Jezus siedzi na tapczanie

Marcin Jakimowicz

|

GN 01/2006

publikacja 27.12.2005 15:15

O islamie, prostaczkach i kopertach z pieniędzmi z bratem Morisem rozmawia Marcin Jakimowicz

Jezus siedzi na tapczanie Józef Wolny

Do znajomego księdza podeszło parę pobożnych kobiet: Możemy dostać adresy niewierzących z naszej parafii? – A po co? – zdziwił się. – Bo my weźmiemy obraz Matki Boskiej Częstochowskiej i pójdziemy ich nawracać. Wy, Mali Bracia, żyjecie obok ludzi zanurzonych w grzechu i nie chcecie ich nawracać. Dlaczego?
BRAT MORIS: – Karol de Foucauld nigdy nie nawracał muzułmanów. Chciał być ich bratem, kochać ich, oddać za nich życie. A to nie to samo. Przez lata żyłem wśród ubogich warszawiaków na Pradze. Byli moimi braćmi. Na początku trochę się maskowałem, nie wiedziałem, jak przyjmą Francuza. Ale byli dla mnie bardzo serdeczni, otwarci. Źle mówiłem po polsku, ale oni też źle mówią po polsku (śmiech).

Nie opowiadał im Brat o Jezusie?
– Jeśli trzeba było, opowiadałem. Kiedy sąsiad narzekał: Nie chcę już żyć, to nie ma sensu, odpowiedziałem: Przepraszam, ale nie mów tak. Twoje życie ma sens: Jezus cię kocha. Żyjesz. Nikt nie zna cię tak dobrze, jak Bóg. Jutro będzie lepiej. Żyj. My, Mali Bracia, nigdy się nie narzucamy. Nie mówimy: żyjesz w grzechu, robisz bardzo źle! Mówimy raczej: bardzo mi przykro, że jesteś dziś chory, bo za dużo piłeś. Mówimy jak do przyjaciół. Bo ci ludzie naprawdę doskonale wiedzą, że robią coś złego. I nie trzeba do tego wracać. Co Jezus mówił? Nie grzesz więcej, ale nigdy nikogo nie odrzucał, nie oskarżał. Kiedyś poszedłem na pogrzeb ubogiego sąsiada. Byłem po cywilnemu, stałem z tyłu. Nie było księdza. „Nie ma pieniędzy. Wszystko kosztuje” – tłumaczyła rodzina. Grabarze wrzucili ciało do dziury. A ja nie wytrzymałem: Panowie, to nie jest worek. To nie jest pies, to Darek, mój przyjaciel. Wyciągnąłem z plecaczka habit i mówię: Nie umiem odprawiać pogrzebu, nie mam książki, pomódlmy się po swojemu. I zaczęliśmy wszyscy modlić się nad grobem. Często chodziłem na pogrzeby. Oni bardzo szybko umierali.

Nie mieli do Brata dystansu?
Jak na przykład do księży? – Nie. Ja z nimi żyłem. Wracałem w nocy i nigdy nie spotkałem się z agresją. Mówili, że „swoich” nie ruszą. A księży nie lubią, rzeczywiście. Pewnego razu jeden z moich sąsiadów pijany krzyczał: Nienawidzę księży! Podszedłem i mówię: Uspokój się, jaki to ma sens? Moja sąsiadka pytała kiedyś zdziwiona: Moris, widzisz, jak żyjemy, a nigdy nie masz zarzutów;
jest ci przykro, ale nie krytykujesz. Możemy być przed tobą szczerzy. Jak ty to robisz?

No właśnie. Jak Brat to robi?
– Nic nie robię. Żyję z Jezusem. Poznałem Go, gdy byłem młody i wtedy rzuciłem się w Jego ramiona. Ruszyłem na pustynię. Podobno spotkał tam Brat Magdalenę, założycielkę Małych Sióstr Jezusa. Mówiła młodym mniszkom: „Nie bójcie się wyruszać na wszystkie kontynenty lekkie, lżejsze od mydlanych baniek”. Jak można, mając taki bagaż doświadczeń, wspomnień, przyjaźni, wyruszyć lekkim jak piórko, bez oglądania się wstecz?

– To bardzo łatwe, bo idziesz z Jezusem. Czego masz się bać?
Pamiętam taką scenę: Sahara, siedzieliśmy na podłodze (nie mieliśmy krzeseł, żadnych mebli). Byliśmy ubrani jak Arabowie. Nagle przełożony powiedział: Ty wyruszysz do Japonii, ty do Wietnamu. Ja trafiłem do Maroka. Nie znałem tam nikogo. Wiedziałem tylko, że mam mieszkać w dzielnicy slumsów, wśród baraków. Musiałem znaleźć pracę, aby przeżyć, nauczyć się mówić po arabsku. Ale: Jezus jest z nami!

To szaleństwo…
– Zgadza się. Całkowite szaleństwo. Miałem plecaczek, a w nim tylko koc (noce na pustyni są zimne) i habit. Nic więcej. Czasami byłem u kresu sił, chorowałem. Wiedziałem, że sytuacja mnie przerasta. Na przykład, gdy wędrowałem po pustyni i zgubiłem się. Gdzie znaleźć wodę? Gdzie iść? Ale Bóg był wierny. Nie opuścił mnie nawet na sekundę. Zawsze spotykałem na pustyni jakiegoś koczownika, który wskazywał mi drogę.

Gdy słyszymy: muzułmanin, myślimy często: terrorysta…
– A ja myślę: brat. Zamieszkaliśmy w trójkę wśród dwustu tysięcy muzułmanów. I nie odczuliśmy żadnej agresji. Żyliśmy jak ich bracia. Pamiętam, jak kiedyś nocą zapukał do nas młody człowiek. Studiował Koran i wykładowca, jako argument, że Bóg nie może się wcielić, przeczytał mu Prolog Ewangelii Jana. Chciał ośmieszyć tę teorię. Tymczasem ten młody muzułmanin zachwycił się tekstem o Słowie, które stało się ciałem. Chciał koniecznie przeczytać dalszy ciąg...

Daliście mu Biblię?
– Nie. Powiedzieliśmy: wracaj do swoich, bądź dobrym muzułmaninem. Ale on przychodził i przychodził. Rozmawialiśmy przy zielonej herbacie z miętą. W końcu posłaliśmy go do znajomego jezuity. Musiał się bardzo maskować: wchodził jednymi drzwiami, wychodził innymi. Potem przyjął chrzest, ale we Francji, poza granicami Maroka. Wrócił. Nie obchodził ramadanu, nie chciał ożenić się z kandydatkami, które przedstawiała nieświadoma niczego matka. Cierpieli oboje: ona nie wiedziała, czemu syn nie chce chodzić do meczetu, on nie potrafił ukrywać swej miłości do Jezusa. Zmagał się.
Biskupi w Maroku nie pozwalają chrzcić muzułmanów. Wiedzą, czym mogłoby się skończyć taka konwersja na katolicyzm. Poznałem dwóch młodych Arabów, którzy gorąco pragnęli chrztu. Przebywali w więzieniu i opowiadali mi: Jesteśmy przygotowani na męczeństwo. To dopiero świadectwo!

A Brat jest przygotowany?
– Bałbym się, ale jestem przekonany, że Jezus będzie wtedy ze mną.

Czy Wasi sąsiedzi nie patrzyli na Was jak na dziwolągi? Trzech białych mężczyzn, którzy nie obchodzą ramadanu…
– Nie. Najubożsi patrzą inaczej. Gdy Karol de Foucauld trafił do muzułmanów, przez trzy lata nie padał deszcz. I wtedy on rozdał im wszystkie swoje zapasy. Gdy zachorował, stracił przytomność, odzyskał ją u swoich ubogich sąsiadów. Do tej pory trzymali dystans. Wiedzieli, że mimo iż żyje biednie, jest „kimś”

Brat nie chce być „kimś”?
– Jestem bratem Syna Bożego. Po co mi więcej? Jezus bardzo chciał być naszym bratem. Mówił o najmniejszych i nazywał ich swoimi braćmi! Zdumiewa mnie, że od tego uciekamy. W polskim Kościele ci, którzy są braćmi, są traktowani gorzej. Nie mieli matury, nie mogli zostać ojcami, są „tylko” braćmi. Mogą, co najwyżej, sprzątać. A Jezus chce być naszym… bratem! Ostatnio pewna siostra zakonna kręciła głową: Powinno się księdza tytułować: ojcze. A ja uśmiechnąłem się: Nie jestem ojcem, jestem bratem, i to małym. Oj, muszę z siostrą poczytać razem Ewangelię…

„Zakryłeś te rzeczy przed mądrymi i roztropnymi, a objawiłeś prostaczkom”. Chce być Brat prostaczkiem?
– Oczywiście. Ja zupełnie nie rozumiem, po co nam te tytuły przed nazwiskiem. Prałat, profesor, doktor. Po co się tak podpisujemy? By pokazać innym, że jesteśmy kilka poziomów wyżej? To nie jest chrześcijańskie. Jezus szanował każdego – kobieta, która sprząta Dworzec Centralny, ma taką samą godność, jak profesor uniwersytetu. To moja siostra. Pomyśl tak, a wszystko się zmieni.

Z czego żyją Mali Bracia?
– Z własnej pracy. Nie przyjmujemy innych pieniędzy. Nawet za głoszone rekolekcje. Nie mogę pojąć, jak mógłbym głosić Ewangelię za pieniądze. Ostatnio byłem u kapucynów i powiedziałem: na koniec rekolekcji będą być może kwiaty, książki. Proszę, nie wkładajcie między ich strony żadnej koperty. Byli zdziwieni.

Ludzie, słysząc słowo „kontemplacja”, płoszą się: to nie dla mnie, ja nie mam czasu.
– Kontemplacja to nic innego, jak ciągłe wracanie do osoby Jezusa. „Trwajcie we mnie” – powiedział do nas wszystkich. Każdy może zanurzyć się w Jego miłości. Jezus żyje, jest teraz między nami (brat Moris wskazuje na pusty tapczan). On tu jest, jestem o tym przekonany.
Gdy modlimy się z braćmi na codziennej godzinnej adoracji, niektórzy są tak wyczerpani pracą, że zasypiają. I co z tego? Pragną być z Jezusem. On widzi serce, rozumie ich zmęczenie. Bóg nie rozdaje małych prezentów. On zawsze daje całego Siebie.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.