Przypominanie prawdy

mówi Prof. Wojciech Roszkowski , jest historykiem i ekonomistą, w poprzedniej kadencji był posłem do Parlamentu Europejskiego.

|

GN 35/2009

publikacja 25.08.2009 15:41

O obchodach 70. rocznicy II wojny światowej i możliwościach przekazywania wspólnej europejskiej historii z prof. Wojciechem Roszkowskim rozmawia Bogumił Łoziński.

Przypominanie prawdy fot. Józef Wolny

Bogumił Łoziński: W obchodach 70. rocznicy wybuchu II wojny światowej na Westerplatte wezmą udział kanclerz Niemiec Angela Merkel i premier Rosji Władimir Putin. Jak tłumaczyć nieobecność przywódców państw, które w 1939 r. były sojusznikami Polski?
Prof. Wojciech Roszkowski: – Taki skład gości z zagranicy jest niezależny od nas. Akurat tak się złożyło, że z Anglii i Francji, które były naszymi sojusznikami, przyjadą drugoplanowi politycy, a z Rosji i Niemiec pierwszoplanowi. Nie mamy na to wpływu. Podręczniki francuskie praktycznie przemilczają datę 1 września 1939 r. jako początku wojny. Mówią jedynie, że Niemcy napadły na Polskę. Francuzi i Anglicy nie zawsze mają świadomość, kiedy zaczęła się II wojna światowa. Być może to dla nich nie jest ważna rocznica.

Polskie Ministerstwo Spraw Zagranicznych wydało oświadczenie, w którym apeluje, aby tym obchodom towarzyszyła „atmosfera zrozumienia i poszanowania prawdy historycznej”. Czy obecność przywódców Niemiec i Rosji stanowi zagrożenie dla prawdy historycznej?
- W przypadku kanclerz Merkel to zagrożenie nie jest wielkie, z wyjątkiem tego, że z powodów politycznych nie odcina się od Eriki Steinbach i jej Związku Wypędzonych. Większy problem jest z premierem Putinem. Kilka dni temu szef kancelarii prezydenta Rosji wydał bulwersujące oświadczenie, w którym zarzuca nam prowadzenie krucjaty historycznej. Tymczasem Polska po prostu opowiada fakty, które miały miejsce. Podpisanie 23 sierpnia 1939 r. paktu Ribbentrop-Mołotow, który dzielił Europę i Polskę między Niemcy i Rosję, jest faktem, a dżentelmeni o faktach nie powinni dyskutować. Rodzi się więc pytanie, czy szef kremlowskiej kancelarii jest dżentelmenem.

W czasie obchodów zaplanowane jest przemówienie Władimira Putina. Czy zdobędzie się on na symboliczny gest przeprosin za napad Rosji na Polskę 17 września 1939 r.?
– Nie spodziewałbym się tego. Jeżeli już coś powie, to zapewne będzie to tak zawoalowane, że tylko dużo dobrej woli pozwoli w tym coś dostrzec. Te wszystkie bulwersujące nas oświadczenia ze strony rosyjskiej są obliczone na użytek wewnętrzny. Wizyta Putina w Polsce będzie relacjonowana w Rosji, więc on nawet nie może sobie pozwolić na powiedzenie czegoś innego niż propaganda kremlowska. Putin stał się więźniem retoryki odwołującej się do stalinowskiej wersji historii.

Czy polski prezydent i premier w czasie tych obchodów powinni przypomnieć światu prawdę historyczną?
– Jak najbardziej. Rzadko zdarzają się takie okazje. Pamięć o historii jest weryfikowana w momencie rocznic. Na co dzień o przeszłości się nie mówi, w podręcznikach szkolnych wielu krajów nie ma wzmianki o 1 września 1939 r. czy pakcie Ribbentrop–Mołotow. Dopiero rocznica stwarza okazję, aby o historii przypomnieć. Obchody wybuchu wojny z udziałem przywódców innych państw to dla Polski unikatowa okazja do przywołania prawdy o przeszłości. Oczywiście nie chodzi o to, aby drażnić inne kraje, wywoływać kontrowersje, ale o powiedzenie prawdy o faktach z historii.

Po uroczystościach rocznicowych premier Tusk ma się spotkać z premierem Putinem, aby rozmawiać o bieżących relacjach polsko-rosyjskich. Niektórzy uważają, że dla poprawy tych nie najlepszych stosunków Polacy powinni zrezygnować z przypominania trudnych momentów wzajemnej historii…
– Jeśli Rosja będzie chciała dobrych stosunków z Polską, to przypominanie prawdy historycznej tego nie zepsuje. Podobnie milczenie o trudnej przeszłości nie zmieni negatywnego nastawienia Rosji, jeśli akurat taką będzie prowadzić politykę. Czy polskie władze będą w czasie uroczystości akcentować tragiczną przeszłość, czy ograniczać się w tym, to dla naszych obecnych stosunków z Rosją nie ma znaczenia. Jeśli Rosjanie będą chcieli szukać pretekstu do konfliktu, to go znajdą. Stosunki z Rosją powinny być oparte na prawdzie, a jeśli nie ma takiej woli, to na wspólnym interesie, który po obu stronach jest.

Dlaczego stosunki Polski z Rosją są w ostatnich latach tak bardzo napięte?
– Decydujące znaczenie ma imperialna mentalność głównych rosyjskich polityków. Jeśli było się imperium przez 300 lat, to nie myśli się o świecie inaczej. Polska to dla Rosjan średniej wielkości kraj, który wielokrotnie był przez nich poszkodowany. Jeśli teraz ma o to pretensje, to trzeba go uciszyć, bo Rosja jest wielka, a Polska mała. Myślenie imperialne opiera się na kryterium siły: ten ma rację, kto ma siłę, prawda się nie liczy. A małe kraje, jak Polska, mają tylko rację i prawdę.

Niektórzy uważają, że złe relacje z sąsiadami wynikają z polityki historycznej prowadzonej przez rząd Prawa i Sprawiedliwości oraz prezydenta Lecha Kaczyńskiego.
– Nie zgadzam się z takim twierdzeniem. Trzeba sobie zadać pytanie, czy stosunki z Rosją mają być dobre werbalnie, czy oparte na wzajemnym poszanowaniu? Czy rzeczywiście stosunki z Rosją za prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego były takie dobre? Co myśmy wtedy uzyskali? Słowa i nic konkretnego. Miła atmosfera to za mało, trzeba coś konkretnego osiągnąć.

Także stosunki z Niemcami nie są obecnie najlepsze, choć zaraz po odzyskaniu wolności wydawało się, że będą układać się bardzo dobrze. W 1990 r. Niemcy uznali nasze zachodnie granice, wcześniej była Msza pojednania z udziałem premiera Tadeusza Mazowieckiego i kanclerza Helmuta Kohla w Krzyżowej. Dlaczego teraz są napięcia?
– One wynikają ze świadomości historycznej współczesnych Niemców. Średnie pokolenie nie przygotowało młodszego do tego, aby przyjąć odpowiedzialność za wojnę. Młodzi Niemcy zostali wychowani w duchu ignorancji i niewiedzy. Stąd łatwo w tym młodszym pokoleniu obudzić nastrój niewinności, a nawet poczucia krzywdy za II wojnę światową. Niestety, taki nastrój w Niemczech można spotkać często. Druga przyczyna ma podłoże polityczne. Związek Wypędzonych, który wmawia Niemcom, że są ofiarami II wojny światowej, to klientela niemieckiej chadecji i ze względów politycznych jest on bardzo łagodnie traktowany przez Angelę Merkel. Do Związku Wypędzonych można należeć, nie będąc w ogóle wypędzonym, jak pani Steinbach, która urodziła się na terytorium należącym przed wojną do Polski. Roszczenia wypędzonych, przy małej świadomości historycznej, powodują przekonanie, że Niemcom się jeszcze wiele należy. A to jest bardzo niebezpieczne dla Polski, bo im z pewnością nic się nie należy.

W czasie uroczystości na Westerplatte przywódcy trzech państw mają podpisać akt erekcyjny Muzeum II Wojny Światowej. Placówka ta ma ukazywać historię z perspektywy ogólnoeuropejskiej. Czy nie odbędzie się to kosztem polskiej świadomości historycznej?
– Nie jestem przeciwnikiem takiej koncepcji, ale wszystko zależy od tego, co wpiszemy w historię Europy. Bo przecież zawiera ona wątki dotyczące wszystkich narodów. Czy Hitler był Europejczykiem? Był. Ale czy zaczynał wojnę jako Europejczyk? A czy Stalin, dogadawszy się z Hitlerem, był Europejczykiem? Nie, to była koalicja dwóch totalitarnych reżimów, które podpaliły Europę. Jak to ująć? Jako historię Niemiec, Rosji, Polski, a może Europy? Byłbym ostrożny z europeizacją historii, bo to często jest zabieg ideologiczny. Mam jednak nadzieję, że autorzy tego muzeum będą na tyle czujni, że do tego nie dopuszczą.

Na czym polega ideologia europeizacji historii?
– Jeśli nie chcemy powiedzieć konkretnie, jak przebiegało jakieś wydarzenie, bo to mogłoby kogoś podrażnić, to mówimy, że trzeba na to spojrzeć z perspektywy Europy. A wtedy w ogóle się o tym nie mówi. Charakterystyczne dla tego sposobu myślenia są banknoty euro, na których nie ma żadnych symboli architektonicznych kojarzących się z Europą, np. wieży Eiffla, Wersalu czy katedry gotyckiej, bo nikt nie chciał być pominięty. W efekcie zostały one wyprane z treści. Innym objawem europeizacji historii był spot Komisji Europejskiej z okazji 20-lecia obalenia komunizmu, w którym nie wspomniano o „Solidarności”.

Historia jest zasadniczym elementem świadomości poszczególnych narodów. Czy w ogóle da się stworzyć wspólną historię europejską?
– Według mnie, jest to możliwe, a nawet potrzebne. Jednak nie na zasadzie, że powstanie warszawskie powinno być tak samo ważne dla Rosjan, Francuzów, czy Portugalczyków jak dla Polaków. Chodzi o to, aby oni rozumieli, co to wydarzenie znaczyło dla Polski i szanowali naszą wrażliwość, bez fałszowania historii. Kiedyś w Stanach Zjednoczonych miałem wykład o historii Europy Środkowowschodniej, a na sali byli studenci amerykańscy pochodzący z Rosji, Niemiec, Czarnogóry, Estonii, Łotwy, Węgier, Rumunii i paru innych krajów. Próbowałem opowiadać tę historię tak, aby nikogo z nich nie urazić i udało się. Według mnie, trzeba przede wszystkim zrozumieć drugą stronę i jasno ustalić normy, kryteria oceny danego wydarzenia. Wspólna historia musi opierać się na prawdzie i wartościach. Każdy może mieć swoją wizję przeszłości, ale nie można uznawać nieetycznych zasad, na przykład, że cel uświęca środki, nie można kłamać, czy przeinaczać faktów.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.