Ujrzałem proroka

Z cyklu Na spotkanie z Benedyktem XVI

|

GN 19/2006

publikacja 04.05.2006 10:07

O tym, jak skromny intelektualista nauczył się porywać tłumy i dlaczego kard. Ratzinger miał kłopoty na lotnisku w Nowym Jorku, z biskupem Zygmuntem Zimowskim rozmawiają ks. Marek Gancarczyk i Marcin Jakimowicz

Ks. Zygmunt Zimowski, Ks. Zygmunt Zimowski,
biskup radomski, przez 19 lat pracował u boku kard. Ratzingera w Kongregacji Nauki Wiary.
Marek Piekara

Ks. Zygmunt Zimowski - biskup radomski, przez 19 lat pracował u boku kard. Ratzingera w Kongregacji Nauki Wiary


ks. Marek Gancarczyk, Marcin Jakimowicz: Ksiądz Biskup jest chyba jedynym Polakiem, który tak dobrze zna Benedykta XVI. Jak długo pracowaliście razem w Kongregacji Nauki Wiary?

bp Zygmunt Zimowski: – Dziewiętnaście lat, trzy miesiące i piętnaście dni. Tak wyliczono mi w Watykanie do emerytury, którą otrzymam po ukończeniu 75. roku życia. Mam nadzieję, że dożyję (śmiech).

A kiedy spotkaliście się po raz pierwszy?
– Jesienią 1978 roku. Biskup Insbrucka miał trzydziestolecie sakry biskupiej i zaprosił kardynała Ratzingera – ówczesnego biskupa Monachium do wygłoszenia homilii. Zapamiętałem jego gesty, pamiętam, jak ta homilia płynęła. Ludzie chłonęli ją z otwartymi ustami. Wtedy zauważyłem, że Joseph Ratzinger jest nie tylko teologiem, ale też duszpasterzem. Widziałem jego pokorę. I to pierwsze wrażenie pozostanie do końca.

Po Mszy podszedłem do niego i powiedziałem: – Jestem z Polski, studiuję tutaj. A on uśmiechnął się: – Dobrze, dobrze, trzeba studiować! Przez myśl mi nie przeszło, że będę kiedyś jego najbliższym współpracownikiem. Od 1983 roku rozpocząłem pracę w kongregacji. Jak to się mówi „los padł na Macieja”. Początkowo wymawiałem się, mówiłem, że nie studiowałem w Rzymie, że Kuria Rzymska jest dla mnie obca, ale arcybiskup Ablewicz uśmiechnął się: – To może nawet lepiej, że nie ma żadnych obciążeń? (śmiech). Potem była już codzienna szara droga u boku wielkiego człowieka. Pracownicy kongregacji zawsze uważali kardynała Ratzingera za wielkiego męża Kościoła. Fascynowała nas jego prostota, życzliwość, otwartość.

To wbrew opinii mediów: pancerny, zamknięty w sobie kardynał Ratzinger miał cudownie przeistoczyć się w uśmiechniętego Benedykta XVI.
– Tak, czytałem te wypowiedzi. To duże nieporozumienie. Kardynał był zawsze uśmiechnięty, radosny, łagodny. Był nieśmiały, ale gdy już zbliżył się do kogoś, pokonał tę pierwszą barierę, szedł już, jak mówiła jedna nasza błogosławiona, „na przepadłe” (śmiech). Czy był kardynałem pancernym? Tak – w wymiarze wiary. Już święty Paweł pisze przecież, by przyoblec się w pancerz wiary. Był też twardy, zdecydowany, bo przez 23 lata jako prefekt musiał rozstrzygać w sprawach wiary i obyczajów. Ale zawsze stał u boku Jana Pawła II. Widziałem, że media, które obawiały się wprost uderzyć w Papieża, często uderzały w kardynała Ratzingera.

Przejmował się tym?
– Im większe były krytyki, tym był spokojniejszy. Paradoks. Ale to człowiek wielkiej modlitwy. Cały czas podkreślał, że chodzi o prawdę, o pełnię wiary.

Które dokumenty tak rozwścieczyły krytykę?
– Na przykład dwa jednoznaczne dokumenty o teologii wyzwolenia i „Dominus Iesus” z roku 2000. Pamiętam, że jadłem kiedyś kolację z Janem Pawłem II. Byłem sam. Biskup Dziwisz musiał gdzieś wyjechać. Ojciec Święty opowiadał mi o tych dokumentach. Powiedział, że teologia wyzwolenia ma wymiar tylko horyzontalny, a zabrakło w niej odniesienia do Boga. Po czym rzucił: – Wiem, czemu komuniści tak mnie nienawidzą. Odpiął trzy guziki swojej białej sutanny i uśmiechnął się: Bo ja ich znam od podszewki.

A „Dominus Iesus”? Media często pisały, że był to dokument napisany w opozycji do Jana Pawła II...
– Ależ skąd! Był on przez Papieża bardzo oczekiwany. Przecież Papież poświęcił mu kilka rozważań podczas modlitwy „Anioł Pański”. Na siłę chciano ukazać, że kardynał Ratzinger usiłował przepchnąć ten dokument. A przecież każdy dokument kongregacji ma coś w rodzaju credo, zostaje zatwierdzony przez papieża. Media chciały poróżnić kardynała Ratzingera z Papieżem. A ja wciąż widzę ich razem. To była zawsze wspólna droga. Zresztą w wywiadzie, którego Benedykt XVI udzielił polskiej telewizji (rzecz bez precedensu!), powiedział: – Odczuwam obecność samego Papieża – człowieka, który odszedł do Pana, ale się nie oddalił... Oni zawsze byli bardzo blisko siebie. Przy okazji „Dominus Iesus” chciano też poróżnić dwóch niemieckich kardynałów: Josepha Ratzingera i Waltera Kaspera – odpowiedzialnego za jedność chrześcijan. Ale i to się nie udało.

Podkreślał Ksiądz Biskup skromność swojego zwierzchnika. Wasza rozmowa na temat święceń biskupich urasta już do rangi anegdoty...
– Gdy wyraziłem już zgodę na piśmie, że zgadzam się być biskupem radomskim, poszedłem do kardynała Ratzingera. W czasie rozmowy nagle wstałem, on zdumiony patrzył, co robię, a ja powiedziałem: – Przez te dziewiętnaście lat nigdy o nic nie prosiłem, ale teraz proszę, by to Ksiądz Kardynał udzielił mi święceń biskupich. Był zaskoczony. Popatrzył na mnie i odparł: – Nie jestem godzien. A ja na to: – Nie, to ja nie jestem godzien. – Jeśli obaj nie jesteśmy godni, to zróbmy to – uśmiechnął się. A potem zaraz zapytał: – A w jakim języku? Nie znam polskiego. Zaproponowałem łacinę. A on odparł: – A co na to ludzie w Radomiu? Muszą nas rozumieć. – Przygotujemy książeczki z tłumaczeniem – odparłem.

To świadczyło o jego wielkim duszpasterskim wyczuciu.
– Tak! Znam wiele takich przykładów świadczących o pokorze Kardynała. 20 pracowników z Kongregacji Nauki Wiary przyleciało do Radomia tym samym samolotem na moje święcenia biskupie. Gdy zaproponowałem kardynałowi bilet w klasie biznes, nie zgodził się. – Będę leciał z innymi – odparł. Już w samolocie również poproszono go do klasy biznes, ale on znów odmówił. Samolot spóźnił się godzinę, a on stał sobie pokornie. Dla nas to było budujące.

Albo inna historia, gdy episkopat amerykański zaprosił kardynała Ratzingera do Stanów Zjednoczonych. Księdzu Tomaszowi, Amerykaninowi, który organizował ten wyjazd, nie przyszło na myśl, by załatwić kardynałowi wizę. Wylądowali na lotnisku w Nowym Jorku. Ksiądz Tomasz wyszedł wejściem dla obywateli Stanów Zjednoczonych, a kardynał pokornie stał w kolejce z napisem: imigration. Ksiądz Tomasz szukał walizek, a kardynał czekał. Piętnaście minut, pół godziny, jeszcze dłużej. W końcu doszedł do okienka. Podał urzędniczce paszport watykański.

Ona spojrzała i zapytała, jaki jest cel wizyty: business trip (służbowy) czy pleasures trip (turystyczny)? Zaskoczony kardynał Ratzinger uśmiechnął się: – Nie wiem... Urzędniczka powiedziała: – Nie mogę ojca wpuścić. Nie ma ojciec wizy. On wyjął paszport niemiecki, ale kobieta odrzekła: – Tu też potrzebna jest wiza. Kardynał pokornie stał przy okienku. Ksiądz Tomasz z daleka zobaczył, że są jakieś kłopoty i krzyczy: – Czy pani nie wie, że to jest sam kardynał Ratzinger? A ona na to: – Ale nie ma wizy! Ksiądz Tomasz uruchomił biuro lotniska i przyznano wizę na 30 dni. Kardynał odwiedzał różne diecezje, głosił słowo Boże. W czasie ostatniego spotkania w Filadelfii opowiedział o zajściu na lotnisku. I na zakończenie dodał: – Teraz wiem, jaki był cel mojej podróży: był to business trip and pleasures trip. Wszyscy wybuchnęli śmiechem

Wyjeżdżaliście razem na urlop?
– Tak. Kiedyś przez tydzień byliśmy w południowym Tyrolu. Wędrowaliśmy po górach. Nie były to jakieś forsowne wyprawy, ale sporo maszerowaliśmy. Babcia kardynała pochodziła właśnie z południowego Tyrolu, więc chłonął tę ziemię i zachwycał się nią. Innym razem pojechaliśmy na wycieczkę do Abruzzi. Pamiętam, że spotkał tam pasterza. Zwykły, nieogolony mężczyzna z pasterską laską. Podszedł od razu do niego. Zaczęli rozmawiać. I wtedy olśniło mnie: muszę zrobić zdjęcie, bo to jest spotkanie dwóch pasterzy!

A co kardynał jadał na urlopie?
– Jadł niewiele. On nie jest jakimś wielkim smakoszem. Lubił rzeczy słodkie. Naleśniki z serem, konfiturą. Nie używał prawie w ogóle alkoholu.

A jak modlił się kardynał Ratzinger?
– To człowiek głębokiej modlitwy. Widziałem, że największą radość sprawiała mu modlitwa psalmami. Zatrzymywał się często, zatopiony w modlitwie brewiarzowej. Eucharystię sprawował rano. Jedyną osobą, która w niej uczestniczyła, była jego rodzona siostra: prosta, skromna kobieta. Pamiętam, z jaką troskliwością opiekował się nią, oprowadzał po Rzymie. Jej nagła śmierć była dla niego ogromnym ciosem. Pojechała na groby najbliższych i niespodziewanie zmarła. Znosił to z wielką wiarą – sam napisał przecież książkę o eschatologii – ale widać było po nim, jak cierpiał.

Codziennie celebrowałem Eucharystię. Co czwartek na zakończenie tej Mszy przychodził kardynał. Zawsze zdążył na błogosławieństwo. Odkładał brewiarz i żegnał się. Na początku mnie to onieśmielało: ja, prosty ksiądz, błogosławię samego prefekta kongregacji. Ale teraz szczycę się tym, że przez kilkanaście lat raz w tygodniu błogosławiłem przyszłego papieża.

To dobrze Ksiądz Biskup to robił...
– Tak, błogosławieństwo „chwyciło” (śmiech)

Powiedział Ksiądz, że pielgrzymka do Kolonii przebudzi Niemcy. Przebudziła?
– Myślę, że tak. Na Placu Świętego Piotra są coraz większe tłumy z Bawarii, z Niemiec. Na przykład wśród sześćdziesięciu tysięcy pielgrzymów aż dziesięć tysięcy jest z Niemiec.

A jak sobie Benedykt XVI – nieśmiały, zatopiony w książkach intelektualista – radził z tłumami?
– Widziałem go w akcji w Kolonii. Wzruszyłem się. Pomyślałem: – Oj, Księże Kardynale, i na co ci to przyszło? Współczułem mu, gdy widziałem, że ten człowiek wielkiej delikatności przemawia do milionów. To była nowa sytuacja: przecież kardynał jako prefekt nie mógł głaskać dzieci na Placu św. Piotra, bo powiedziano by, że robi konkurencję Papieżowi. On po prostu wiernie spełniał to, co miał spełniać. Ale w Kolonii zobaczyłem moc Ducha Świętego. Tak jak dwa tysiące lat temu potrząsnął Wieczernikiem, tak teraz „potrząsnął” tym skromnym teologiem. Co ciekawe, Benedykt XVI do każdego narodu mówił o jego problemach: do Francuzów o niedzielnej Mszy świętej, do Włochów o Katechizmie Kościoła, Polakom dziękował za przywiązanie do wiary. Ja w Kolonii nie widziałem już skromnego intelektualisty. Ujrzałem proroka.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.