Wszystko na opak

rozmowa z Dorotą Gawryluk

|

GN 14/2007

publikacja 04.04.2007 16:02

O stadnym instynkcie dziennikarzy i córce Minolcie z Dorotą Gawryluk rozmawia Joanna Jureczko-Wilk

Wszystko na opak Gdyby dziennikarz nie miał własnych poglądów, przydałby się tylko do podstawiania politykom mikrofonu – mówi Dorota Gawryluk. REPORTER/Newsweek Polska/Jacek Herok

Dorota Gawryluk - Na początku lat 90. rozpoczęła pracę w telewizji Polsat, gdzie prowadziła m.in. program „Polityczne graffiti”. W 1999 roku ogłoszona przez miesięcznik „Press” odkryciem roku. Od końca 2004 r. do lutego 2007 roku była twarzą „Wiadomości” w TVP. Prowadziła też program „Forum”. W sierpniu ubiegłego roku zakończyła współpracę z radiem TOK FM i przeniosła się do Polskiego Radia. Z publicznej TV odeszła po odwołaniu prezesa Bronisława Wildsteina.

Joanna Jureczko-Wilk: Jak dziennikarce telewizyjnej żyje się bez telewizji?
Dorota Gawryluk: – Na szczęście nie jestem tylko dziennikarką telewizyjną, jeszcze piszę, pracuję w radiu. Tak to się dzieje w pewnym wieku…

I nie ciągnie do rozmów z politykami, dziennikarstwa politycznego?
– Nie tracę kontaktu z rzeczywistością polityczną, która mnie najbardziej interesuje. W soboty w radiowych „Sygnałach Dnia” prowadzę wywiady z politykami.

Odeszła Pani z „Wiadomości” w imię solidarności z prezesem Bronisławem Wildsteinem, czy nie podobał się Pani jego następca?
– Odwołanie Wildsteina nie było powodem odejścia mojego i moich kolegów. Ale na jego miejsce przyszedł Andrzej Urbański – polityk, były szef gabinetu prezydenta. Nie miałam jak złożyć dziennika, bo część dziennikarzy poszła na urlop, pozostali byli zdenerwowani. Nie mogłam nadrabiać miną, że wszystko jest w porządku. W prasie przeczytałam wywiad z nowym prezesem, posłuchałam wypowiedzi polityków PiS, jak beznadziejne były „Wiadomości”, już pierwszego dnia zaczęły się zmiany kadrowe – to dało mi do myślenia. Wiem, jak wiele serca wkładali dziennikarze w to, żeby „Wiadomości” były rzetelne. Oczywiście zdarzały się nam błędy, ale staraliśmy się wyważać opinie, uważnie dobierać tematy.

Każdy prezes publicznej telewizji jest z politycznego rozdania. Wildstein też trafił do TVP z namaszczenia PiS.
– Co innego człowiek desygnowany przez polityków, a zupełnie czymś innym jest polityk, który ma kierować telewizją. Nominacja bezpartyjnego Wildsteina na prezesa TVP była dowodem, że władza potrafi się samoograniczać. Nominacja na to stanowisko polityka to powrót do złych tradycji SLD i prezesa Roberta Kwiatkowskiego, z którymi jako dziennikarka walczyłam. Politycy powinni zająć się polityką. Dziennikarz stoi po drugiej stronie barykady.

Podobno rozmawia Pani o pracy z TV Puls?
– To oni ze mną rozmawiają.

Coś wyjdzie z tych rozmów?
– Zobaczymy.

Nie przeszkadzałoby Pani, że to jest telewizja katolicka?
– To właśnie super! Jestem katoliczką, chociaż się z tym nie afiszuję. Katolika powinno poznawać się po tym, jak się zachowuje, jakich dokonuje wyborów. Zdaję sobie sprawę z tego, że jest to trudne i czasami mi wstyd, że nie dorastam. Moim zdaniem, wiele spraw postawiliśmy na głowie. Szkoda, że nie ma dyskusji nad systemem wartości, do którego zmierzamy.

Czy zadawała sobie Pani takie pytania, kiedy pracowała w telewizji; w środowisku dziennikarzy, które jest mocno zlaicyzowane?
– Właśnie w telewizji spotkałam ludzi, którzy mają podobny system wartości, podobnie myślą. Tego zgranego zespołu, który tworzyliśmy, najbardziej mi żal. Są takie środowiska dziennikarskie, w których nie jest wstydem przyznać się do innego zdania, że na przykład jest się przeciw aborcji. Bo dzisiaj „modne” i nowoczesne jest być za aborcją.

Dlatego bardziej medialna jest Alicja Tysiąc i jej walka o „prawo do aborcji”.
– Środowisko dziennikarskie jest stadne, to znaczy, że podąża za tymi, którzy nadają ton. Stadne myślenie, niestety, wyklucza próbę zrozumienia świata. Tak było przypadku Alicji Tysiąc, którą pokazano jednowymiarowo. Dziennikarze nie podali wszystkich informacji, które pomogłyby zrozumieć jej sytuację. Nie pokazali rzetelnie, dlaczego nikt jej nie pomógł, jaka jest sytuacja ojca dziecka, dlaczego zainteresowały się nią tylko organizacje feministyczne… Żeby poprzeć tezę na temat dopuszczania aborcji, wzięto skrajny przypadek Alicji Tysiąc i na jego przykładzie wyrokuje się o całości. A ja nie znam kobiety, która byłaby szczęśliwa po usunięciu ciąży. Trzeba dobro i zło nazwać po imieniu. A dzisiaj dyskutujemy o zdawałoby się już od wieków ustalonych sprawach: o tym, kiedy powstaje człowiek i kiedy umiera.
Niestety, dziennikarze często nie starają się dotrzeć do prawdy. Liczy się to, żeby szybko zrobić materiał, zabłysnąć, żeby wpisać się w obowiązujący nurt.

Jaki to nurt?
– Dla mnie jest on oczywisty: liberalno-lewicowy. To o nim mówi się, że jest umiarkowany, centrowy, a poglądy prawicowe uważane są za skrajne. To zupełne odwrócenie pojęć! Proszę zauważyć, że o taśmach Renaty Beger, na których zarejestrowano polityków Samoobrony i PiS, mówiono, że pokazują kulisy tworzenia polityki. Teraz, po ujawnieniu taśm Gudzowatego, Józef Oleksy występuje w mediach jako gwiazda. Na tym właśnie polega różnica. Część mediów uprawia regularną politykę, której celem jest obalenie rządów Kaczyńskich.

To znaczy, że dziennikarze są nieobiektywni?
– A co to jest dziennikarski obiektywizm? Bo ja w niego nie wierzę. Gdyby dziennikarz nie miał własnych poglądów, przydałby się tylko do podstawiania politykom mikrofonu. Chodzi o to, żeby w mediach pracowali dziennikarze o różnych poglądach, żeby widz czy czytelnik mógł wybrać te, które są mu najbliższe.

Kiedy ostatnio miała Pani dzień bez telewizora i bez gazet?
– Hmmm, nie wiem, chyba w wakacje… Chociaż wtedy też podglądałam telewizyjne dzienniki.

Jest Pani pracoholikiem?
– Nie. Teraz mam urlop w telewizji i jest mi z tym dobrze. To nie znaczy, że sobie odpuściłam. Zawsze oczywiście towarzyszy mi „podsłuch”, czyli włączony telewizor albo radio. Nawet kiedy gotuję obiad.

Pewnie rodzina jest zadowolona z Pani urlopu?
– Tak. Rzeczywiście trudno jest pogodzić pracę w telewizji z życiem rodzinnym. Nie da się ukryć: rodzina jednak cierpiała na tym, że pracowałam kilkanaście godzin na dobę. Ale mój syn Nikon wiedział, że nawet, gdy mama wróci późno z pracy, jednak czuwa, trzyma wszystko twardą ręką: sprawdzi, czy lekcje są odrobione, a zęby umyte. Dla mnie liczy się przede wszystkim dobry kontakt z dzieckiem.

To co Pani teraz będzie robić?
– Może rodzić dzieci….? (śmiech). Nie będę nieszczęśliwa, jeśli będę miała większą rodzinę i będę mogła nią się zająć. Najbardziej imponuje mi heroizm kobiet, które mają dużo dzieci, zmagają się z codziennym losem, nie narzekają i są szczęśliwe. Takie bohaterki trzeba pokazywać.

Będzie córka Minolta?
– Tak kiedyś zażartowałam i wszyscy wzięli to na poważnie. Syn Nikon nosi imię nie na cześć aparatu fotograficznego, ale po swoim dziadku. W rodzinie mojego męża, który jest Polakiem narodowości białoruskiej, jest to imię bardzo popularne. Nikon znaczy zwycięzca

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.