Pan Bóg lubi bezczelnych

Z ks. Kazimierzem Orzechowskim, aktorem, rozmawia Marcin Jakimowicz

|

GN 12/2005

publikacja 16.03.2005 11:48

O kłótniach z Panem Bogiem, miłości i aktorstwie z ks. Kazimierzem Orzechowskim, aktorem, rozmawia Marcin Jakimowicz

Pan Bóg lubi bezczelnych

Marcin Jakimowicz: Podobno jest Ksiądz zakochany?
ks. Kazimierz Orzechowski: – Ależ co ty opowiadasz???

A Mała Tereska? A Edith Piaf?
– Oooo, tak! Jestem po uszy zakochany. To są kobiety mojego życia. I jeszcze Marlena Dietrich... Właśnie przygotowuję o niej spektakl. O jej samotności, dramatycznym życiu.

Wielu się gorszy: dlaczego robi Ksiądz z Edith Piaf świętą?
– O, nie. Ja wcale nie robię z niej świętej, ja tylko nie rzucam na nią kamieni i nie muszę zatrzymywać się na kochankach, brudach, łóżkach, pościeli, co jest tak bardzo uwielbiane. Inni tylko to widzą, a tracą przy tym prawdę, jaki to był fantastyczny człowiek, wielka osobowość, szlachetna, dobra kobieta, bardzo nieszczęśliwa... Dziewięć strasznie bolesnych operacji, tyle traumatycznych przeżyć. Przecież ona wyszła z burdelu! Wychowała ją ulica. I wszystko wskazywało na to, że zostanie na dnie. A potrafiła się wybić, stać się wielką osobowością, pełnym, szlachetnym człowiekiem. Osiągnęła najwyższe szczyty piosenki i aktorstwa. Łatwiej jest mi opowiadać o niej, niż mówić o mojej ukochanej Małej Teresce. Bo, niestety, nie potrafię naśladować jej pokornego, ukrytego w klasztorze życia. Nie potrafię znosić utrapień, cierpień jak ona. A Edith? Ta kobieta potrafiła po dziesięciu latach straszliwej walki wyjść z alkoholizmu. Cztery wielotygodniowe, mordercze odwykówki z narkotyków. Kto to wytrzyma? Jaki chłop? A ona to przeszła. I te jej wyznania, że nigdy nie znalazła prawdziwej miłości, bo ludzie kochali jedynie jej sławę i pieniądze. Bolało ją to, rozrywało serce. Była bardzo szczera, wrażliwa.

Wstrząsająca jest jej wypowiedź o cierpieniu, w którym odkryła prawdziwy skarb, perły...
– To dla mnie najważniejsze zdanie! Tylko mistyk, oddychający Bogiem, może zdobyć się na takie wyznanie. Widziałem w telewizji ten wywiad. Dziennikarz pyta piosenkarkę: „Czy Pani nie zwątpiła w Boga? Po tylu nieszczęściach, które na Panią zesłał?”. Widzę zmartwienie na jej twarzy, przełyka z trudem ślinę, bierze oddech i odpowiada: „Ależ, proszę pana, jak pan może tak powiedzieć? Przecież Pan Bóg nieszczęść nie zsyła. To jest sama Miłość! Jakże Miłość mogłaby zesłać nieszczęścia? Proszę pana, to, co Bóg na mnie zesłał, a co pan nazwał nieszczęściem, jest dla mnie największym skarbem!”. Edith podnosi ręce i mówi: „...i tylko to zaniosę z sobą do nieba...”.

Czy Ksiądz mógłby wypowiedzieć takie słowa? To, co świat nazywa przekleństwem, nazwać skarbem? Dotknął Ksiądz przecież piekła...
– Tak! Zgadzam się z Edith Piaf. Mógłbym to powiedzieć. Oczywiście na moją małą miarę... Pamiętam taką dramatyczną sytuację: byłem bardzo ciężko chory na raka trzustki. Wylazłem jakoś z tego i żyję, ale wówczas szalenie fizycznie cierpiałem. Otaczała mnie duchowa pustka, ciemność, zapaść. Przyszli znajomi aktorzy i klepią po ramieniu: „Módl się, trzymaj się, Pan Bóg pomoże!”. I ja wtedy krzyczę: „Dajcie mi spokój! Nic mi już nie pomoże! Nie chcę waszej modlitwy! Ona nic nie zmieni! Mam już dosyć”. I ja, kapłan katolicki, czuję, że schodzę do piekła. Fizyczne doświadczenie: otwierają się przede mną bramy otchłani. Spocony pomyślałem: „Jezus, Maria, gdybym miał teraz umrzeć, to chyba moje sumienie skazałoby mnie na piekło”. Bo to nie Pan Bóg cię skaże, ale sam wybierasz! Leżę i czuję, że dotykam piekła. I resztką sił uchwyciłem się kurczowo Bożego miłosierdzia i krzyknąłem: „Jezu, ratuj!”. I czuję, jak chwyta mnie Jego ręka. Natychmiast! Dziś wiem, że gdybym był w największym piekle życia, wystarczy krzyknąć: „Ratuj!” i On mnie natychmiast wyciągnie. Takie miałem doświadczenie. Głębokie, bolesne, prawdziwe. Zstąpienie w potępienie, odtrącenie. Dziś uważam to za wielką łaskę. Kiedy opowiadałem to ks. Januszowi Pasierbowi, wielkiemu przyjacielowi, wspaniałemu poecie, to on zawołał: „Tyś doznał łaski z nieba! To nie jest ot, tak sobie! To wyjątkowe przeżycie. Pilnuj go, szanuj, dbaj o nie...”.

Może przez to doświadczenie Pan Bóg wyciąga z dna teraz innych? Na przykład więźniów chorych na AIDS?
– Oooo, moi ukochani, chorzy więźniowie.

Nie boi się ich Ksiądz ?
– A kogo się bać? Mam za kratkami samych przyjaciół. I powiem więcej: gdyby ktoś po mojej śmierci miał coś o mnie ładnego powiedzieć, to niech nie mówi o teatrze, aktorstwie, tylko o moim więzieniu.

„Moje więzienie” – jak to brzmi!
– Tak to czuję. Uwielbiam tych ludzi. Bardzo wysoko cenię ich przyjaźń.

A oni? Czekają na Księdza?
– Tak. Kierownik więzienia dzwoni: proszę Księdza, przenosimy tych więźniów do innego miasta. Zmartwiłem się, trudno, przyjadę się z nimi pożegnać. Po dwóch tygodniach telefon: „Proszę Księdza, stało się coś dziwnego. Powiedzieli, że nie wyjadą, bo nie będą mieli księdza Kazia”. To najwięcej mówi o miłości. Ale po wyjściu z więzienia nie nachodzą mnie, nie żebrzą, są taktowni, mili, wracają do życia. Przysyłają mi obrazki, które dla mnie namalowali. Na przykład ten: „Jezu, ufam Tobie”, namalował mi w więzieniu przyjaciel...

Ciągnie Księdza do ludzi rozdartych...
– Tak, bardzo! Kocham rozdartych... A skąd ty to wiesz?

Czytam Biblię – Jonasz ucieka na statek, rozdarty Mojżesz, Abraham, Jeremiasz krzyczący: „Niech będzie przeklęty dzień, w którym się urodziłem, dzień, w którym poczęła mnie matka...”
– I wyobraź sobie, gdyby jakiś ksiądz tak dzisiaj powiedział. Przecież ludzie od razu krzyknęliby: Co za zgorszenie! Chory człowiek! Do psychiatry! A on się zmagał...

Można się zmagać, kłócić z Panem Bogiem?
– Trzeba! Tak jak Hiob podnosić pięści do góry i krzyczeć: „Jesteś. Zlituj się, pomóż, zrób coś, błagam!”. Bóg lubi ten zamach na siebie. On przyjmuje do nieba gwałtowników. To oni zdobywają królestwo niebieskie. Krzyk ludzi dotyka Boga.

Jezus przytacza obraz wdowy, która namolnie chodzi za sędzią i błaga: pomóż. Wręcz go napastuje... „Porządni ludzie” pokręcą głowami: jak można się tak naprzykrzać Bogu? A Jezus powiada: to wzór modlitwy!
– Tak. To niesamowita tajemnica. Wiesz, co łączy Edith Piaf z Małą Tereską? Przede wszystkim to, że mała, trzynastoletnia Edith odzyskała za wstawiennictwem Świętej wzrok. I to gdzie? W burdelu! Prostytutki odprawiały nowennę, pojechały nawet do Lisieux. Bardzo często o tym opowiadam: jaka to jest bezczelność, by prostytutki żądały od Boga uzdrowienia! Malutka Edith została porzucona przez matkę po siedmiu tygodniach, babcia malutką uczyła pić wino i wódkę, w końcu oddano ją do domu publicznego. I jej ojciec to zatwierdził. I co? Zwykłe prostytutki miały tak potężną wiarę, że Bóg musiał ich wysłuchać! Zamknęły interes na klucz i zaczęły odprawiać przez dziewięć dni nowennę. Kawalerowie przychodzili, a one krzyczały: „Nie szczyp mnie, świntuchu! Na kolana, módl się!”. Wyjechały do Lisieux zapłakane: Tereniu, pomóż naszej malutkiej Edytce, ale pamiętaj, to musi być 25 sierpnia, w uroczystość św. Ludwika, patrona Francji. Cudowna, święta bezczelność! Zażądały od Boga nawet daty! Dlaczego Ludwik? Bo tak miał na imię tata świętej Tereski i ojciec Edith Piaf. I proszę sobie wyobrazić: mała siedzi przy fortepianie, niewidoma. Paluszki położone na klawiaturze. Przychodzi babcia i mówi: „Edytko, idziemy spać”, a ona krzyczy: „Nie!”. „Jak to nie?”. A dziewczynka na to: „Babciu, jakie to wszystko piękne, co ja widzę! Pierwszą rzeczą, którą zobaczyła były jej maleńkie ręce na klawiaturze fortepianu. Edith Piaf ma wiele cech Małej Tereski: nadzieję, ufność, odwagę.

Chodzi o to, byśmy tak jak te dziwki potrafili się modlić. Z taką wiarą! Nagrałeś to?
Nagrałem. Jest jeszcze jedna miłość w Księdza życiu: Ziemia Święta!
– Oooo, tak. Jadę tam już trzydziesty raz. Z przyjaciółmi. Jestem zniewolony tą ziemią. Przez cały rok więdnę, tęsknię, dopiero tam, staruszek, odżywam! Mieszkamy u sióstr w Jerozolimie i przez dwa tygodnie chodzimy, chodzimy, chodzimy. Od świtu do czarnej jak smoła nocy. Niezmordowanie stąpamy po ścieżkach Jezusa. Jezioro Galilejskie, morze, pustynia. Jakież tam jest światło!!! I ci Beduini. Widzisz jakiś spory obóz. Ani to wieś, ani miasto, a na drugi dzień rano on znika! Ani śladu obozowiska. Pasterze powędrowali dalej. Kiedyś nawet zaprosili mnie, spałem w ich namiocie.

Często powtarza Ksiądz: „Pan jest moim pasterzem, nie brak mi niczego. Choćbym przechodził przez ciemną dolinę zła się nie ulęknę”.
– Tak. To jest mój psalm. Odnajduję się w nim w całości. Każdy z nas ma jakiś swój psalm, trzeba go tylko odkryć, pokochać. Ciemna dolina, dolina śmierci – tak też tłumaczą. Kij i laska pasterska są ze mną. Dlaczego kij i laska? Co to znaczy? Kij po to, by odpędzić wilka, przegnać zło, grozę, nieszczęście. A laską to w kuperek stukniesz jakąś owieczkę, by nie marudziła po drodze, żeby się nie zgubiła. Kij i laska: surowość i łagodność. Dwa charyzmaty.

Co stało się 21 czerwca 1959 roku o godzinie piątej po południu?
– Trzęsienie ziemi... Jestem młodym aktorem. Jest piątek. Wchodzę do kościoła wizytek. Wdrapuję się na górę, koło organów, na których grał Chopin (tylko nie wiadomo, czy z tego czasu został tam choć jeden klawisz). Na ambonie ktoś mówi kazanie. Siwe włosy, złamany nos. Nie znam tego księdza. I nagle jego palec leci w przestrzeń, a ja czuję, że on leci w moją stronę i słyszę głos: „Ty też wszystko zostawisz, zostawisz swoją koronę i pójdziesz na służbę Bogu!”. To był dzień świętego Alojzego Gonzagi, ksiądz mówił o nim, ale ja wiedziałem, że mówi o mnie. I w tym momencie pomyślałem sobie: „Boże, daj mi łaskę kapłaństwa”.

Koledzy aktorzy nie stukali się głowę? Kaziu zwariował...
– Tak. Nawet księża nie wiedzieli, czy przyjąć mnie do seminarium. Bali się takiego aktora... Ale Prymas Wyszyński się na szczęście zgodził. Jestem księdzem.

I jest Ksiądz szczęśliwy?
– Bardzo. Nigdy, nawet przez sekundę, nie żałowałem swej decyzji. Oj, nie chciałbym takiej pokusy, to okropne. Jestem często zmęczony, wykończony, ale szczęśliwy.

Przy wejściu do Księdza pokoju trzeba uważać. Zaraża Ksiądz innych. Wiarą.
– Milcz, milcz, milcz...

Ale gdy Krystyna Janda mówi: „To cudowny człowiek. Jak ksiądz z książeczek dla dzieci. Zachwyca się łatwo, przeraża często, smuci wszystkim, cieszy byle czym”...Jak żyć z taką opinią i pokazywać Pana Boga, a nie siebie?
– Myślę, że w ogóle nie powinno się o tym myśleć. Nic nie pokazywać na siłę. Nie. Po prostu żyć, być sobą. Jeśli inni, widząc ciebie, zobaczą Boga, to łaska z nieba. Przejmowanie się sobą to zawsze będzie jakaś pycha, fałszywa pokora. Żyj. Bądź sobą. Bądź wolny. Jeśli cię będą krytykowali, to nie szkodzi, to też ci dobrze zrobi. Nie musisz się tym tak przejmować. Nie musisz być żadnym pokazem, okazem. Żyj sobie tak, jakbyś był podglądany. Ktoś zobaczy cię i zawoła: mój Boże, on się naprawdę, cholera, modli! Bo aktorzy się też modlą.

Aktorstwo polega na nieustannym zakładaniu masek. A przed Panem Bogiem one muszą opaść.
– Ale kiedy aktor zakłada maskę, jest prawdziwy! To nie jest kłamstwo, oszustwo. Zły aktor będzie kłamał, a prawdziwy będzie w tej chwili Balladyną gotową zabić matkę. Wszystko jest prawdziwe. On jest Hamletem. Aktorzy „to nie są błazny, chociaż błaznów miano, oklaskiem darząc, w oczy im rzucano, lecz ludzie, których na to powołano, by biorąc na się maskę i udanie, głosili prawdy wiecznej przykazanie. Na co stać kogo – tajemnic tych sięga. Wieczna w tym groza, siła i potęga”. To zdanie Wyspiańskiego to moje credo, tym żyję.

Jak mówić do Pana Boga, by usłyszał?
– Jak dziecko. Każdy człowiek to dziecko. Słowo „Abba” nie oznacza wcale „ojca”, ale „tatusia”. To różnica: Ojca się boimy, a do tatusia się przytulamy, siadamy na kolanach. Tatuś ociera łzę... bezczelnych

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.