. Nazwa jest adekwatna – nawet na zatłoczonym zazwyczaj Kasprowym z tej strony panuje spokój, jest mało turystów. Przed nami w pełnej krasie prezentują się Tatry Zachodnie, z masywem Czerwonych Wierchów i doskonale widocznym Giewontem. Góry ukazują pełnię swojego majestatu.

Kamienny budynek obserwatorium mieści się kilka metrów od szczytu. W kuchni klimat jak w dawnym schronisku – ściany wyłożone drewnem, pod sufitem suszące się zioła, na półkach stare, przedwojenne urządzenia, wśród książek króluje kultowe „Wołanie w górach” Michała Jagiełły. Brakuje tylko gitary i można by do rana siedzieć, słuchając tatrzańskich gawęd.

Ale na długie, leniwe wieczory w obserwatorium nie ma czasu. Z kubkami herbaty, na którą woda dowożona jest w zbiornikach pod wagonikami kolejki, wchodzimy piętro wyżej, do „sali operacyjnej”, gdzie w okrągłym pomieszczeniu przed monitorem siedzi Michał. Na jednym ekranie pomiary temperatury i siły wiatru, na sąsiednim miga radar burz, pokazujący aktualną sytuację w promieniu kilkuset kilometrów. Zerkamy na ekran: 9 stopni. – Klasyczna temperatura o tej porze roku na Kasprowym. Zupełnie niezwykła była kilka dni temu, kiedy przekroczyła 20 stopni. Ocieplenie klimatu wyraźnie widać na odczytach rocznych – do 2010 roku średnia roczna temperatura na szczycie zawsze była poniżej zera, od kilkunastu lat jesteśmy na plusie – tłumaczy Paweł. Meteorologią pasjonował się od dziecka. W rodzinnym Radomiu tworzył własne wykresy pogodowe, nic więc dziwnego, że po maturze wybrał geografię. Swoją karierę zaczynał na Śnieżce – na kilkunastodniowe dyżury dojeżdżał prawie 500 km! Od czterech lat kieruje zakopiańską stacją, a także obserwatorium na Kasprowym Wierchu.

Czytać znaki natury

Choć komputer automatycznie sczytuje pomiary, aparatura nie zastąpi człowieka. Co godzinę obserwator wychodzi na taras i ocenia zachmurzenie oraz inne zjawiska atmosferyczne. Potem ma pięć minut na wysłanie depeszy, o czym przypomina mu przeszywający dźwięk alarmu. Punktualność jest ważna – modele meteorologiczne przeliczają dane nadsyłane z całej Polski i tworzą prognozy pogody.

Zerkając na nieodległy Giewont i rozmawiając o prognozach pogody, nie sposób nie wrócić myślami do 22 sierpnia 2019 roku, kiedy nad Tatrami przetoczyła się tragiczna w skutkach burza. – Byłem wtedy w centrum Zakopanego i wiedziałem, że to nie jest dzień na wyjście w góry. Prognozy jednoznacznie wskazywały na ryzyko wystąpienia burz. Na godzinę przed tragedią dyżurny wysłał sygnał STORM, rodzaj alarmu. Schodzący ze szczytu ostrzegali tych, którzy szli do góry, że pogoda się pogarsza, było słychać grzmoty. Niestety, zbyt wiele osób zignorowało ostrzeżenia… Tej tragedii można było uniknąć – wspomina poruszony Paweł. – Kroniki TOPR pełne są historii ludzi, którzy myśleli, że burza przejdzie bokiem – dodaje Michał. Tamtego dnia na Giewoncie zginęło 5 osób, a 157 zostało rannych.

– Są aplikacje pogodowe, radary burz, ale przede wszystkim odeszliśmy od natury, nie czytamy jej znaków. A kiedy w powietrzu pojawia się wilgoć, robi się duszno, niebo zaczyna się chmurzyć, nie wychodźmy w góry! – apeluje Paweł. – Kiedyś rozmawiałem z panią, która raźno maszerowała do góry, bo wyczytała, że burze prognozowane są na 15.00, a była dopiero 12.00. W górach jednak pogoda może zmienić się gwałtownie! – dodaje. To, co dzieje się wokół nas, potwierdza jego słowa. W ciągu godziny widoki zmieniają się kilkanaście razy. Spoglądanie przez wąskie okna staje się fascynującą przygodą – oddalone są od siebie zaledwie o jakiś metr, a w pewnym momencie przez jedno widać mgłę białą jak mleko, a przez sąsiednie możemy podziwiać okolicę hen, aż po Nowy Targ. W okrągłym pomieszczeniu, jeszcze przed chwilą rozświetlonym promieniami słońca, nagle robi się mrocznie. Po kilku minutach znowu się przejaśnia.

Z głową w chmurach

Wąziutkimi schodkami przeciskamy się na dach obserwatorium. Stoimy na wysokości ponad 2000 metrów, pod nami przesuwają się wagoniki kolejki, a my obserwujemy fascynujący spektakl, który rozgrywa się na niebie. Podziwiamy rozświetlony słońcem krzyż na Giewoncie, odwracamy się na chwilę, żeby spojrzeć na postrzępioną grań Granatów i Świnicy, a w międzyczasie Śpiący Rycerz zupełnie niknie w szarościach. Stoimy dosłownie z głową w chmurach – siwe pasma snują się pomiędzy nami, kiedy Paweł demonstruje kolejne urządzenia pomiarowe – termometry, wiatromierz czy mierzący nasłonecznienie heliograf. Wskazując całkiem zwyczajną chmurę nad naszymi głowami, stwierdza, że po południu prawdopodobnie spadnie deszcz. Parę godzin później okaże się, że miał rację – Zakopane opuszczać będziemy w ulewie.

– Rekordowy wiatr zarejestrowano w maju 1968 roku – wiało z prędkością 288 km/h, a obserwator, żeby dokonać pomiarów, musiał przywiązać się liną do grzejnika w budynku – opowiada nasz przewodnik. Dziś zasady bezpieczeństwa nakazują obserwatorom, aby w czasie burzy nie opuszczali budynku, ale przed laty mieli obowiązek „przemknąć między piorunami”, żeby zebrać obserwacje niezależnie od pogody. Na szczęście nie doszło do żadnego wypadku. Jedyną osobą, która pracę na Kasprowym przypłaciła życiem, była 33-letnia Jadwiga Brydówna. W marcu 1962 roku szła na dyżur pieszo, bo z powodu pogody kolejka nie kursowała. Choć była doświadczoną taterniczką, w gęstej mgle i marznącej mżawce straciła orientację i zamarzła. Jej ciało znaleziono zaledwie kwadrans od budynku obserwatorium.

Pasjonat pilnie poszukiwany

Aby pracować w tym miejscu, nie trzeba być z zawodu meteorologiem – prowadzenia i rejestrowania obserwacji można się nauczyć. Zdecydowanie ważniejsza jest siła – zarówno fizyczna, jak i psychiczna. Ta pierwsza jest niezbędna, kiedy zła pogoda lub okresowy przegląd unieruchamia kolejkę i aby dotrzeć do pracy, trzeba wspiąć się na Kasprowy – bywa, że w śnieżnej zadymce, torując sobie drogę nawet przez cztery godziny. Ta druga przydaje się, aby znieść 48-godzinne dyżury w samotności. Obserwator zdany jest tylko na siebie. Musi umieć poradzić sobie, jeśli zabraknie prądu albo zdarzy się inna nieprzewidziana sytuacja, trzeba też umieć pracować pomimo braku snu. Nic dziwnego, że tę pracę wybierają wyłącznie pasjonaci – ludzie gór, którzy po godzinach są przewodnikami czy narciarzami. W stacji pracuje siedem osób, w tym dwie kobiety. Sześć kolejnych pełni służbę na Śnieżce, w drugim wysokogórskim obserwatorium – zdaniem Pawła o wiele bardziej wymagającym. Tam nie dociera kolejka, załoga musi pieszo wspiąć się na szczyt – zimą, kiedy śniegu jest po pas, zdarza się, że wędrówka zajmuje nawet 6–7 godzin. Z tego względu obserwatorzy dyżurują dwójkami, przez kilkanaście dni z rzędu.

Na leżących niedaleko Czerwonych Wierchach badacze odkryli przed laty ślady obecności sporych dinozaurów. – Do dziś zdarza się, że turyści pytają, czy można je spotkać w Tatrach – śmieje się Paweł. Prehistorycznych gadów zobaczyć nie sposób, ale bywa, że pod obserwatorium podchodzą kozice, a zdarza się, że z wizytą wybiera się także niedźwiedź. Bywają i inne odwiedziny. – Czasem nocą słychać łomotanie do drzwi. Ktoś zabłądził w górach, do tego jest nieodpowiednio ubrany… Kilka osób już w ten sposób uratowaliśmy, choć otwarcie drzwi to zawsze trudna decyzja dla obserwatora – na szczycie jest sam, a nie wiadomo, jakie intencje ma przybysz – opowiada Paweł.

Mimo wymagających warunków obserwatorzy nie zamieniliby swojej pracy na nic innego. Paweł pokazuje zdjęcia, które wykonał na dyżurach na Śnieżce i Kasprowym. Widmo Brockenu, czyli cień odbijający się na znajdujących się poniżej chmurach, czy słup słoneczny przypominający krzyż to rzadkie zjawiska optyczne, które dla dyżurujących nie są niczym zaskakującym. – Jesteśmy częścią natury, mamy szczęście widzieć więcej – opowiada nasz przewodnik i dodaje: – Kiedy patrzę nocą na rój światełek w dolinie, myślę o tym, że tam są dziesiątki tysięcy ludzi. Każdy z nich ma swoje życie, swoją historię, a ja jednym spojrzeniem mogę ogarnąć ich wszystkich.•

Czytaj więcej: W wakacyjnym cyklu reportaży POLSKIE NAJ

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.

TAGI: