„Kazali stanąć pod powiewającą na maszcie rosyjską flagą i odczytali wyrok”. Sparaliżowane duszpasterstwo

Beata Zajączkowska

|

GN 27/2023

publikacja 06.07.2023 00:00

Na terenach zajętych przez Rosjan duszpasterstwo jest sparaliżowane – mówi „Gościowi” bp Jan Sobiło. Ostatni dwaj księża, którzy posługiwali na okupowanych terenach diecezji charkowsko-zaporoskiej, zostali jesienią uprowadzeni i nadal pozostają w niewoli.

Bp Jan Sobiło odwiedza żolnierzy na froncie. Bp Jan Sobiło odwiedza żolnierzy na froncie.
ks. Mariusz Krawiec SSP

Świat obiegło zdjęcie abp. Światosława Szewczuka całującego ręce młodego kapłana. Było to kilka dni po tym, jak w grudniu Rosjanie wygnali go z Melitopola. Uzbrojeni mężczyźni wtargnęli na probostwo, najpierw dokonali pokazowego przeszukania, a potem wywlekli księdza siłą. – Przez kilka godzin byłem przesłuchiwany. Nie myślałem, że zginę, ale jeden z agentów ciągle groził mi pistoletem. Nazywali mnie szpiegiem Rycerzy Kolumba, a oni przecież jedynie organizowali pomoc dla dotkniętej wojną ludności – wspomina 34-letni ks. Oleksandr Bogomaz. Opowiada, że tajna policja zgromadziła na jego temat bardzo szczegółowe informacje. Kiedy go przesłuchiwali, wiedzieli, że rodzice nadal pozostają na terytoriach okupowanych, a brat walczył w Donbasie w 2014 roku.

Wybrał wygnanie

Kiedy zaczęła się okupacja miasta, zwanego ze względu na jego strategiczną pozycję „wrotami Krymu”, ks. Bogomaz postanowił zostać z ludźmi. Nie myślał o wyjeździe nawet wówczas, gdy Rosjanie wprowadzili w Melitopolu terror, przeprowadzali naloty na kościoły i wzywali, zarówno duchownych, jak i wiernych, na coraz częstsze przesłuchania. Gdy go wyprowadzali z probostwa, chwycił Biblię, którą potem mu odebrali. Jego jedyną winą było to, że był katolickim księdzem na terenach, które Putin włączył do Rosji. Najeźdźcy dali mu ultimatum: przejdziesz do prawosławnego Patriarchatu Moskiewskiego, a jak nie, to wyjeżdżaj. Wybrał wygnanie. Mówi, że to nie było męstwo, ale konsekwencja jego wcześniejszych wyborów. Lepiej rozumiem te słowa, słuchając jego świadectwa. – Wychowałem się w rodzinie należącej do Cerkwi prawosławnej. Podczas studiów w Melitopolu szukałem Boga i spotkałem greckokatolickiego kapłana, który okazał się prawdziwym mistrzem życia duchowego. Było nas wówczas pięciu studentów, którym pokazał żyjącego Chrystusa. Wszyscy zostaliśmy katolikami, a dwóch z nas kapłanami – opowiada.

Po aresztowaniu ks. Oleksandr usłyszał od agentów, że na terenach przejętych przez Federację Rosyjską Kościół katolicki jest od tej chwili zakazany, a jego struktury zlikwidowane. – Wywieźli mnie na ostatni kontrolowany przez nich punkt w kierunku Zaporoża. Kazali stanąć pod powiewającą na maszcie rosyjską flagą i odczytali wyrok: „W imię obowiązującego prawa za namawianie do wrogości rasowej, sianie nienawiści religijnej, pełnienie dzieł społecznych uznany za osobę niebezpieczną, co oznacza natychmiastową deportację”. Na kolejnym punkcie przejęli mnie ukraińscy żołnierze i bezpiecznie odwieźli do Zaporoża – wspomina ks. Bogomaz.

Gdy wierni dowiedzieli się o jego wygnaniu, polało się wiele łez. – Był dla nas punktem odniesienia w tych trudnych chwilach. Wspólna Eucharystia, częstsza niż zwykle spowiedź i długie rozmowy dawały nam siłę – mówi Taras, któremu cudem udało się uciec z okupowanego miasta. Kilka dni później z Melitopola wygnany został miejscowy proboszcz, ks. Petro Krenytsyi. Także on odmówił przejścia do Patriarchatu Moskiewskiego. Podobnie postąpili klerycy i kilkunastu wiernych. Ksiądz Bogomaz mówi, że nie ma w sercu nienawiści. – Gdy mnie aresztowali, modliłem się na różańcu za przesłuchujących mnie agentów, by mogli spotkać Chrystusa. Różaniec ściskałem też w dłoni, idąc na wygnanie – dodaje. Obecnie mieszka w Zaporożu, bo to punkt odpoczynku przed dalszą drogą dla tysięcy ludzi uciekających przed ruskim mirem.

Biskup uchodźców

– Zadzwonił do mnie papież Franciszek. Byłem ogromnie zaskoczony. Długo rozmawialiśmy. Pytał o sytuację w Kijowie, potrzeby ludzi, a na zakończenie powiedział, że będę biskupem egzarchatu donieckiego, czyli na terenach, gdzie trwają zacięte walki – wspomina 42-letni bp Maksym Ryabukha. Święcenia biskupie przyjął w katedrze w Kijowie, tłem liturgii były kolejne alarmy przeciwlotnicze i odgłos ostrzałów. Wcześniej pracował z młodzieżą, kierował wspólnotą salezjańską i był odpowiedzialny za formację. Wojna zastała go pod Kijowem, gdzie w piwnicach spędził z ludźmi wiele tygodni, odprawiając dla nich Msze św. przy świetle latarek i spowiadając całymi godzinami. – Namacalnie widziałem, że Kościół nie opuścił ludzi, że trwał przy nich i niósł nadzieję. Tak jest do dziś – mówi „Gościowi”. W czasie liturgii święceń modlił się o pokój: „Wierzę, że on przyjdzie. Bóg jest z nami, nie ma rzeczy niemożliwych”. Gdy pytam go o pierwsze miesiące biskupiej posługi, wyznaje, że nadzieja miesza się z bólem, a miłosierdzie z okrucieństwem, którego skutki zbyt często widział. Na teren Doniecka i Ługańska, które należą do jego egzarchatu, wciąż nie ma wjazdu. Zamieszkał w niewielkim pokoju przy parafii MB Nieustającej Pomocy w Zaporożu i stamtąd objeżdża wspólnoty uchodźców rozsiane po całym wschodzie Ukrainy, pokonując miesięcznie po 5 tys. kilometrów. Marzy o tym, by móc wejść do swej katedry w Doniecku i spotkać wiernych będących obecnie zakładnikami na terenach okupowanych przez Rosjan. – To jest ogromna próba dla Kościoła. Przypominają się czasy komunistycznych represji, gdy z powodu braku kapłanów wiarę przekazywali świeccy – mówi bp Ryabukha. Kiedy tylko może, odwiedza żołnierzy na linii frontu. Eucharystię sprawował m.in. w okopach wokół Bachmutu. – Widziałem wzruszenie żołnierzy, kiedy wspólnie śpiewaliśmy. Mówili mi, że myśleli o swych bliskich, ale i o kolegach, którzy ginęli na ich oczach. Ktoś kiedyś za to będzie musiał odpowiedzieć przed Bogiem – mówi poruszony. Często odwiedzający przyfrontowe tereny bp Sobiło dodaje, że podczas wojny rośnie zainteresowanie praktykami religijnymi wśród ludzi, a w okopach na linii frontu nie ma ateistów. – Nawet jeżeli chłopak przychodzi jako niewierzący, to kiedy widzi śmierć, tragedię i walkę, ateizm go opuszcza, bo pojawia się pytanie, jaki jest sens życia. Jeśli nie ma Boga, to życie nie ma sensu.

Zakładnicy

Od 18 listopada nie ma potwierdzonych wieści o losie dwóch redemptorystów, księży Ivana Levytskiego i Bohdana Helety, którzy zostali aresztowani w Berdiańsku przez okupacyjną administrację. Zakonnicy posługiwali zarówno grekokatolikom, jak i łacinnikom w kościele Narodzenia Najświętszej Maryi Panny i stamtąd zabrały ich rosyjskie służby specjalne. Kapłanom zarzucono „dywersyjną” oraz „partyzancką” działalność. – To kapłani Kościoła, którzy nie mają żadnej winy, chyba że za taką należy uznać sakramentalną służbę ludziom i niesienie im wsparcia humanitarnego – mówił abp Szewczuk, apelując do wspólnoty międzynarodowej, by doprowadziła do uwolnienia zakładników. Zwierzchnik Ukraińskiego Kościoła Greckokatolickiego na Ukrainie poinformował, że rosyjskie służby podrzuciły do parafii broń, by sfabrykować oskarżenia. Pojawiły się też doniesienia o tym, że przez pierwsze tygodnie kapłani byli dotkliwie torturowani. Obecnie ich sytuacja miała się poprawić, wciąż jednak przebywają w niewoli, stając się kartą przetargową najprawdopodobniej do wymiany ważnych rosyjskich jeńców będących w ukraińskiej niewoli.

Biskup Zaporoża podkreśla, że duszpasterstwo jest sparaliżowane, ponieważ na okupowanych terenach nie można odprawić obecnie Mszy Świętej. Ksiądz nie może tam wjechać, a gdyby nawet wjechał, nie ma pewności, czy wróci żywy. – Większość tamtejszych katolików wyjechała, kiedy zaczęła się wojna. Ale niektórzy myśleli, że ona szybko się skończy i zaryzykowali pozostanie. Teraz żałują, że nie wyjechali – przede wszystkim dlatego, że są pozbawieni sakramentów. Minęła jedna i druga Wielkanoc, Boże Narodzenie – bez spowiedzi, bez Komunii. A dzisiaj wyjechać stamtąd się już nie da. Trzeba by próbować przez Turcję czy Moskwę, co jest praktycznie niemożliwe – mówi bp Sobiło. Dodaje, że Rosjanie inwigilują nawet połączenia wiernych, którzy dzięki internetowi chcą uczestniczyć we Mszy św. czy innym nabożeństwie. – Ludzie mają świadomość tego, że służby specjalne bacznie im się przyglądają i kontrolują wszelkie sfery życia – mówi biskup Zaporoża. Spotykanie się i wspólna modlitwa na terenach okupowanych są dla katolików zakazane.

– Codziennie na Telegramie publikuję krótkie wideorozważanie na temat słowa Bożego, jednak liczba obserwujących ciągle się zmniejsza, bo okupanci rekwirują ludziom telefony, starając się ich jak najbardziej sterroryzować. Jeśli natrafią na ślad kontaktów z wolną Ukrainą, możesz skończyć na torturach – mówi ks. Bogomaz. Ale ludziom nie brak odwagi. Trzynastu wiernych z jego dawnej parafii wciąż gromadzi się potajemnie na wspólnym Różańcu. Greckokatolicki kapłan pomaga też uchodźcom w Zaporożu. Zamieszkał na postsowieckim osiedlu, by być jak najbliżej ludzi. Przed zburzonymi wieżowcami codziennie ludzie stawiają małe ołtarzyki, aby upamiętnić tych, którzy stracili życie pod gruzami. W tych miejscach zatrzymują się na modlitwę.

Bezradność nuncjusza

– Rosjanie robią naprawdę wiele, by nie dopuszczać do głoszenia Ewangelii – podkreśla nuncjusz apostolski na Ukrainie abp Visvaldas Kulbokas. Nie ma na myśli jedynie wypędzenia kapłanów z terenów okupowanych i zlikwidowania struktur Kościoła katolickiego, ale też miłosierdzie w praktyce. – Kiedy prosiliśmy rosyjskie władze, byśmy mogli ewakuować cztery sierocińce z okolic Chersonia, nasza interwencja humanitarna odniosła przeciwny skutek, ponieważ dzieci zostały wywiezione w głąb Rosji, bez możliwości życia we własnej kulturze, języku – mówi abp Kulbokas. Wspomina, że gdy na początku wojny on albo kard. Krajewski usiłowali udać się do Mariupola, aby ewakuować ludność lub przynajmniej dostarczyć chleb i wodę, nie pozwolono im na to. Władze okupacyjne odpowiedziały, że „to niemoralne dostarczać taką pomoc”.

– Na terytoriach okupowanych nie ma już księży katolickich, niektórych wygnano, innych uwięziono. I ja jako przedstawiciel papieża nie mam możliwości odwiedzenia żyjących tam ludzi. Nie mogę więc odwiedzać uwięzionych, poić spragnionych, karmić głodnych, ratować dzieci. To jest prawdziwy dramat – podkreśla nuncjusz, prosząc o modlitwę za ludzi żyjących na terenach okupowanych, którzy każdego dnia przeżywają kolejną stację drogi krzyżowej. Oni szczególnie potrzebują pomocnych Cyrenejczyków i podanej z serca chusty Weroniki. To jest ocieranie krwi z ukraińskich twarzy, tamowanie krwotoku z rozdartego serca i umocnienie w drodze, by nie stracić wiary i nadziei.•

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.