Czułem się jego synem

O przeżyciach u boku papieża z Arturo Marim rozmawia Joanna Brożek

|

GN 43/2005

publikacja 20.10.2005 11:06

Arturo Mari papieski fotograf. Pracował u boku Pawła VI i przez cały pontyfikat Jana Pawła II. Uwiecznił niemalże każdą chwilę życia polskiego Papieża. Po jego śmierci chciał zrezygnować ze swojej funkcji, ale poproszono go, aby pozostał. Niedawno ukazała się książka – wywiad z Arturo Marim pt. „Do zobaczenia w raju”

Czułem się jego synem T. Gołąb

Joanna Brożek: Czego przede wszystkim nauczył się Pan od Jana Pawła II?
Arturo Mari: – Pokory. Szacunku dla innych i wiary w moc modlitwy, bo naprawdę pomaga.
Tyle razy widział Pan Jana Pawła II modlącego się. Czy modlił się Pan kiedyś z nim? Czy w pamięci pozostał jakiś szczególny moment?
– Tylko raz w ciągu 27 lat znalazłem się tuż obok Ojca Świętego, kiedy się modlił. Nie chciałem mu nigdy przeszkadzać. Kiedy Jan Paweł II miał wiele problemów, zamykał się na kilka godzin w swojej kaplicy. Tylko raz w życiu zobaczyłem to z bardzo bliska. Zostaliśmy sami w kaplicy. Papież patrzył na krucyfiks. Widziałem, że on po prostu z Chrystusem rozmawia. Byli tam obaj i na siebie patrzyli. Ciarki przeszły mi po skórze. Nie wstydzę się przyznać, że uciekłem wtedy z kaplicy.

Czy prosił Pan kiedykolwiek Papieża o modlitwę?
– Nie musiałem. Sam się modlił za mnie i moją rodzinę, jestem przekonany. Znał wszystkie moje problemy, nawet jeśli mu o nich nie opowiadałem.

Często rozmawiał Pan z Papieżem?
– Traktowałem Jana Pawła II jak ojca i sam czułem się jego synem. Nigdy nie prowadziliśmy wielkich dyskusji. Pytał zwyczajnie, co słychać, jak się czuję. Ojciec Święty mówił do mnie wzrokiem. Kiedy wyjeżdżaliśmy za granicę, często na 12, 14 dni, nie było czasu na rozmowę. Ale wystarczyło jedno ojcowskie spojrzenie. W jego oczach przez zmęczenie przebijała radość. W obecności Jana Pawła II nigdy się nie bałem.

Nie pierwszy raz jest Pan w Polsce.
– Ilekroć tu przyjeżdżam, przyjmujecie mnie z przyjaźnią. Za co jestem ogromnie wdzięczny. Nie waham się powiedzieć, że w Polsce czuję się jak w domu. Po śmierci Papieża dostałem setki listów od Polaków. Nigdy bym nie przypuszczał, że tak się stanie. Wyrazy sympatii okazujecie mi też w Rzymie. W ubiegłym tygodniu wracałem z audiencji generalnej. Na ulicy, koło Watykanu, stała grupa kilkudziesięciu osób. Ktoś mnie rozpoznał. To byli Polacy. Nie chcieli mnie wypuścić i blisko 40 minut rozmawialiśmy, całowali mnie, ściskali. To najpiękniejsza rzecz, jakiej mogę doświadczyć. Dziękuje wam za wszystko.

Kiedy rozmawialiśmy przez telefon, rzucił Pan nagle: przepraszam, nie mogę dłużej rozmawiać, muszę biec za Ojcem Świętym! Dla mnie to rzecz niewyobrażalna, dla fotografa papieskiego normalna. Pracując u boku następcy św. Piotra, czuje się Pan bliżej nieba?
– Czuję się z tego powodu przeszczęśliwy! Dla pani był to szok, dla mnie codzienność: papież to papież, i tyle. Benedykt XVI również ma niesamowicie intensywny rytm życia, choć nie jest tak młody jak Wojtyła w chwili, gdy obejmował tron Piotrowy. Jest o osiemnaście lat starszy, ale, jak widać, muszę za nim biegać. Pracuje dużo. Często zamyka na chwilę oczy, jakby wracał myślami do Jana Pawła II. To mu pomaga. Ma też pewien charyzmat, który odziedziczył po swoim poprzedniku. Obserwuję to na co dzień, w rozmowach, spotkaniach.

Czy przy nowym Papieżu zmienił się rytm dnia jego fotografa?
– Od wielu lat niezmiennie wstaję o czwartej rano. Zmienił się diametralnie mój rozkład w ciągu dnia, dotyczy to audiencji, wyjazdów i spotkań Benedykta XVI. Praca jest równie intensywna. Do domu wracam późnym wieczorem.

Żona jest sama cały dzień? Jak to znosi?
– Dziękuję Bogu za moją żonę, za jej inteligencję, wyrozumiałość. Gdybym nie miał tak wspaniałej kobiety i jej wsparcia, nigdy nie mógłbym dobrze wykonywać swojej pracy.

Razem z żoną angażujecie się jednak we wspólne dzieło. Pomagacie dzieciom w Ameryce Łacińskiej...
– Kto pani o tym powiedział? Staram się utrzymywać to w tajemnicy.

Więc to prawda? Proszę zdradzić nam ten sekret.
– Moja żona pochodzi z Ekwadoru. Papież odwiedził kilka lat temu ten kraj. W czasie podróży kazał zatrzymywać samochód. Wysiadał i odwiedzał domy ogarnięte nędzą. Dotykał brudne i wygłodzone dzieci. Przytulał je. Dzieci obłapywały jego białe ubranie, całowały po twarzy. Widziałem z bliska, jak wygląda życie w prawdziwej nędzy. Postanowiliśmy wspólnie z żoną otworzyć fundację Jana Pawła II. Każdego miesiąca finansujemy wyżywienie blisko 800 dzieci.

Sami?
– Przeznaczam na ten cel większość mojej pensji. Zostawiam tyle, by opłacić podstawowe rzeczy w domu. Dzięki poświęceniu setek wolontariuszy, sióstr i księży, udaje się dać tym dzieciom choć odrobinę miłości. Dam prosty przykład: umycie dziecku raz w tygodniu głowy! Dla nas może wydawać się to błahostką, ale dla nich to prawie święto. Szczoteczka do zębów, miska ciepłego ryżu, czysta woda – te drobne dla nas rzeczy tam są prawdziwym skarbem. Dzieci mogą też chodzić do szkoły, uczyć się. Kupujemy dla nich ubrania i książki.

Czy to prawda, że przez 27 lat przy boku Ojca Świętego nie wziął Pan ani jednego dnia urlopu?
– Tak, traktuję swoją pracę w kategoriach misji. Za pontyfikatu Jana Pawła II czułem, że jest moją powinnością uchwycić niemalże każdy moment życia Ojca Świętego, by świat zobaczył jego siłę i świętość. 104 podróże u boku świętego, na wszystkie kontynenty. Widziałem z bliska, jak Papież czule obejmował trędowatych. Jak mógłbym nazwać moją pracę inaczej niż misja?

Był Pan świadkiem wielu poruszających spotkań Wielkiego Papieża, od głów państw po najprostszych ludzi. Które z nich było najbardziej wzruszające?
– Opowiem historię pewnej Angielki. Miała raka. Jej ogromnym pragnieniem było spotkać się jeszcze przed śmiercią z Ojcem Świętym. Kiedy lekarze stwierdzili, że jej życie liczy się już tylko w godzinach, bliscy zadzwonili do Watykanu. Wiadomość dotarła do Papieża. Kazał natychmiast przywieźć chorą do siebie. Specjalny samolot z Londynu wylądował więc na najbliższym lotnisku Ciampino. Działo się to w czasie jednej z audiencji generalnych. Powiadomiono Papieża, że chora jest już w Watykanie. Przerwał audiencję. Poszedł do niej. Pamiętam jej zapadnięte oczy, wychudzoną twarz. Ojciec Święty pogłaskał ją i pomodlił się. Po czym wrócił na audiencję. Następnego dnia telefon z Londynu: chora wstała z łóżka jak gdyby nigdy nic, poprosiła o śniadanie. Do dziś żyje i prowadzi fundację na rzecz walki z rakiem.

Czy będzie Pan świadkiem w procesie beatyfikacyjnym?
– To dla mnie pytanie nowe. Nikt się do mnie jeszcze nie zwrócił. Jestem jednak gotów na wszystko. Świadkami jego świętości jesteśmy wszyscy.

Widział Pan Papieża na kilka godzin przed śmiercią…
– Moja żona zobaczyła wtedy pierwszy raz, jak płaczę. Nie robiłem w te dni zdjęć. Rano zadzwonił abp Stanisław. Przekazał, że Papież chce mnie zobaczyć. Myślałem, że to żart. On nalegał. Pobiegłem szybko do Pałacu Apostolskiego. Wszedłem do apartamentu papieskiego. Ojciec Święty podniósł oczy: – To ty, Arturo – powiedział. Upadłem na kolana, a on podziękował mi dwukrotnie za wszystko. Nie byłem w stanie nic z siebie wykrztusić. On był pełen światła i bardzo pogodny.

Modli się Pan czasem do Jana Pawła II?
– Codziennie modlę się do niego. Każdy dzień pracy rozpoczynam od wizyty nad jego grobem. Proszę go o siły do pracy. Chociaż bardzo mi go brakuje, wierzę, że na mnie patrzy z góry.

Dziękujemy, że z nami jesteś

To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.

W subskrypcji otrzymujesz

  • Nieograniczony dostęp do:
    • wszystkich wydań on-line tygodnika „Gość Niedzielny”
    • wszystkich wydań on-line on-line magazynu „Gość Extra”
    • wszystkich wydań on-line magazynu „Historia Kościoła”
    • wszystkich wydań on-line miesięcznika „Mały Gość Niedzielny”
    • wszystkich płatnych treści publikowanych w portalu gosc.pl.
  • brak reklam na stronach;
  • Niespodzianki od redakcji.
Masz subskrypcję?
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.