Prawda zawsze w cenie. O kulisach swojej pracy opowiada fotograf Prezydenta Rzeczypospolitej

06.04.2023 00:00 GN 14/2023

publikacja 06.04.2023 00:00

O etyce dziennikarskiej, „decydującym momencie” i kulisach pracy fotografa Prezydenta Rzeczypospolitej opowiada Jakub Szymczuk.

Prawda zawsze w cenie. O kulisach swojej pracy opowiada fotograf Prezydenta Rzeczypospolitej igor smirnow

Agata Puścikowska: Pamiętasz swój fotoreporterski początek po przejściu z „Gościa Niedzielnego” do Pałacu Prezydenckiego?

Jakub Szymczuk:
Pamiętam, co może się wydawać dziwne, że stresowałem się zmianą sprzętu. Musiałem „oswoić” zupełnie inny model aparatu, i to bardzo szybko. Wówczas przyjechał do Polski prezydent Turcji, pracowałem przy jego wizycie i mocno uważałem, by nie pomylić przycisków w aparacie, bo różne modele potrafią mieć chociażby obrót zooma ustawiony odwrotnie. Opanowanie technicznych detali trwało na szczęście krótko.

Jakie są różnice między jedną pracą a drugą, poza sprawami technicznymi?

Myślenie o fotografii w obu przypadkach jest nieco inne. Chociaż praca w GN była pewnego rodzaju misją, to jednak była to głównie po prostu praca. Pracując dla Prezydenta Rzeczypospolitej, pracuję dla państwa polskiego, jestem urzędnikiem państwowym. I jestem tego świadomy.

Warsztat, który zdobyłeś przez ponad 10 lat pracy w GN, pomagał czy przeszkadzał?

Zdecydowanie pomagał. Jako fotoreporter prasowy zawsze chciałem być blisko wydarzeń, w centrum tego, co się dzieje. Przedzierałem się do ludzi...

…czasami przez ochroniarzy...

Bywało. Nie bałem się podejść, zagadać, nawiązać kontakt. Lubię obserwować ludzi, robić im zdjęcia, wyłapywać emocje. I uczyłem się tego przez lata. Gdy przeszedłem do Pałacu Prezydenckiego, stało się to moim atutem – nie musiałem się przełamywać, bo ten etap miałem już dawno za sobą. Fotograf, niezależnie od tego, gdzie pracuje, zawsze musi być blisko człowieka, wydarzeń. Różnice zaczynają się na płaszczyźnie organizacji. To „bycie blisko” fotograf prasowy organizuje sobie sam, względnie ze współpracującym dziennikarzem. Sam jedzie, sam dzwoni, sam się umawia, sam przeskakuje przez płot, by dostać się do konkretnego miejsca. W pracy w Kancelarii Prezydenta Rzeczypospolitej jest inaczej: tu działa się w dużej organizacji, ludzie są odpowiedzialni za różne detale. Istnieje protokół, któremu trzeba się podporządkować. Istnieją porządek dnia, przygotowanie wyjazdów, logistyka etc. W pewnym sensie moim zadaniem jest „tylko” fotografia i myślenie o niej. Bo wiele spraw ułatwiają mi inni ludzie, również za mnie i dla mnie starają się, bym był blisko.

Co jest najtrudniejsze w fotografowaniu prezydenta?

Trzeba mieć wyczucie i najzwyczajniej w świecie pewien szacunek oraz dystans do głowy państwa. Nie sądzę jednak, by to było jakoś mocno wymagające. Po prostu muszę wyczuć, kiedy mogę podejść z aparatem bliżej, a kiedy trzymać się nieco dalej. Poza tym konieczne jest wzajemne zaufanie. Myślę, że pan prezydent wie, że go nie zawiodę, a nawet jeśli zrobię nieco bardziej prywatne zdjęcie, nie „wypuszczę” go w świat bez wyraźnego pozwolenia. Jeśli też przełożeni mówią, że „tu nie robimy” – odpuszczam. Ale podobnie jest i w pracy fotoreportera prasowego: naczelny mówi „nie”, to oznacza „nie”. Nie jestem paparazzi, by przekraczać granice intymności, dobrego smaku, prywatności. Pamiętasz naszą dziennikarską wizytę u Ireny Kwiatkowskiej?

Była już bardzo słaba, tuż przed śmiercią...

Mimo wszystko było to piękne i bardzo „fotogeniczne” spotkanie. Ale nie zrobiliśmy z tego nic: ani tekstu, ani fotografii. Mimo że zdjęcia byłyby pod wieloma względami wiele warte, byłoby to przekroczenie granicy szacunku dla człowieka, dobrego smaku. Wybór zawsze zależy od dziennikarza: albo pracuje się etycznie, albo nieetycznie. W Pałacu Prezydenckim czasem bywa podobnie: trzeba z czegoś zrezygnować, więc latami nie będę mówił o niektórych fotografiach. Moją rolą jest dokumentacja, a nie promocja siebie, choć jednocześnie – w ramach swoich zadań – mam duże pole do autorealizacji.

I to nie jest cenzura?

Pracuję zgodnie z sumieniem, służę państwu polskiemu. Staram się działać tak, by moja praca była dobra, estetyczna, sprawna. Robię coś, co jest i dla mnie ogromnie ważne, ciekawe. Nie robię natomiast rzeczy, z którymi sam się nie zgadzam. Tym samym nie cenzuruję, bo nie jestem zmuszany do stwarzania sztucznego świata, nieprawdziwej rzeczywistości, czyichś wizji. Pracowałem w GN w zgodzie ze sobą i teraz pracuję w zgodzie ze sobą. Tutaj nic się nie zmieniło.

Zastanawiasz się, jakby było u Ciebie z etyką, umiejętnościami, gdybyś pracował wcześniej w innym medium? Jak to mówią: „Czym skorupka za młodu…”.

Z perspektywy czasu widzę, że praca w GN formowała mnie wielopłaszczyznowo: kształtowała umiejętności fotoreportera, ale i ukształtowała jako człowieka. Jeździłem w miejsca, w których poznawałem cichych i świętych ludzi. To były takie trochę rekolekcje, które formowały mnie duchowo i pracują we mnie do teraz. W obecnej pracy tego wątku „duchowego” nie ma, więc muszę sam tego pilnować. Poza tym, gdy zaczynałem pracę, GN był pewnego rodzaju fenomenem na rynku medialnym. Wówczas rzadkością było publikowanie dużych, kolorowych fotoreportaży, w dodatku dobrze składanych i opisywanych. Jeździłem z GN wszędzie: USA, Filipiny (reportaż z więzienia!), Dubaj, Syberia… Żadna inna redakcja nie dałaby mi wówczas takiej szansy. Ale też ogromnie rozwijające były polskie wyjazdy, głównie reportaże społeczne. Poznawałem zwyczajne domy, trudne ludzkie historie, zadawałem sobie wiele pytań, pojawiały się dylematy moralne. To było formujące. Dane mi było, że w krótkim okresie życia poznałem wiele budujących historii. Pamiętam dzieciaki z Lasek, Piotra Radonia bez rąk i nóg, któremu starałem się pomóc, a to mnie motywowało. Pamiętam chorych na dystrofię mięśniową braci Majrowskich, którym (po nagłośnieniu warunków, w jakich żyli) udało się pomóc. Poznałem prawdziwą Polskę, nie wyłącznie taką „warszawską”, piękną i bogatą, lecz także biedę, wykluczenie. Co również istotne, poznałem z bliska prawdziwy Kościół, dobro, o którym szeroko się nie mówi: zakonnice opiekujące się z miłością i oddaniem 40-letnimi dziećmi, wielodzietnych rolników, ledwie wiążących koniec z końcem; widziałem katastrofy, pożary i powodzie. To pozostaje w człowieku.

Teraz poznajesz jeszcze inną Polskę?

Poszedłem do Pałacu Prezydenckiego z poczuciem, że widziałem wiele. Teraz mam jeszcze inną perspektywę, która stanowi dopełnienie. Sądzę, że to jest całość, bo widziałem biedne domy, a teraz obserwuję miejsce, w którym dokonują się zmiany na lepsze. To tutaj, koniec końców, lądują do podpisu prezydenckiego rozwiązania, które zmieniają Polskę. To tutaj dyskutuje się o zmianach. Jeśli kiedyś widziałem biedę rodzin wielodzietnych, to teraz widzę zmianę godnościową wielu środowisk, które korzystają z programów prorodzinnych. Jeżdżę przecież nadal po powiatach, małych miejscowościach, uczestniczę w spotkaniach z mieszkańcami i słyszę, widzę, jak reagują. Słucham. Moja praca to pewien proces składający się w spójną całość.

Czujesz się świadkiem historii?

Tak. Przy czym od ponad roku historia mocno przyspieszyła i wiele się zmieniło, zarówno na arenie międzynarodowej, jak i, w konsekwencji, w mojej pracy. Moim największym fotoreporterskim dokonaniem było zdjęcie z Majdanu z 2014 roku. Tamte wydarzenia, początek walki Ukraińców o godność, wolność, widziałem z bliska. Kule świstały obok, ludzie ginęli. Byłem tam, dokumentowałem, towarzyszyłem, co wywarło na mnie ogromny wpływ. Lata później, już z prezydentem, też jeździłem wiele razy do Kijowa. Gdy byliśmy krótko przed wybuchem wojny w tym samym miejscu na Majdanie i oglądaliśmy ulicę, na której wówczas wszystko się rozgrywało, miałem okazję opowiedzieć, co widziałem, czego doświadczyłem. Byłem więc w podwójnej roli: nie tylko fotografa prezydenckiego, ale i świadka. Obecni w delegacji politycy słuchali tego świadectwa. To było dla mnie ważne: spinała się pewnego rodzaju klamra. Po wybuchu wojny na Ukrainie znów pojechaliśmy do Kijowa. I miałem ogromne poczucie, że rok 2022 i heroiczna postawa Ukraińców to naturalna konsekwencja wydarzeń na Majdanie w 2014 roku. Kiedyś patrzyłem w oczy ludziom, którzy zaczynali walkę o godność. Teraz widzę ich walkę, kolumny spalonych rosyjskich czołgów w Buczy, zdewastowany Irpień. To jest ważna ciągłość i niewątpliwie dzieje się wielka historia – w której Polska bierze udział i stoi po dobrej stronie. Zresztą nasza postawa jest budująca nie tylko wówczas, gdy wprost pomagamy Ukrainie, jeździmy, wysyłamy pomoc humanitarną etc. Ważne jest to, co dzieje się podczas spotkań międzynarodowych, cała ta ofensywa dyplomatyczna. Byłem świadkiem misji prezydenta, gdy jeździł po krajach afrykańskich i odkłamywał rosyjską propagandę, dawał również świadectwo polskiego doświadczenia historycznego. Czułem dumę.

Twoi koledzy fotoreporterzy są z aparatami na froncie. Nie wierzę, że nie miałeś takich myśli...

Owszem, miałem. Zawsze chciałem być w centrum ważnych wydarzeń, i to się chyba nie zmieni. I pewnie gdybym nie pracował w Kancelarii Prezydenta RP, siedziałbym teraz na Ukrainie i dokumentował wojnę. Jednak mam świadomość, że to, co robię, jest bardzo potrzebne. Jest też inną formą walki o prawdę, dobro, wolność.

Wiesz więcej niż przeciętny Polak?

Wiem tyle, ile muszę, ile powinienem. Nie mam dostępu do tajnych informacji. Większość wydarzeń mimo wszystko obserwuję z boku. O wielu wyjazdach, i to ważnych, dowiaduję się w ostatniej chwili. I tak być powinno, mimo że czasami utrudnia mi to plany rodzinne, osobiste. Nie wszystko da się zaplanować...

A Wielkanoc?

Na szczęście prezydent podchodzi do świąt bardzo rodzinnie, to jest jego sfera prywatna, więc fotografów tam nie trzeba. Poza tym szanuje naszych bliskich i potrzebę odpoczynku. Wielkanoc więc z reguły przebiega u wszystkich spokojnie, choć każdy z nas zawsze jest gotowy, mamy system dyżurów i jeśli jest potrzeba – działamy. Moja córka Roma ma cztery latka i staram się spędzać z nią maksymalnie dużo czasu w święta i poza nimi.

Jeździłeś na Majdan sam. Teraz jeździsz z ochroną, ale trwa brutalna wojna. Kiedy było bardziej niebezpiecznie?

Myślę, że w 2014 roku – trwał ostrzał i każdy był wolnym elektronem. Wówczas wiele zależało od szczęścia i zachowania jednostek. Teraz wizyty dyplomatyczne są zabezpieczane, chociaż oczywiście mamy świadomość, że jedziemy do zaatakowanego kraju, teoretycznie wszystko może się zdarzyć. Mam jednak głębokie przekonanie, że chcę to robić, że to jest teraz moje zadanie, powołanie.

To misja?

Niewątpliwie. Dzieją się sprawy najważniejsze – wystąpienie prezydenta Dudy w ukraińskim parlamencie przejdzie do historii. Jakże ważne są jednak spotkania z Ukraińcami, niemalże na ulicy. Uczestniczyłem w spontanicznym spotkaniu na ulicach Lwowa, gdy ludzie wiwatowali na widok polskiego prezydenta. Pytasz o misję. Oczywiście, ona jest zawsze. Nie da się dobrze wykonywać tego zawodu bez poczucia misji, pewnego rodzaju powołania. Same umiejętności techniczne, dobre oko i celny fotograficzny strzał to nie wszystko.

Masz charakter artysty, czyli czasem mocno rozwichrzony i spontaniczny. W Pałacu Prezydenckim musiałeś to okiełznać?

Bardziej uporządkowało mnie życie rodzinne, bo zaraz po odejściu z GN wziąłem ślub, szybko zostałem ojcem. Oczywiście umiar i dyscyplina są konieczne, a to przyszło wraz z wiekiem. Muszę jednak przede wszystkim patrzeć szeroko, mieć nadal ciekawość świata, chęć tworzenia, więc spontaniczność i patrzenie na świat okiem artysty bardziej pomagają, niż szkodzą.

Da się wykrzesać kreatywność tak na co dzień, gdy robi się tysiąc podobnych zdjęć?

Pytasz o rutynę? Pewnego rodzaju rutyna jest potrzebna, a mamy z nią do czynienia w każdej pracy. W GN robiłem niezliczone ilości tzw. główek – czyli portretów. Zbyt ciekawe to nie było, ale było potrzebne. W Pałacu Prezydenckim też czasem trzeba wykonać żmudną pracę: gdy jest na przykład dzień nominacji profesorskich i trzeba podobnych zdjęć zrobić bez liku. Niemniej, jak sądzę, i Arturo Mari w ten sam sposób pracował przy Janie Pawle II. Oczywiście my znamy głównie jego zdjęcia z wyjątkowych okoliczności, wydarzeń. My znamy „fajerwerki” związane z tą pracą. Na co dzień jednak Mari robił sto delegacji i trzysta podobnych ujęć. Ja czasem też tak mam. I trzeba tak działać, by były dobre. To jest zresztą ciężka praca, której bym sam nie podołał nawet od strony technicznej: dlatego pracujemy w zespole z kilkoma fotografami i edytorami.

A wyjazdy zagraniczne? Bardziej są ciekawe czy męczące?

Ciekawe są niewątpliwie, ale męczące bywają bardzo. W GN robiło się to spokojniej, mniej intensywnie. Teraz, gdy lecimy w delegację, praca trwa od rana do nocy. I jest bardzo zróżnicowana: spotkania oficjalne, z Polonią, odwiedzanie punktów historycznych etc. Na bieżąco muszę wysyłać zdjęcia do edytorów, które rozsyłane są dalej: do mediów społecznościowych, na stronę, do archiwów. Czasem natomiast słyszę takie komentarze: „Ale fajnie. Jedziesz sobie, pozwiedzasz, odpoczniesz”... Tymczasem najczęściej nie ma kiedy zwiedzać, a odpoczywam po powrocie. Pamiętam wyjazd do Korei na zimową olimpiadę, na skoki. Gdy występowali nasi skoczkowie, robiłem długo zdjęcia na mrozie, więc byłem przemarznięty do kości, a w przerwach trwały spotkania oficjalne, polityczne, które też trzeba było obsłużyć, i to kreatywnie. Dodajmy do tego zmianę czasu i brak możliwości aklimatyzacji. Wieczorami, po pracy, niektórzy szli kupić magnesy na lodówkę, ja zasypiałem w minutę. A rano trzeba było znów biegać z aparatem i być w formie fizycznej i emocjonalnej, by zobaczyć, uchwycić, złapać w kadr...

Nadal liczy się „decydujący moment”? To tytuł twojego bloga i chyba motto...

To jest fundamentalne. Niezależnie od tego, gdzie i co robię – czy w codziennej rutynie, czy na wyjazdach, czy w czasie kampanii – staram się realizować nowe założenia, szukać czegoś nowego, doświadczać i dokumentować. Nawet jeśli nie dzieje się nic wyjątkowego, człowiek jest zawsze inny. Szukam więc doskonałego splotu dłoni, uśmiechniętej twarzy w okularach, w której odbija się inny człowiek. Zawsze chcę opowiadać jakąś historię, chociaż przyznaję – z różnym skutkiem.

Tęsknisz czasem do pracy reporterskiej? Planujesz zawodową przyszłość w mediach?

Mam do dawnej pracy sentyment. Może i chciałbym za dwa lata wrócić do fotoreporterki prasowej, ale trudno powiedzieć, co się wówczas wydarzy w mediach. W przestrzeń medialną – ludzką wchodzi sztuczna inteligencja, media zmieniają się błyskawicznie. Wierzę jednak, że zawsze, mimo wszystkich zmian, będą potrzebne dobre teksty i dobre zdjęcia, za którymi będą stali ludzie. Wiem, że prawda jest cenna, pożądana i potrzebna. I mam też nadzieję, że niezależnie, gdzie będę pracować, będę mógł wrócić do Kijowa, na ukraińską defiladę zwycięstwa – i przedstawić to na zdjęciach. Wówczas zamknę pewien etap w swoim życiu i twórczości i powiem: „Widziałem, uczestniczyłem w tym od początku aż do dobrego końca”.•

Jakub Szymczuk

Fotograf, absolwent Wydziału Sztuki Mediów Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie. Od 2017 roku oficjalny fotograf Prezydenta RP. Wcześniej fotograf prasowy, przez 10 lat (2007–2017) pracował w „Gościu Niedzielnym”. Laureat Grand Press Photo (2014).

Dziękujemy, że z nami jesteś

To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.

W subskrypcji otrzymujesz

  • Nieograniczony dostęp do:
    • wszystkich wydań on-line tygodnika „Gość Niedzielny”
    • wszystkich wydań on-line on-line magazynu „Gość Extra”
    • wszystkich wydań on-line magazynu „Historia Kościoła”
    • wszystkich wydań on-line miesięcznika „Mały Gość Niedzielny”
    • wszystkich płatnych treści publikowanych w portalu gosc.pl.
  • brak reklam na stronach;
  • Niespodzianki od redakcji.
Masz subskrypcję?
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.