Marcin Przydacz: Unia Europejska to dobry projekt, nie możemy pozwolić niektórym ideologom na jego zniszczenie

GN 16/2023

publikacja 20.04.2023 00:00

O celach polskiej polityki zagranicznej, relacjach z USA i istocie sporu z zachodnimi krajami Unii Europejskiej mówi szef Biura Polityki Międzynarodowej Kancelarii Prezydenta RP min. Marcin Przydacz.

Marcin Przydacz: Unia Europejska to dobry projekt, nie możemy pozwolić niektórym ideologom na jego zniszczenie Tomasz Gołąb /Foto Gość

Bogumił Łoziński:Czy Polska chce zastąpić Niemcy na pozycji lidera Unii Europejskiej?

Marcin Przydacz:
Polska jest dużym krajem w Unii Europejskiej i w naturalny sposób zabiega o realizację swoich interesów, zarówno w sferze bezpieczeństwa, jak i politycznej. Chcielibyśmy, aby odbywało się to w duchu współpracy ze wszystkimi ważnymi aktorami Unii, także z Niemcami, które są ważną gospodarką i państwem we wspólnocie, ale na zasadach partnerskich.

Jakie są nasze interesy w Unii Europejskiej?

Przez ostatnie lata ze strony największych państw UE nasiliły się tendencje dominacyjne, którym Polska się sprzeciwia. Uważamy, że budowanie wspólnoty powinno się opierać na zasadach traktatowych, wyznaczonych przez założycieli Unii Europejskiej, według których wszystkie państwa mają równy status. Nie federacja, ale wspólnota ojczyzn. To jest nie tylko w interesie Polski, lecz i całej Unii.

Jak próby dominacji Niemiec, w tandemie z Francją, przejawiają się w stosunku do Polski?

Na przykład poprzez próby narzucania przez te państwa ich koncepcji polityki wschodniej czy polityki bezpieczeństwa. Ten proces odbywa się w ostatnich latach. Był taki moment, kiedy Polskę – i w ogóle region Europy Środkowej – próbowano sprowadzić do roli klienta, który ma przede wszystkim wsłuchiwać się w głos płynący z największych stolic europejskich. Niebranie pod uwagę wrażliwości środkowoeuropejskiej doprowadziło do sytuacji, w której Władimir Putin uznał, że jest w stanie podzielić Europę. Polska się temu sprzeciwiała, obawiając się próby odbudowy rosyjskiego imperium. Najlepszym przykładem jest tu polityka energetyczna, która była jedną z kości niezgody między Warszawą a Berlinem. My sprzeciwialiśmy się budowie gazociągów Nord Stream 1 i 2, nie tylko dlatego, że omijał państwa Europy Środkowej, ale przede wszystkim z tego powodu, że oddanie dominującej pozycji rosyjskim spółkom państwowym i uzależnianie od rosyjskiego gazu było zagrożeniem dla bezpieczeństwa energetycznego Europy. Dziś wiemy, że mieliśmy rację, a błędna polityka ówczesnych liderów europejskich poskutkowała rosyjską agresją na Ukrainę.

Co zmieniła rosyjska agresja na Ukrainę w pozycji Polski w Unii Europejskiej?

Pozycja Polski wzrosła, ponieważ nasza analiza zagrożenia ze strony Rosji okazała się trafna, a nasze działania z perspektywy bezpieczeństwa Europy dobre. Umocnił się obraz Polski i Polaków jako ludzi otwartych, empatycznych i zaangażowanych.

Panie Ministrze, mówi Pan, że nasza pozycja w Europie wzrosła, ale czy inne kraje podzielają takie przekonanie? Na przykład kary dla Polski za kwestie związane z praworządnością nie tylko nie zostały cofnięte, ale wciąż są nakładane kolejne, a unijne środki na KPO – wstrzymane.

Dużo się zmieniło, ale nie wszystko. Wiele państw Europy Środkowej i Wschodniej dziś o wiele bardziej orientuje się na to, co mówi Warszawa, na to, w jaki sposób realizujemy politykę bezpieczeństwa, w tym energetycznego. Słyszymy od przywódców państw naszego regionu, że Polska ma dla nich dużo większe znaczenie niż kilkanaście lat temu, że polityka spoglądania tylko na Berlin nie gwarantuje im poczucia bezpieczeństwa. Natomiast ma pan rację, że w ramach polityki unijnej największe państwa cały czas ujawniają tendencje dominacyjne, wręcz następuje ich kontynuacja, ze szkodą dla projektu europejskiego.

Jak Polska może wykorzystać swój wzrost znaczenia w Europie?

Poprzez budowanie wewnątrzeuropejskich koalicji. To bardzo intensywnie się działo w ostatnich miesiącach. Gdybyśmy oczekiwali tylko na sygnał z Berlina i Paryża, nie powiodłyby się inicjatywy Polski, poparte przez kraje naszego regionu, począwszy od budowania jedności europejskiej wobec rosyjskiej agresji, przez decyzje sankcyjne, po przekazywanie Ukrainie sprzętu wojskowego. Poprzednie rządy płynęły w głównym nurcie. My go tworzymy. To Polska przygotowała pierwszy unijny pakiet sankcyjny i zapowiedziała dostarczenie Ukrainie czołgów Leopard, a kolejne państwa dołączyły. Uważamy, że to my jesteśmy najbardziej zagrożeni i dlatego to my musimy przejmować w tym zakresie inicjatywę. Nasza strategia jest jasna. Odkąd prezydent Andrzej Duda objął urząd w 2015 r., budujemy struktury jednoczące region, ale w ramach Unii Europejskiej, nie poza nią. Mówię tutaj o Trójmorzu i Bukaresztańskiej Dziewiątce. Z mandatem kilku czy nawet kilkunastu państw dużo łatwej jest nam forsować nasze wspólne interesy.

Postawiliśmy na Stany Zjednoczone jako gwaranta naszego bezpieczeństwa. Tymczasem prezydent Francji Emmanuel Macron w ostatnich dniach sformułował koncepcję „autonomii strategicznej Europy”, która ma polegać na zmniejszeniu zależności UE od USA. Jak Pan ocenia tę inicjatywę?

Jako obóz rządzący uważamy, że USA są gwarantem bezpieczeństwa nie tylko w naszym regionie, ale tak naprawdę w wymiarze globalnym, oczywiście opartego na zasadach prawa, na porządku, który został ukształtowany po upadku ZSRR. Taka polityka przynosi pozytywne efekty. Dzisiaj, gdy za naszą wschodnią granicą trwa wojna, czujemy się dużo bezpiecznej, mając świadomość, że na naszym terytorium stacjonują wojska amerykańskie i że polska armia jest wyposażona w najnowocześniejszy sprzęt. Natomiast koncepcja prezydenta Macrona nie od dziś jest elementem sporu w Unii Europejskiej. Są tacy na zachodzie Europy, którzy uważają, że jesteśmy w stanie budować bezpieczeństwo wręcz w kontrze do Stanów Zjednoczonych, co uważam za bardzo szkodliwe, krótkowzroczne i niebezpieczne dla wolności Europy. Budowanie pokoju w regionie euroazjatyckim w oparciu o dwa największe państwa Unii Europejskiej oraz Moskwę i Pekin byłoby uderzeniem nie tylko w bezpieczeństwo naszego kontynentu, ale także w porządek oparty na zasadach, bo Chiny i Rosja demokracjami nie są.

Stany Zjednoczone mogą uznać, że mają ważniejsze interesy w innym regionie, i wycofać się z Europy, czego zresztą w pewnym stopniu doświadczyliśmy w 2009 r. za prezydenta Obamy, gdy wycofał się z obietnicy przekazania nam baterii rakiet Patriot.

Gdy Władimir Putin decydował o rozpoczęciu zbrojnej agresji na Ukrainę, uważał, że Stany Zjednoczone będą zainteresowane innymi kierunkami świata, i bardzo mocno się przeliczył. Wsparcie Ukrainy – i w ogóle wschodniej flanki NATO – ze strony USA jest bezprecedensowe. Oczywiście usprawiedliwiona jest obawa, że być może oparcie całego bezpieczeństwa regionu na jednym sojuszniku jest ryzykowne. Dlatego w dyplomacji trzeba umieć grać na różnych fortepianach i różnymi narzędziami.

Jakie mamy inne „fortepiany” i narzędzia?

Rola USA jest bardzo ważna, ale jeszcze ważniejsze jest budowanie bezpieczeństwa opartego na własnych zasobach, a także zasobach sojuszników i partnerów z regionu. My, Litwini, Łotysze czy Czesi mamy bardzo podobną percepcję zagrożeń i nasza współpraca na tym polu jest naturalna. Zabiegamy też o to, aby USA miały w naszym regionie interesy gospodarcze, bo to zwiększy ich zainteresowanie, a długofalowo umocni stabilność. Po trzecie, USA jest państwem opierającym się na pewnych wartościach i zasadach.

Wspomniał Pan o interesach ekonomicznych. Niektórzy zwracają uwagę, że są one korzystne dla USA, ale nie dla Polski. Na przykład kupujemy od Amerykanów nowoczesny sprzęt wojskowy za olbrzymie środki.

Kupujemy ten sprzęt przede wszystkim dlatego, że jest on najbardziej zaawansowany technologicznie, ma znaczącą przewagę nad innym uzbrojeniem i w największym stopniu zapewnia nam bezpieczeństwo. Chodzi też o to, aby był on kompatybilny z uzbrojeniem wykorzystywanym przez naszych sojuszników. Do tego część modernizacji polskiej armii będzie przeprowadzał polski przemysł zbrojeniowy, to się już dzieje. Proszę też zwrócić uwagę, że produkowany w Polsce nowoczesny sprzęt wojskowy jest sprzedawany w naszym regionie. Współpraca gospodarcza z USA nie dotyczy jednak tylko przemysłu zbrojeniowego – to z Amerykanami budujemy pierwszą elektrownię atomową.

Można na to spojrzeć tak, że kupujemy uzbrojenie od Amerykanów, wydajemy na to potężne pieniądze, dzięki temu uruchamiamy produkcję sprzętu wojskowego, a potem przekazujemy go za darmo Ukrainie.

To bardzo uproszczona teza, która nie ma wiele wspólnego z rzeczywistością. Ukrainie przekazujemy sprzęt, którym polska armia dysponowała przez lata, przede wszystkim sowiecki, bo Ukraina musi obronić się tu i teraz, a jej wojsko potrafi go obsługiwać. Wzmacniamy Ukrainę, aby powstrzymała Rosję, która przecież nie ukrywa, że na Ukrainie może się nie zatrzymać. Do tego z naszej perspektywy ten sprzęt jest przestarzały, dlatego równolegle uzupełniamy go najnowocześniejszym, takim jak baterie Patriot, wyrzutnie Himars, czołgi Abrams, samoloty F-35 i wiele innych. Bezpieczeństwo kosztuje i dlatego wszyscy musimy mieć świadomość, że nie możemy na ten cel skąpić. Natomiast w sensie ekonomicznym nie jest tak, że tracimy. Podczas wizyty prezydenta Wołodymyra Zełenskiego w Polsce strona ukraińska złożyła zamówienie na 150 polskich transporterów opancerzonych Rosomak, a także trzy kompanijne moduły samobieżnych moździerzy Rak i 100 pocisków do wyrzutni przeciwlotniczych Piorun, za które zapłaci. Podkreślam: ten sprzęt sprzedajemy.

Rodzi się pytanie, czy różnice w Unii Europejskiej w sprawach strategicznych, fundamentalnych są tak duże, że nie da się ich pogodzić i może dojść do rozpadu wspólnoty.

Nie ma dziś innej alternatywy niż budowa naszej przyszłości w ramach struktur NATO i Unii Europejskiej. Nie ma mowy o budowie jakichś alternatywnych struktur międzynarodowych, konkurencyjnych dla tych projektów. Oczywiście są obszary, w których interesy poszczególnych państw są rozbieżne, z kolei w innych jest synergia, a jeszcze w innych bardzo korzystamy na obecności w Unii, na przykład na wspólnym rynku europejskim. To, że się w czymś nie zgadzamy, nie może prowadzić do drastycznych kroków, wręcz przeciwnie, powinniśmy podejmować próby nawracania Unii Europejskiej na prawidłowe tory rozwoju tego projektu. Polacy nie chcą rozpadu UE, chcą w niej zostać, ale trzeba być eurorealistą, a nie emocjonalnie się unosić w euroentuzjazmie. Unia Europejska to dobry projekt, nie możemy pozwolić niektórym ideologom na jego zniszczenie.•

Marcin Przydacz

ukończył studia prawnicze na Wydziale Prawa i Administracji Uniwersytetu Jagiellońskiego. Studiował także stosunki międzynarodowe i filozofię na zagranicznych uczelniach. W 2015 r. zdał egzamin adwokacki. W rządzie Mateusza Morawieckiego był wiceministrem spraw zagranicznych. Od stycznia 2023 r. pełni funkcję szefa Biura Polityki Międzynarodowej w Kancelarii Prezydenta RP.

Dziękujemy, że z nami jesteś

To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.

W subskrypcji otrzymujesz

  • Nieograniczony dostęp do:
    • wszystkich wydań on-line tygodnika „Gość Niedzielny”
    • wszystkich wydań on-line on-line magazynu „Gość Extra”
    • wszystkich wydań on-line magazynu „Historia Kościoła”
    • wszystkich wydań on-line miesięcznika „Mały Gość Niedzielny”
    • wszystkich płatnych treści publikowanych w portalu gosc.pl.
  • brak reklam na stronach;
  • Niespodzianki od redakcji.
Masz subskrypcję?
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.