Wierzę w Poetę nieba i ziemi

rozmowa z Andrzejem Madejem OM

|

GN 35/2006

publikacja 23.08.2006 22:06

O poczuciu bezsilności, misji w Turkmenistanie i nietypowej dyplomacji z o. Andrzejem Madejem OMI, przełożonym misji sui iuris Stolicy Apostolskiej w Turkmenistanie, rozmawia Andrzej Kerner

Wierzę w Poetę nieba i ziemi Andrzej Kerner

O. Andrzej Madej
urodzony w 1951 r. w Kazimierzu Dolnym. Misjonarz oblat Maryi Niepokalanej, poeta. Bliski współpracownik założyciela Ruchu Światło–Życie, ks. Franciszka Blach- nickiego. W latach 80. znany w Polsce rekolekcjonista i duszpasterz młodzieży. Inicjator ekumenicznych spotkań w Kodniu n. Bugiem oraz ewangelizacji podczas festiwalu rockowego w Jarocinie. Od 1997 przełożony misji sui iuris Stolicy Apostolskiej w Turkmenistanie.

Andrzej Kerner: Niewielu chyba pamięta, że wraz z o. Ryszardem Sierańskim w połowie lat 80. „wymyśliłeś” ewangelizację podczas festiwalu muzyków rockowych w Jarocinie…

O. Andrzej Madej: – Pierwszy rok kapłaństwa przeżyłem u boku ks. Franciszka Blachnickiego. On nam otwierał oczy na wyzwania ewangelizacyjne. Dlatego nie mogłem nie pojechać do Jarocina na święto zbuntowanych. Młodzi oskarżali starszych o zakłamanie i hipokryzję. Prowokowali nas, by zwrócić na siebie uwagę, by ich zauważono, trochę jak małe dzieci, które coś zbroją, aby powiedzieć w ten sposób: „Nie zapomnijcie o nas, kochajcie nas”.

Od kilkunastu lat mieszkasz poza Polską. Czy przyjeżdżając na wakacje, widzisz, że młodzież teraz jest inna?
– Kiedy poprosiłem dzieci mojego brata na wsi – jak ja tam mieszkałem, to nie było jeszcze światła! – że chciałbym posłuchać jakiejś poezji śpiewanej, bratankowie mi powiedzieli: Wujek, my ci ściągniemy z Internetu, ile chcesz płyt? Widzę niesamowity fenomen komunikacji. Jechałem z kimś z rodziny w pociągu kilka godzin. Bez przerwy ktoś dzwonił. Najpierw, do połowy drogi, dzwonili z rodziny, z którą się pożegnaliśmy, od drugiej połowy były telefony od rodziny, która na nas czekała. Cały czas byliśmy w zasięgu. Byliśmy w pociągu, ale cały czas jakby dalej w domu.

Ale Ty sam komórki nie masz!
– Ja nie mam komórki, bo jestem atechniczny. Ale myślę, że jestem jednym z księży, którzy najbardziej wysławiają rozwój komunikacji. Powtarzam to za kimś, że nie ma komunii bez komunikacji. Cieszę się z tego rozwoju, może jakieś limity widziałbym, gdy chodzi o naruszenie przestrzeni modlitwy, intymności.

Czy życie w Turkmenistanie zmieniło Twoje widzenie Kościoła w Polsce?
– Przede wszystkim jestem bardzo wdzięczny, że Kościół znad Wisły wysyła misjonarzy. Że mnie wysłał. Ja, będąc przez 4 lata w Kodniu nad Bugiem, prowadziłem nad rzekę Bug pielgrzymów i mówiłem: – Pomódlmy się za tych, którzy tam, po drugiej stronie, żyją, żeby do nich dotarła Ewangelia. Ale – ja zatwardziałek! – nigdy nie myślałem, że to dla siebie się modlę o to otwarcie. Któregoś dnia prowincjał spytał mnie, czy bym nie pomógł oblatom na Ukrainie. Pojechałem na miesiąc, a zostałem na dobre. Jak przyjeżdżam na wakacje, to tyle miłości mnie spotyka, tyle zainteresowania, wielu ludzi mnie zapewnia o codziennej modlitwie za naszą misję. Ludzie hojną ręką dzielą się groszem. Cieszy mnie też, gdy słyszę o otwarciu Kościoła polskiego na ubogich, na mniejszości wyznaniowe, religijne, doceniam to, tym bardziej że od kilkunastu lat sam jestem w mniejszości i wiem, jakie to jest piękne, gdy ktoś z oficjalnie królującej religii zauważy, zaprosi, uszanuje, zrobi miejsce. Gdy nie ma w nas takiego ducha pewniactwa, wyższości i dominacji.

Teraz pracujesz tuż na skraju pustyni Kara-Kum. Wasza wspólnota jest malutka. Czy Ci nie brakuje tych tłumów zasłuchanych w Twoje słowa, młodzieży, która szła za Tobą w latach 80.?
– Oczywiście, że mi brakuje. Brakuje mi wspólnoty oblackiej, bo jest nas tam dwóch, a praktycznie na miejscu pozostaje tylko jeden. Oczywiście były trudne momenty, że chciałem zwiewać z misji. Do Aszchabadu przybyliśmy z o. Radosławem Zmitrowiczem w 1997 r. i do Paschy 2000 roku odprawialiśmy Mszę we dwóch tylko. Na otarcie łez była maleńka wspólnota katolików języka angielskiego, góra pięć osób co niedzielę, rosyjskojęzycznych nie było w ogóle. Ciągle we dwóch. Była pokusa, żeby to zostawić.

Sami w wielkim kraju, na największym kontynencie, gdzie tak mało chrześcijan…
– Dając Jezusa innym, wiele od innych otrzymujemy. Misje ubogacają Kościół, wnosząc doń bogactwa duchowe innych kultur, religii, ludzkie doświadczenie. Naród, który przyjmuje Ewangelię Chrystusa, jest jak nowy kwiat, który rozkwita w ogrodzie. Ile jeszcze jest kwiatów, które rozkwitną! Chrześcijaństwo jest wciąż jeszcze o świcie. Dwa tysiące lat to tylko początek, to dopiero kiełkowanie chrześcijaństwa. W Azji, gdzie mieszka więcej niż połowa ludności świata, tylko 2 procent ludzi przyjęło do tej pory Chrystusa. Na polach królestwa Bożego nie grozi bezrobocie.

Dajesz sobie radę z poczuciem bezsilności, bezradności?
– Ja tam, w Turkmenistanie, coś zrozumiałem. Kiedy zniechęcony mówiłem sobie: a tu już nic nie można zrobić, to potem na spokojnie mówiłem tak: zaraz, zaraz, modlić się – mogę, Ewangelię czytać – mogę, nawracać się – mogę. Dlaczego ja chcę uciekać z tej misji!? Sądzę, że ten czas w Polsce był za bardzo taki, żeby „robić dla Pana”. A tam zauważyłem, że Pan Bóg bardziej ceni, że Mu pozwolimy coś zrobić w sobie niż dla Niego. Panu Bogu bardziej zależy na relacji ze mną niż na tym, co ja dla Niego zrobię. Bo człowiek zawsze szuka dowartościowania się przez coś, co zrobi, przez sukces widzialny. A tu nie ma się czym pochwalić. Trzeba się uczyć żyć bez sukcesu, bez podpórek emocjonalnych, stawać się bardziej ogołoconym, bez zasług.

Nie można chyba jednak powiedzieć, że Wasz pobyt w Aszchabadzie jest bezowocny?
– Przybyliśmy tam 9 lat temu. Nuncjusz rezydujący w Ankarze został akredytowany w Aszchabadzie, a ja zostałem attaché do spraw kultury nuncjatury apostolskiej w stolicy Turkmenistanu. Pod koniec XIX wieku i na początku XX tam było parę tysięcy Polaków. W całym Turkmenistanie było pięć kaplic i chociaż nie było na stałe kapłana katolickiego, to jednak ludzie się modlili, a raz na rok, czy co parę miesięcy zjawiał się ksiądz z Uzbekistanu czy skądinąd. Teraz zaledwie kilka osób w Turkmenistanie troszkę po polsku potrafi rozmawiać. Aktualnie jest nas tam dwóch, o.Tomasz Kościński i ja. Wynajmujemy dom, mieszkamy na piętrze, na dole jest kaplica, którą urządziliśmy na miejscu wielkiej kuchni. 36 osób zanotowanych na liście, ochrzczonych za te 9 lat. Bardzo cieszymy się katechumenami. Katechumenat trwa kilka lat, od trzech do pięciu. Stać się chrześcijaninem pośród większości muzułmańskiej to jest bardzo poważna decyzja. Nie chcemy, aby ludzie pochopnie ją podejmowali.

Jak wygląda życie tej niewielkiej wspólnoty?
– W niedzielę mamy Mszę św. po rosyjsku – jest na niej od 50 do 80 osób. W południe jest liturgia słowa dla katechumenów, a pod wieczór Eucharystia dla katolików języka angielskiego. To są dyplomaci, pracownicy organizacji międzynarodowych – przychodzi 10–15 osób. W tygodniu codzienna Msza, przed nią Różaniec, na który przynosimy intencje ludzi, z którymi jesteśmy związani: z listów, z e-mailów, ze spotkań. To taki ekumeniczny Różaniec, podczas którego wędrujemy przez cały świat, chociaż jesteśmy tak małą wspólnotą. Na tę Mszę przychodzi 10–15 osób. Codziennie też odmawiamy Koronkę do Miłosierdzia Bożego. Tym bardziej że mamy już siostrę – Turkmenkę – po pierwszych ślubach w Łagiewnikach w Zgromadzeniu Sióstr Matki Bożej Miłosierdzia. Wieczorami mamy biesiady biblijne, katechetyczne, liturgiczne, dzielenie się Ewangelią z grupą katechumenalną i liturgiczną. Przyszedł już taki czas, że powinniśmy oddzielić wspólnotę Kościoła od placówki dyplomatycznej, pod której ochroną działamy już 9 lat. Czeka nas rejestracja Kościoła, lecz są pewne trudności, gdyż tamtejsze prawo przewiduje, że zwierzchnikiem rejestrującego się Kościoła musi być obywatel Turkmenistanu. Ja nie jestem. Prosimy o modlitwę, ufam, że Pan Bóg wynajdzie jakieś rozwiązanie.

Turkmenistan kulturowo jest krajem muzułmańskim, a graniczy z Iranem i Afganistanem. Czy islam jest dla Was zagrożeniem?
– Jest zagrożeniem w tym sensie, że mogą być manipulacje ludźmi wierzącymi. Tam, gdzie ludzie żyją mało pogłębioną wiarą, zawsze są jakieś przyczółki dla fanatyzmu, łatwiej ludźmi manipulować. Uważam to za karygodne. Ale o prostych muzułmanach, moich sąsiadach, których spotykam na co dzień, mogę powiedzieć, że to są prości ludzie, z którymi dobrze nam się układa sąsiedztwo. Zapraszamy się do siebie. Nie ma między nami konfliktów. Boję się tylko tych, którzy chcą manipulować, wykorzystać religię dla celów politycznych, swoich interesów.

Co jest największym problemem, bólem Azji, którą poznałeś już dość dobrze?
– W Azji wiele razy byłem gościem ludzi biednych, bywam w slumsach. Tylu żyje na krawędzi nędzy, ludzi, którzy rzeczywiście cieszą się, że mogą przeżyć do wieczora, którzy przyjmują każdą kolejną kromkę jako przedłużenie życia swojego, swoich dzieci; ludzi, którzy żyją bez żadnych zabezpieczeń. Mój ty Boże, to są miliony ludzi na świecie, pozbawionych głosu, pozbawionych praw.

Myślę, że w środowisku dyplomatów zachowujesz się dość nietypowo jak na dyplomatę…
– Taaak. Samo zwracanie się kolegów dyplomatów do mnie: padre, otiec już zmienia atmosferę i oni wiedzą, że moja tożsamość to nie jest bycie dyplomatą. Jestem szarym, zwyczajnym księdzem, i to owocuje zaufaniem. Często bywa, że nasze rozmowy mają charakter bardzo osobisty czy dotyczący Boga, grzechu. Bardzo wzruszające rozmowy miały miejsce, kiedy wyłożyliśmy w nuncjaturze księgę kondolencyjną po śmierci Jana Pawła II.

Andrzeju, jesteś księdzem, więcej – dyplomatą watykańskim, ale w duszy i w czynie pozostajesz poetą…
– Ubolewam, że słowo poeta odnosi się wprost tylko do piszących wiersze. Poezja, etymologicznie rzecz biorąc, jest tworzeniem, stwarzaniem. Wierzę w Boga, Poetę nieba i ziemi. Jesteśmy współtwórcami, współpoetami z Bogiem, jedynym Poetą. Największym aktem poetyckim Boga jest sam człowiek i świat stworzony przez Niego.

Dziękujemy, że z nami jesteś

To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.

W subskrypcji otrzymujesz

  • Nieograniczony dostęp do:
    • wszystkich wydań on-line tygodnika „Gość Niedzielny”
    • wszystkich wydań on-line on-line magazynu „Gość Extra”
    • wszystkich wydań on-line magazynu „Historia Kościoła”
    • wszystkich wydań on-line miesięcznika „Mały Gość Niedzielny”
    • wszystkich płatnych treści publikowanych w portalu gosc.pl.
  • brak reklam na stronach;
  • Niespodzianki od redakcji.
Masz subskrypcję?
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.