Czemu słuchacze płaczą

rozmowa ze Zbigniewem Książkiem

|

GN 50/2006

publikacja 06.12.2006 13:56

O "Tryptyku świętokrzyskim", rozentuzjazmowanych fankach i jedenastym przykazaniu ze Zbigniewem Książkiem rozmawiają Marcin Jakimowicz i Szymon Babuchowski

Czemu słuchacze płaczą Henryk Przondziono

Marcin Jakimowicz, Szymon Babuchowski: Czy kiedy pisał Pan pierwsze słowa „Tryptyku świętokrzyskiego”, spodziewał się Pan, że może on osiągnąć aż taką popularność?
Zbigniew Książek: – Oczywiście, że nie. „Golgotę świętokrzyską” pisaliśmy z przekonaniem, że będzie to jednorazowe wykonanie w katedrze kieleckiej. Myśleliśmy, że się naharujemy, dopłacimy do tego dużo pieniędzy. Początkowo wszystko szło jak po grudzie…

Długo Pan pisał?
– „Golgotę” pisałem jakieś pięć miesięcy, „Tu es Petrus” – sześć, „Psałterz wrześniowy” – siedem. Coraz dłużej, bo głębiej zacząłem wchodzić w teologię, w interpretację Starego i Nowego Testamentu, a tu już nie można sobie pójść w dowolnym kierunku.

Nie boi się Pan szufladki, etykietki „poety religijnego”?
– Nie boję się, nawet byłoby mi bardzo przyjemnie, gdyby zechciano tak mnie nazwać. Natomiast, niestety, we mnie tych natur jest więcej i teksty, które stworzyłem np. dla Brathanków, są zupełnie inne. W końcu jestem zawodowym twórcą – pisałem dla Zauchy, Wodeckiego, Turnaua i wielu innych wykonawców.

Musiał Pan sięgać do książek, żeby pisać o Świętym Krzyżu, czy miał Pan emocjonalny stosunek do tego miejsca?
– Oczywiście, że musiałem sięgnąć do książek, bo nie miałem iluminacji jak prawdziwi święci (śmiech). Ale miałem też do tego miejsca stosunek bardzo pozytywny, ponieważ jako młodzieniec, w szkole podstawowej, jeździłem na Dymarki Świętokrzyskie. To był czas poznawania dziewczyn – najwspanialszy okres w życiu człowieka. Oglądaliśmy to sanktuarium, ale szczerze mówiąc, nie bardzo mnie to wtedy poruszyło. I teraz, kiedy poczytałem trochę na ten temat, pojechałem tam znowu z prezydentem Kielc. Mówię, że chciałbym napisać o tym oratorium. Ojcowie trochę się dziwili: o czym tu pisać? (śmiech).

Kiedy szukałem pomysłu, przypomniały mi się te czasy młodzieńcze i wesele wiejskie, które wówczas widziałem. To był już etap wyrywania sztachet z płotu… I z drugiej strony przypomniała mi się Kana Galilejska – chyba najdziwniejsza rzecz z tego, co czytałem o Jezusie Chrystusie: że po raz pierwszy zmienił prawa natury, żeby się ludzie cieszyli. Zrodziło się we mnie pytanie: co po dwóch tysiącach lat zmieniło się w nas? Okazuje się, że niewiele. Takie same są emocje w ludziach – bywają źli i bywa w nich dobro. I o tym było pierwsze oratorium.

Ale jak Pan wytłumaczy ten fenomen, że tyle osób chce słuchać o Panu Bogu? Bo to jest największe zaskoczenie. Gdyby kilka lat temu ktoś powiedział, że oratorium nawiązującego do Biblii będą słuchały setki tysięcy ludzi, wszyscy by się popukali w głowę.
– Ja też bym się popukał. Nie rozumiem tego zjawiska w pełni. Mogę powiedzieć to, w co chcę wierzyć. Muzyka, którą dostajemy w mass mediach, jest w 99 proc. muzyką anglosaską. Kiedy napisałem teksty na pierwszą płytę Brathanków, gdzie użyliśmy muzyki trochę węgierskiej, trochę polskiej, rezonans był niewiarygodny. Pomyślałem sobie potem, że znaczącą częścią sukcesu jest fakt, że ta muzyka po prostu jest bardziej nasza. Piotrek Rubik bazuje z kolei na muzyce tradycyjnej, też nie anglosaskiej. Ja bardzo lubię jego twórczość, mimo tej fali napastliwej, straszliwej krytyki, która wynika z niewiedzy.

To muzyka. A teksty? Nie bał się Pan, że ludzie nie będą chcieli słuchać współczesnych psalmów?
– Wiesz, ja mam 52 lata. I ten mój strach przed śmiercią, który zawsze był dosyć duży, trochę się pogłębił. Mam świadomość, że będę żył jeszcze z 15 lat, jeśli Bóg pozwoli. Co mnie obchodzi jakiś tam sukces i to, co napisze krytyka? Ja już miałem sukces.

Ale słuchają Pana także ludzie młodzi. Czy to nie dziwne?
– Myślę, że nie. Jako młody człowiek czytałem Gałczyńskiego, Leśmiana, Tuwima. Być może nastąpił teraz jakiś zwrot w kulturze, zwróćcie uwagę np. na niezwykły odbiór poezji księdza Twardowskiego. Nie jestem wielkim fanem jego twórczości, ale ludzie go czytają, choć to bardzo trudny poeta. Być może dlatego, że stawia ważne dla nich pytania. Ja też staram się je stawiać. Pytam sam siebie: dlaczego mam nie zdradzać, skoro zwierzęta nie znają pojęcia zdrady czy niezdrady? A przecież odrzucam zdradę, choć nie ukrywam, że nie jest mi wcale łatwo. Patrzcie, tu siedzą piękne dziewczyny w tej kawiarni i fantastycznie byłoby się z nimi kochać. Ale ja też jestem ze świetną dziewczyną od wielu lat. Więc pytam: może to miłość jest? O tym są te piosenki.

Współczesna kultura przedstawia miłość w sposób bardzo wulgarny. Pan tego uniknął w swoich tekstach. Jak Pan to robi?
– Kiedyś napisałem książkę, która była dość mocno erotyczna – taka prawie pornografia. Byłem z niej zadowolony. Mówię o tym mojemu przyjacielowi, ks. Kazimierzowi Jancarzowi. A on na to: – Zbyszek, nie wydawaj tej książki! Ja: – Co ty mówisz, Kaziu, cały rok pisałem tę książkę! A on znowu: – Nie wydawaj, bo możesz dużo złego zrobić. Nie wiesz, do kogo ta książka trafi. Bardzo się pokłóciliśmy o to. Ale później powiedziałem sobie: odłożę to. Po jakimś czasie spotkałem się z młodym człowiekiem, który czytał Henry’ego Millera, będąc za młody na jego powieści. Ten chłopiec w bardzo wulgarny sposób mówił o dziewczynach. Było w tym słychać Millera, a po drugie – nie było w tym cienia szacunku do drugiej osoby. Wtedy przyznałem Kaziowi rację.

Ostatnio jeden z biskupów po koncercie powiedział, że moc piosenek kończących oratorium „Tu es Petrus” leży w tym, że ta miłość, o której śpiewają nasi wykonawcy, jest miłością wynikającą z miłości Bożej. W tę miłość wpisane jest pożądanie i pragnienie, ale podstawą tego uczucia nie jest egoizm ludzki. Czy umiałbym tak kochać Grażkę, jak to mi się teraz przydarza, gdybym był niewierzący? Nie wiem. Moja siostra mówi do mnie: – Co ty tak piszesz o tej miłości do Grażyny? Przecież to z czasem musi przejść. Jesteśmy 25 lat po ślubie – a mnie nie przeszło. To co – mam pisać, że jej nie lubię?

Na walentynki pokaże się taka piosenka, będzie ją śpiewał duet. Bohaterowie proszą się nawzajem: kochaj mnie za piękno, które dawaliśmy sobie. Ja nie lubię gór, nie jeżdżę na nartach, ale jestem w górach bardzo często, ponieważ Grażyna lubi. I mam w głowie takie piękne obrazki stamtąd: stoję w tym śniegu, ona jeździ na nartach, pijemy grzane piwko. W niedzielę idziemy do jakiegoś kościółka, z bardzo długą Mszą. To są doznania może nie bezpośrednio duchowe, ale bardzo plastyczne i bardzo piękne. Moje ulubione Mazury – bo ja jestem wędkarzem – to dla mnie też Grażyna. Jak jeździmy z tymi koncertami, to proszę ją, żeby wszędzie jeździła za mną. Jeden krytyk napisał, że w piosenkach miłosnych Książka jest za dużo o miłości. Jak to przeczytałem, to myślałem, że z krzesła spadnę. To o czym mam w nich pisać – o wojnie w Wietnamie?

Jak ludzie reagują na te piosenki na koncertach?
– Zawsze przed koncertami biorę proszki uspokajające. Ciągle się boję, że przy pierwszej części „Psałterza” ludzie wstaną i wyjdą, że to będzie dla nich nudne i straszne jak na koncert – to gadanie o śmierci, o apokalipsie. Jednak nie wychodzą. Więc może udało się, wspólnie z kompozytorem, zadać te same pytania, które zadają sobie wszyscy. Dostaję dużo maili. Rubik jeszcze więcej, bo młody, piękny i staje się ikoną.

Mamy w „Tu es Petrus” bardzo trudną pieśń, zatytułowaną „Jedenaste”. Takie nasze jedenaste przykazanie – o tym, że nie można zdradzać, zabijać w kimś miłości. Wydawałoby się, że to oczywistości. Ale wielokrotnie widzę podczas tego koncertu, że ludzie płaczą. To znaczy, że ich spotkało w życiu jakieś dziadostwo. Bo wszystkich spotyka. Dziwne historie się zdarzają. Np. podchodzi zakonnica, bardzo ładna, taka drobniutka. Mówi, że bardzo dziękuje, że się leczy i terapeuta kazał jej słuchać co rano tej płyty. Teraz dostała przepustkę i przyszła, żeby na żywo tego posłuchać, bo to jej pomaga przeżyć w straszliwej depresji. Tak głupio się w takich sytuacjach czujesz i kompletnie nie wiesz, co powiedzieć…

Kiedyś graliśmy w Warszawie i na koncercie był obecny prymas Glemp. Zaczęły się bisy, dziewczyny rozentuzjazmowane krzyczą. W kościele to trochę dziwnie wygląda. A Prymas odwraca się z uśmiechem do swojego asystenta i mówi: – I to jest ta nasza „nudna” wiara?

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.