Czy cierpienie jest za karę?

rozmowa z ks. Grzegorzem Rysiem

|

GN 22/2010

publikacja 04.06.2010 13:24

O odpowiedziach na pytania bez odpowiedzi z ks. Grzegorzem Rysiem rozmawia Jacek Dziedzina.

Ks. Grzegorz Ryś Ks. Grzegorz Ryś
Roman Koszowski

Ks. Grzegorz Ryś historyk Kościoła, rektor Wyższego Seminarium Duchownego w Krakowie, autor m.in. książek „Siedem słów Chrystusa”, „Inkwizycja”, „Ecce Homo”.

Jacek Dziedzina: „Bóg jest sędzią sprawiedliwym, który za dobro wynagradza, a za zło karze”, wkuwaliśmy na pamięć z katechizmu. Wystarcza Księdzu taka prosta formułka?
Ks. Grzegorz Ryś: – Sprawiedliwość Boga jest czymś innym niż sprawiedliwość ludzka. Zwrócił na to uwagę papież, odsyłając nas do Listu do Rzymian: „Jest to sprawiedliwość przez wiarę Jezusa Chrystusa, [który jest] we wszystkich, którzy wierzą”. Czyli jedynym sprawiedliwym jest Jezus Chrystus, bo jest jedynym wierzącym. A Bóg rozpoznaje w nas swojego Syna i dlatego nas usprawiedliwia. Dlatego stan usprawiedliwienia jest darem łaski Bożej. To nie znaczy, że dostajesz to, na co sobie zapracowałeś. W ewangelicznej wizji sprawiedliwości chodzi o coś innego: dać każdemu to, co jest jego.

Nie mamy jednak prawa do gwarancji, że życie minie nam bez większych wstrząsów i kataklizmów. Trudno zareklamować taki towar.
– Pan Bóg chce nam dać coś znacznie więcej, niezależnie od tego, jak to brzmi w takim momencie jak powódź czy inne nieszczęścia. Ktoś powie, że to nieludzkie. Weźmy wspomnienia siostry Łucji z Fatimy, która mówi o tym, jakie konsekwencje miało to, że Matka Boża weszła w jej życie. Żadnego doświadczenia doraźnego szczęścia. Łucja opowiada o potężnej presji ludzi ciekawskich, o utracie intymności i prywatności rodzinnej; zadeptano im pole, ojciec się rozpił, trzeba było sprzedać owce, bo brakło środków na utrzymanie. Szczęścia w potocznym tego słowa znaczeniu te objawienia dzieciom nie przyniosły. Ale cała trójka mówiła, że w tych rozmaitych doświadczeniach jednak odnajdywali w sobie spokój i siłę i byli świadomi, że one nie biorą się z nich.

Przez wieki ludzie byli przekonani, że cierpienie to zasłużona kara za grzechy. Czy istnieje cierpienie niezawinione?
– Już w Starym Testamencie jest przynajmniej próba obalenia myślenia według schematu grzech–kara. Hiob jest człowiekiem sprawiedliwym, a cierpi w sposób niewyobrażalny, tracąc całą swoją rodzinę (z wyjątkiem żony), majątek i wreszcie zdrowie: dopada go trąd, choroba, która wyrzuca na margines społeczeństwa. Pierwsza reakcja jego przyjaciół jest bardzo przyzwoita: przyszli do niego, usiedli i przez tydzień się nie odzywali. Ale druga jest taka, że zaczęli mu wmawiać grzechy i dopytywać się, za co ta kara. Księga Hioba nie udziela odpowiedzi na pytanie, skąd się bierze cierpienie, ale obala myślenie, że konkretne cierpienie jest karą za grzech. Bóg wyraźnie mówi, że przyjaciele się mylą. Hiob do końca nie traci dobrego zdania o Bogu. Nawet wtedy, kiedy Go wyzywa na sąd, to ostatecznie sędzią między nim a Bogiem jest Bóg. I Hiob jest przekonany, że w tym sądzie Bóg stanie po stronie Hioba.

Ale gdy mówi z pokorą „Bóg dał, Bóg wziął”, jest przekonany, że to Pan jest sprawcą tego nieszczęścia. Albo przynajmniej, że to On je dopuścił.
– Że dopuścił – tak. Wierzymy, że Bóg trzyma losy świata w swoich rękach. Najważniejsze pytanie Księgi Hioba jest jednak takie: na ile człowiek potrafi być przed Bogiem bezinteresowny. Zaczyna się od dialogu między Bogiem a szatanem: Pan Bóg zwraca szatanowi uwagę na Hioba – że to jest taki człowiek sprawiedliwy i nienaganny pod każdym względem. A szatan pyta, czy jest taki „za darmo”. W powietrzu wisi pytanie, czy na świecie jest choć jeden człowiek, który kocha Boga bezinteresownie. Kiedy więc Bóg się zgadza, by na Hioba zwaliły się te wszystkie nieszczęścia, to dlatego, iż ma nadzieję, że Hiob kocha Go bezinteresownie. Takim człowiekiem jest też Tobiasz. Kiedy traci wzrok, jego żona stawia mu pytanie, czy warto było: po co ci ta sprawiedliwość? Żona Hioba też go nie rozumie, mówi: siadaj na popiele i przeklinaj dzień, w którym się narodziłeś.

Leszek Kołakowski pisał, iż wydaje się, jakoby Bóg mówił Hiobowi: nie mędrkuj, bo i tak nic z tego życia nie rozumiesz.
– Jedna z odpowiedzi Boga dla Hioba jest taka: stworzenie cię przerasta, nie rozumiesz do końca świata, w którym żyjesz, nie ty stworzyłeś gwiazdy, nie ty sprawiasz, że deszcz pada, że jest dzień i noc. Bóg mówi: dzieją się rzeczy, do których ty klucza nie posiadasz. Kiedy człowiek spotyka się z tajemnicą, to albo się buntuje, albo zawierza. Hiob zawierzył Bogu.

Benedykt XVI w encyklice „Spe salvi” mówi, że cierpienie bierze się m.in. z ogromu win, jakie gromadzą się w ciągu historii. To znaczy, że gdzieś to zło ciągle się kumuluje i w jakiś sposób musi znaleźć swoje ujście. Niektórzy odnoszą to do takich sytuacji jak klęski żywiołowe.
– To chyba za daleko. Nie ma odpowiedzi na pytanie, skąd się bierze zło, a już na pewno – skąd zło konkretne, np. dlaczego ten akurat człowiek ma raka, a nie inny. Albo dlaczego ten, a nie inny stracił dom w czasie ostatniej powodzi. Ktoś, kto próbuje na takie pytania odpowiadać, jest szalony. Natomiast to, że zło ma związek z grzechem, jest prawdą objawioną. To znaczy, że świat, który Bóg stworzył jako dobry, został w którymś momencie wykrzywiony w swoich mechanizmach działania. Chrześcijaństwo w ten sposób próbuje wytłumaczyć, że jest gdzieś jakaś zasadnicza decyzja ludzka, której konsekwencje są o wiele poważniejsze, niż to widać na pierwszy rzut oka. Jan Paweł II podkreślał, że skoro jest tajemnica świętych obcowania – czyli, że moja świętość wspomaga drugiego człowieka – tej tajemnicy odpowiada też niestety społeczny wymiar grzechu. Pismo Święte pokazuje to na przykładzie Dawida. Dawid w swojej pysze liczy społeczeństwo izraelskie i w odpowiedzi spada na Izrael plaga, wybija ludzi tysiącami. Dawid stoi przed Bogiem i krzyczy: to ja zawiniłem, to mnie ukarz! Człowiek by chciał, aby konsekwencje jego czynów nie dotykały innych, tylko że to jest niemożliwe.

Spotyka nas kara za cudze grzechy?
– To nie kara. Jeśli ojciec jest alkoholikiem, to jego syn będzie miał problem z wejściem w funkcję ojca w rodzinie, którą kiedyś założy. I to nie jest kara. Nie jest to też fatum, które nad nim ciąży. Człowiek może przyjąć i przekroczyć własną historię życia i tkwiące w niej ograniczenia.

Dawniej biczownicy umartwiali się po to, by odpokutować swoje lub cudze grzechy. Wierzyli, że tak jak złe czyny mogą sprowadzać na człowieka nieszczęście, tak i te dobre mogą odwrócić karę Bożą.
– Ja bym się bał myśleć w kategoriach, że coś sprowadza nieszczęście lub je oddala.

Ale Pismo mówi: „Twoja niegodziwość cię karze, twoje przestępstwo jest tym, co cię chłoszcze”.
– To są konsekwencje własnych grzechów. Każde dobro jest sensowne, natomiast nie dlatego jest powódź, że ludzie się nie biczują, a jakby się biczowali, toby jej nie było. Tu nie chodzi o doraźne działanie Pana Boga, że jak sobie złamałem nogę, to pewnie za karę za to, że wcześniej się upiłem. Być może po pijanemu złamałem nogę, ale to nie była kara Boska, tylko konsekwencja tego, że się upiłem.

W pewnej parafii na Śląsku proboszcz grzmiał, że woda zalała sąsiednie wioski, bo… ludzie nie chodzą na majowe.
– A sąsiedzi chodzili i ich zalało, i co? Podejrzewam, że mówią tak tylko ci, których to nieszczęście nie dotyka osobiście. Ci, których dotyka, a są wierzący, próbują się mobilizować, sobie nawzajem pomagać.

A co z tym biczowaniem?
– Do czego sprowadza się wezwanie do pokuty? Do tego, by człowiek stanął przed Bogiem w postawie uniżenia. Kard. Wojtyła na synodzie biskupów w 1971 r. mówił, że jest to jedyna postawa, dzięki której człowiek „ściąga” królestwo Boże na ziemię. Do takich praktyk pokutnych Kościół nie miał zastrzeżeń, do momentu, w którym zastępowały pokutę sakramentalną. Jeżeli człowiek znajduje w nich wyraz swojego uniżenia przed Bogiem, uznania, że jest grzesznikiem, to jest to właśnie moment, w którym sprowadza się Boga na ziemię.

Czy nieszczęście może być przejawem miłosierdzia Boga wobec grzesznika, którego wzywa w ten sposób do opamiętania?
– Tak może rozpatrywać to wyłącznie człowiek, który w tej sytuacji się znalazł. Albo odczyta w tym wezwanie Boże dla siebie, albo nie odczyta. Natomiast ja nie mogę stanąć nad nim i powiedzieć: widzisz, Pan Bóg się nad tobą zlitował, bo zesłał na ciebie cierpienie. Mogę mu tylko towarzyszyć w tym rozeznawaniu, ale to on sam musi odpowiedzieć sobie przed Bogiem.

O. Jacek Salij powiedział kiedyś, że grzesznik, któremu wiedzie się pomyślnie, powinien się zaniepokoić, bo być może już nawet Pan Bóg nie daje mu szansy na nawrócenie.
– Jeśli mam okres wyjątkowej pomyślności, to zapewne Bóg oczekuje ode mnie, bym otworzył się na potrzebujących. Albo żebym umiał błogosławić Boga za to, co się dzieje w moim życiu. Kiedy mam chorego ojca, to nie Bóg to sprawił, że jest chory, ale na pewno chodzi o to, że mam ojcu pomóc. Ale tutaj jest potrzebny ten element zawierzenia Bogu. Ktoś, kto się w swoim grzechu pogubił do tego stopnia, że nie ma poczucia winy, nie ma też wiary. I może nawet nie odczuwać niepokoju.

Nie odczuwa Ksiądz bezradności, gdy przychodzą kolejne osoby z tym samym pytaniem: dlaczego mnie to spotkało?
- Pismo Święte pokazuje wyraźnie, że sens wydarzeń, które nas w życiu spotkały, odczytujemy dopiero po fakcie. Jest milion takich sytuacji w życiu, że nie rozumiemy ich od razu. W kwietniu, kiedy przeżywaliśmy wszyscy żałobę narodową, byłem bardzo wdzięczny Panu Bogu za słowo, które jest codziennie czytane. Wtedy to było takie namacalne doświadczenie, jak słowo Boże potrafi objaśnić rzeczywistość, nie w sposób banalny czy uproszczony, tylko taki rezonujący w człowieku. Pierwszym słowem, które otrzymaliśmy w liturgii po tym dramacie, była scena, w której Chrystus przychodzi do Wieczernika i pozwala Tomaszowi dotknąć swoich ran. Chociaż jest zmartwychwstały, apostołowie dotykają Jego ran. To jest pytanie od wielu wieków nurtujące chrześcijan: dlaczego Chrystus zostawił rany na ciele po zmartwychwstaniu. Te rany to jest cierpienie w świecie. Chrystus przezwyciężył zło, pokonał szatana, a jednocześnie raz po raz dotykamy Jego ran. Dotykamy ran, jednocześnie mając pewność, że to są rany Zmartwychwstałego. To jest rzeczywista nadzieja, która jest dostępna w wierze. Ona nie banalizuje zła i cierpienia – nie bierze ich w nawias. Rany często są tak namacalne, ale przecież znajdują się na ciele Pana, który zmartwychwstał. Ja wolę w ten sposób czytać takie znaki, bo wiem, że czytam nie na podstawie jakichś swoich wymysłów, tylko opierając się na słowie Boga. Ono się staje obecne, silne.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.