Kij w mrowisko

Marcin Jakimowicz, ks. Tomasz Jaklewicz

|

GN 02/2006

publikacja 05.01.2006 11:32

O politykach, szpitalu psychiatrycznym i budowaniu mostów z ks. Romanem Indrzejczykiem, świeżo mianowanym kapelanem prezydenta Lecha Kaczyńskiego rozmawiają Marcin Jakimowicz i ks. Tomasz Jaklewicz

Kij w mrowisko Tomasz Jaklewicz

Marcin Jakimowicz i ks. Tomasz Jaklewicz: Studiując Księdza życiorys, widać, że ciągnie Księdza do ludzi rozdartych...
Ks. Roman Indrzejczyk: – Trudno powiedzieć, dlaczego tak jest. Rozmawiam z każdym. Słucham. Mówić to pewno za bardzo nie umiem, ale ludzie twierdzą, że umiem słuchać. Nie zawsze potrafiłem odpowiedzieć. Ale słuchałem. Ludzie odczuwali, że ich szanuję, nawet jeśli coś w życiu poplątali.

Dziennikarze piszą: ks. Indrzejczyk należy do „Kościoła otwartego”. Nie denerwuje Księdza ten podział?
– Nie. Nie denerwuje mnie. Ja jestem już starym księdzem. Przedsoborowym. I ten tzw. Kościół otwarty, to jest moja wizja. Jestem przeciwko ciasnocie, oburzaniu się, potępianiu świata.
Z wieloma sprawami nie zgadzam się, to jasne, ale uważam, że nie ma co tupać nogami. Nie można obrażać się na tych, którzy atakują ludzi Kościoła, bo często naprawdę mają za co. Albo przynajmniej wydaje się im, że mają za co. Nasze zachowania są często niezręczne. My w świętym, katolickim Kościele uważamy się za posiadaczy prawdy. I tak jest w istocie. Ale posiadacze prawdy czasami korzystają ze swojego autorytetu w sposób niedelikatny, dominujący. Jak wszystkowiedzący dorośli strofują małe dzieci: to wolno, a tego nie wolno. A to już nie wychowanie tylko tresura. Zawsze o tym mówiłem. Wielu się to nie podoba, więc tym głośniej o tym mówię. Wychowanie to nie tresura: musisz zrobić, bo ja ci każę. Jeśli podejdę do zbuntowanego, pokaleczonego człowieka i pokażę mu jakąś wizję, ideę, to on w to dobrowolnie wchodzi. Bez bata. I to jest służba. „Nie potrzebują lekarza zdrowi, lecz ci, co się źle mają”. A jak dokuczano z tego powodu samemu Chrystusowi?

„To żarłok i pijak, przyjaciel celników i grzeszników”.
– Właśnie. Jeśli ludzie zarzucają mi takie postępowanie, to nie mam się czym martwić.
Pan Bóg odwrócił nasze myślenie. Pokazał dorosłym: macie być jak dzieci. Ksiądz był przez dwadzieścia lat kapelanem szpitala dla psychicznie chorych. To ludzie zepchnięci na margines społeczeństwa, często bezradni jak dzieci: Czy młody, pełen ambicji kapłan nie buntował się, gdy kazano mu jechać do Tworek?
– Nie. Nie buntowałem się. Zostałem kapelanem tych chorych ludzi i myślę, że udało się nam znaleźć wspólny język. Próbowałem ich słuchać. Ci ludzi są bardzo wrażliwi. Często chorowali dlatego, że w życiu spotkało ich coś złego. Okazanie im serca w jakiś sposób ich podnosiło. Bardzo to sobie cenili. Może i odpowiedzieli głupstwo, ale bardziej niż „normalni” ludzie wyczuwali, że się ich nie lekceważy. Nigdy nie powiedziałem: odczep się. Zresztą, gdy odprawiałem w szpitalnej kaplicy niedzielną Mszę, byli i ludzie w garniturach, i w pięknych sukieneczkach, i w piżamach. I nie mówiłem nigdy: Moi kochani, i wy, pacjenci.

Podstawowym Księdza charyzmatem jest umiejętność budowania mostów. Przychodzili do Księdza ludzie z różnych stron barykady: i bracia Kaczyńscy, i Jacek Kuroń. Gdzie wśród nich jest miejsce kapłana?
– Oj, takich stron było więcej. Nigdy nie promowałem żadnych opcji, partii. Przed wyborami, trochę narażając się, mówiłem ludziom: głosujcie zgodnie z własnym przekonaniem. Kryterium nie musi być takie, że ktoś chodzi do kościoła, ale, że uważam, że ten człowiek będzie dobrze, uczciwie pełnił swoją funkcję. Nigdy nie pozwalałem w kościele przeprowadzać żadnej propagandy czy akcji wyborczych.

Nie sprawdza Ksiądz legitymacji partyjnych ludzi, którzy przychodzą?
– Nigdy. Różni ludzie traktowali mnie jak przyjaciela, wiedzieli, że mogą ze mną porozmawiać o trudnych, bolesnych sprawach. Tysiące spowiedzi. Zresztą każdy normalny ksiądz ma z pewnością sporo różnych nawróceń, powrotów. Ktoś, kto od 1947 roku nie miał nic wspólnego z Kościołem. Zaszedł wysoko. A teraz wraca i pyta: czy Pan Bóg mi wybaczy? I cieszy się jak dziecko, gdy słyszy, że wybaczy i że ksiądz może mu pożyczyć te psalmy, które go tak dotknęły. Dostaje brewiarz, przegląda, czyta. Ludzie tęsknią. Ludzie chcą czegoś więcej. Czasami są troszkę czupurni, bo uważają, że zanim ksiądz ich zaatakuje, to oni powinni zaatakować księdza. Jak w tej opowieści z budowy Nowej Huty: facet zrzucił z muru jakiegoś człowieka. Na rozprawie pytają go: Znałeś go? Nie. Zagrażał ci? Nie. To czemuś go zrzucił? A facet odpowiada: A jak on by mnie zrzucił? Tak bywa. Ludzie boją się często, że ksiądz ich zaatakuje. Zaczynają pierwsi. Mają głosy krytyczne. Trzeba ich wysłuchać, bo często mają rację, są zranieni jakąś niezręcznością ludzi Kościoła. I wtedy trzeba przeprosić. Oni chcą pogadać, a nie „walczyć z Kościołem”, jak to się dzisiaj często mówi. Ksiądz ma prowadzić do spotkania z doskonałym Bogiem. Ale ci, którzy nie są doskonali, nie mogą być przez kapłana odrzuceni. Gdy ktoś mi mówi, że jest wierzący, to jest wierzący. I ksiądz nie może powiedzieć, że nie jest wierzący, bo nie widać go w kościele. Skoro mówi o sobie, że wierzy, to wierzy.

To niepopularne. Wielu protestuje przeciw takiemu rozumowaniu. Mówią są: „prawdziwi katolicy” i „katolicy, ale”.
– Wiem, że protestują. Ale co to znaczy „prawdziwy ksiądz”? „Prawdziwy katolik”? W swojej wierze nie wypełniam wszystkiego, nie jestem może sumienny, ale... wierzę. Jak w pracy: obijam się, nudzę, ale jestem pracownikiem. Dopóki mnie nie wyrzucą. Nie można powiedzieć, że ktoś jest niewierzący, bo nie przyjął księdza chodzącego po kolędzie. Księża mówią mi: a kartoteki? Kartoteki to jest bzdurny problem.

Jako warszawski proboszcz dokonał Ksiądz w wizytach duszpasterskich małej rewolucji. Na czym polegała?
– Chodziliśmy tylko do tych, którzy nas wyraźnie zapraszali.

???
– Ogłaszaliśmy z ambony, że zaczynamy wizyty duszpasterskie. Wizyty, nie wizytacje! I pójdziemy tylko tam, gdzie nas zechcą. Ludzie zaczęli się zapisywać w kancelarii, wrzucać kartki, zawiadamiać przez sąsiadów. W pierwszej chwili nie wiedzieli za bardzo, o co chodzi. Ale później bardzo sobie tę formę chwalili. Nie pukałem do każdych drzwi. Pukałem tam, gdzie mnie zaproszono. Podejmowałem tylko te tematy, które rodzina sobie życzyła. Mówiłem: nie idę po to, by nawracać, wyciągać po cokolwiek rękę. Idę was odwiedzić, porozmawiać, posłuchać. A tych, którzy nas nie zaproszą, nie mamy zamiaru traktować jako gorszych parafian.

Ile rodzin statystycznie przyjmowało taką kolędę?
– Czasem sześćdziesiąt procent, czasem trzydzieści pięć.

A czy Ksiądz w ogóle przejmował się kiedykolwiek jakimiś statystykami?
– Nie (śmiech).

Jak wyglądały takie odwiedziny? Przyjemna, sympatyczna rozmowa o pogodzie i skokach Małysza?
– Oj, jakie trudne tematy podejmowaliśmy na kolędzie... Nigdy do nich nie prowokowałem, nie zaglądałem do kartoteki. Sami mówili. Często nastawiali się na takie trudne rozmowy przez cały rok.
Znajomy zakonnik, który ma doświadczenie pracy w Belgii, opowiadał o tamtejszym „duszpasterstwie sympatycznym”. Spotykamy się przy kościele, pijemy kawkę, a potem na Mszy czytamy „Małego Księcia” zamiast Ewangelii. Jest fajnie, sympatycznie. Czy nie bał się Ksiądz takiej formy?
– Duszpasterstwo powinno być sympatyczne. Ale musi być głębokie. Bo duszpasterstwo to próba ułatwienia ludziom kontaktu z Bogiem. Inaczej pierwszoklasiście, inaczej dorosłemu „po przejściach”. Ale musi być w tym życzliwość. Pamiętajmy, że domu nie stawiamy od dachu. Nigdy nie zaczynam „z grubej rury” od rzeczy najwyższych, ale od fundamentów.

Ale pracując przy fundamentach, można się łatwo pobrudzić. Czy da się rozmawiać poważnie z poranionym człowiekiem bez upaprania się jego problemami? Czy można do niego wyjść w białych rękawiczkach?
– Albo w białym szaliku (Ksiądz Indrzejczyk ze śmiechem poprawia swój biały szalik). Dźwigam problemy ludzi. Zwierzają mi się z nich, a ja je noszę. Razem się martwimy, próbujemy coś zrobić. Ale często mówię: kochany, nie bardzo wiem, co ci powiedzieć.

Szanowany kapłan, który odpowiada „nie bardzo wiem, co odpowiedzieć”? To rzadkość.
– Ja naprawdę często nie wiem, co odpowiedzieć. Coś się w końcu zawsze powie. Często mówię: nie wszystko się da przezwyciężyć, ale przetrwać się da wszystko. Do końca możesz pozostać wolny. I do końca odpowiadasz za swoje czyny. Nawet wtedy, gdy masz do skroni przyłożoną lufę pistoletu. Często mówię moim uczniom: źle zrobiłeś, ale nie wyrzeknę się przecież ciebie jako człowieka. A uczę już pięćdziesiąt lat.

Wciąż uczy Ksiądz religii?
– Tak. Nieprzerwanie od 1957 roku. Mam religię z młodzieżą szkoły muzycznej...

I nie boi się ich Ksiądz? Młodzież jest podobno coraz gorsza...
– Nie, nie boję się (śmiech). Ta młodzież też słucha. Inaczej niż ta sprzed trzydziestu lat, ale słucha. I nie dlatego, że ja jestem w sutannie. To nie robi już dziś żadnego wrażenia. Młodzi zawsze prowokowali różnymi pytaniami. Staram się nie denerwować, ale spokojnie odpowiedzieć. Bo jestem dla nich osobą publiczną, przedstawicielem Kościoła, który głosi miłość. Jasne, że jestem czasami wyczerpany. Chciałbym gdzieś uciec. Ale... nie uciekam. Mam już 74 lata i nauczyłem się jednego: tym, co może zbliżyć mnie do ludzi, jest zwykła, mądra cierpliwość. Jestem zbuntowany: jestem przeciwko złu, strukturom, układom, ale nigdy przeciw człowiekowi.

Odprawił Ksiądz Mszę przy pogrzebie Jacka Kuronia, Jana Józefa Lipskiego. Spotkało się to z wielkim oporem środowiska. Nie miał Ksiądz wątpliwości?
– Jestem księdzem. Mam służyć ludziom. I jeśli mnie proszą, bym w czymś uczestniczył, to uczestniczę. Koniec, kropka. Nie interesują mnie legitymacje partyjne i strony barykady. Nie interesuje mnie też tzw. elektorat. Jeśli ktoś do mnie przychodzi, to ja się nie pytam, czy ma przeszłość komunistyczną, czy prawicową. Jeśli będzie chciał, to sam o tym opowie. Jeśli chce wejść do prezbiterium i pomodlić się, to idziemy. Nie widzę żadnego problemu.

Został Ksiądz właśnie kapelanem Prezydenta Rzeczypospolitej.
– Nie był to mój pomysł. Prezydent zadzwonił i zaproponował. Zgodziłem się. Znamy się długo, chyba z dwadzieścia lat.

Jak taki nieszablonowy Kapłan odnajdzie się ramach poważnego urzędu?
– Nie będę mógł wykonywać żadnych nieszablonowych ruchów, nie będę mógł budzić żadnej sensacji. Zresztą nigdy tego nie chciałem. Całe życie próbowałem po prostu służyć ludziom. To zresztą istota kapłaństwa. Teraz też będę służył.

Co robi kapelan Prezydenta?
– Przede wszystko modli się. Służy swoim słowem, słowem Bożym...

A grzmi z ambony?
– Tam, gdzie jest problem dobra i zła, kapłan jest niezbędny. Po to, by oczyszczać, prostować, prowadzić ku dobru, odciągać od zła.

Wchodzi Ksiądz w sferę polityki, która kojarzy się raczej ze skakaniem sobie do gardeł.
– Ja jednak mocno wierzę w to, że chrześcijanin ma moc łagodzenia napięć w najbardziej trudnych środowiskach. Patrzę z nadzieją na Kościół w Polsce. Boję się tych, którzy wszędzie węszą nieuczciwość. Napisałem kiedyś o nich wiersz:

Idą przez życie uczciwi...
Co zło najmniejsze wypatrzą –
Szlachetni, pobożni i czyści,
Surowi, bez ludzkich odruchów,
Zło tępią, jak chwast
wyrywają.
Szatanem ciebie postraszą
I radość serca zmącą.
Zrozumieć cię nie potrafią,
Człowieka w tobie nie widzą.
Niszczą nie zło: zniszczą ciebie.
Doskonałością to nazwą

Ks. Roman Indrzejczyk
ma 74 lata, 49 lat kapłaństwa. Jest emerytowanym proboszczem parafii Dzieciątka Jezus na warszawskim Żoliborzu. Przez 20 lat był kapelanem Szpitala Psychiatrycznego w Tworkach. Do dziś jest czynnym katechetą. Organizował spotkania ekumeniczne oraz modlitwy z okazji żydowskiego święta Simchat Tora (Radość Tory). Jest przewodnikiem górskim. Pisze wiersze. Zimą rozpoznawalny jest po białym szalu.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.