O przemijaniu i płaczu z radości

ks. Jerzy Szymik, teolog, poeta, profesor Wydziału Teologicznego Uniwersytetu Śląskiego

|

GN 13/2010

publikacja 02.04.2010 16:14

Z rzeczy świata tego zostaną tylko dwie, Dwie tylko: poezja i dobroć... i więcej nic... C. K. Norwid

Fado w jednej z tawern Alfami. Fado w jednej z tawern Alfami.
flickr/rvacapinta

Przecież to było wczoraj: koncert chórów w pełnej choinek, gwiazd i pastuszków pszowskiej bazylice. Słyszę ciągle i jeszcze, jak pod wymalowane różańcowymi freskami sklepienie kościoła (i dalej, ku niebu…) unoszą się sylaby kolęd, z pochylonymi samogłoskami górnośląskiej wersji polszczyzny, twardymi, męskimi głosami wycinane z języka. „Witaj nas krasny panicu, witaj niebieski dziedzicu...”. Ale zaglądam do notatnika: to nie było wczoraj – to był początek stycznia, to było trzy miesiące temu… Co się z tym czasem stało? 90 dni, gdzie one są? Zawiane śniegiem, ukryte w ciężkiej zimie?

Czy świat i życie zawsze tak szybko pędziły i przemijały? Nie wiem, żyję dopiero teraz. Czy nie jest to wina łatwości podróżowania w naszej epoce, bo przecież niewątpliwie mają rację Francuzi, kiedy powiadają, że partir, c’est toujours mourir un peu – wyjeżdżać to zawsze trochę umrzeć. Może jak się stoi, a nie biegnie, to się bardziej kontroluje upływ czasu? A już zupełnie poważnie: być może wyda się to banalne, ale jak tu, na styku Wielkiego Postu i Wielkanocy, nie myśleć o przemijaniu, o nieuchronności śmierci i cudzie życia, o ich trwałym splocie, o ich obecności w sercu chrześcijańskiej wiary, na samym jej dnie. I jak, patrząc na mijanie nas i świata, nie pytać z księdzem Januszem Pasierbem: „jak to będzie” (to zarazem tytuł wiersza)? To znaczy:

jak my kiedyś umrzemy
skoro ciągle
łatwiej przychodzi nam
opuścić Boga niż życie

Bo przecież modliliśmy się przez cały Wielki Post o „szczęśliwe w łasce Bożej dokończenie” (Gorzkie Żale, cz. III, „Instrukcyja o intencyjej”, zachowując język i jego pisownię z początku XVIII wieku).

***
Również w tym samym Wielkim Poście słuchaliśmy papieża. W wielkopostnym orędziu mówił do nas rzeczy cudownie piękne: o sprawiedliwości, że polega ona na tym, aby dać każdemu, co mu się należy – dare cuique suum. I że to, co się najbardziej należy człowiekowi – miłość, trwała i nieśmiertelna – może on otrzymać jedynie darmo. Oto paradoks sprawiedliwości… Człowiek potrzebuje Boga, jeśli ma być wrócony szczęściu, sensowi istnienia. Człowiek nie jest samowystarczalny, potrzebuje Drugiego, aby w pełni być sobą. Potrzebuje pokory, aby otrzymać sens. Potrzebuje Boga, aby jego życiu stała się sprawiedliwość.

***
Mówił, że kiedy wchodził do kuchni i widział ją przy zlewie, jak stała, tyłem do niego, lekko pochylona, i nie widział nawet jej twarzy, ale jedynie linię jej pleców i szyi, łuk biodra, to tracił oddech z miłości. To nie było pożądanie, mówił, to był zachwyt, że istnieje na tym samym świecie co ona. Że może stawiać stopy na tej samej ziemi co ona. Że Bóg uznał go tego godnym. Że urodzili się w tych samych czasach, że Bóg jest aż tak szczodry.
Ona umrze, mówił. Co ja zrobię?
Czy jest sprawiedliwe, żeby mi była wrócona?

***
Mówiła, że miała sen, w którym on umarł i leżał na białym łóżku. Namaszczała jego ciało olejkami, jak w Ewangelii, całowała jego stopy. Chciała, żeby nie umierał. Nawet nie musiała być z nim, ale żeby żył.
Czy jest sprawiedliwe, żeby mi był wrócony?

***
Mówił, że jego stara matka jest wyczerpana opieką nad jeszcze starszym ojcem. Że wiedzą wszyscy troje: dopełnia się, to już niedługo. Padał śnieg, kiedy to mówił; łykaliśmy zimne powietrze półotwartymi z bólu ustami; czy pogodzeni? – nie wiem, nie nam sądzić.
Czy jest sprawiedliwe, żeby mi byli wróceni?

***
Benedykt XVI w wielkopostnym orędziu: Bóg da ci to, czego pragniesz, co ci się należy. Bóg Twoje życie usprawiedliwi; da miłość mocniejszą niż śmierć.
W moim Synu wrócę was sobie i mnie, obiecuje Bóg.
„Jawną się stała sprawiedliwość Boża (...) przez wiarę w Jezusa Chrystusa” (Rz 3,21-22).

***
Paweł jest w tej fazie życia, kiedy na koszuli widnieją plamy po wymiotach dzieci, kiedy kieszenie spodni pęcznieją od zabawek. Paweł nie wie, czy kiedykolwiek będzie się opalał nad turkusową wodą w Alicante, nie wie, czy zrobi sobie fotkę na las Ramblas, w Barcelonie. Paweł nie wie, czy to dobrze, czy źle. Jego kumple już tam byli. Ale Paweł wie, że niezależnie od tego, słowik zamieni się we wróbla, wiosna w zimę, a życie w śmierć.

I wie, że chce się pogodzić ze swoim przemijającym życiem na wysokości psalmu i miłości Boga, bo inaczej nie znajdzie odpowiedzi ani na swoje życie, ani na swoją śmierć. Paweł jest grafikiem komputerowym, mieszka w Łowiczu, czyta dość regularnie „Poezję i teologię”; ma żonę, troje dzieci, czterdzieści lat – jest w apogeum życia. Próbuje opisać swoje szczęście i swoje poczucie realizmu. Czyli też swoją nadzieję. Nie wie, czy to jest poezja i teologia. Też tego nie wiem; któż takie rzeczy wie, kto to ma wiedzieć? Ale pewne jest, że to, co Paweł (Miziołek) pisze, jest prawdą. Myślę, że w wierszach Pawła może się odnaleźć wielu (bardzo wielu) czytelników. Oto dwa z nich:

„Szczęśliwy, kto boi się Pana
i kto chodzi Jego drogami!
Bo z pracy rąk swoich na pewno będziesz pożywał,
będziesz szczęśliwy i dobrze będzie ci się wiodło.
Żona twoja jak płodny szczep winny
we wnętrzu twojego domu.
Synowie twoi jak szczepy oliwne
dokoła twojego stołu.
Oto takie błogosławieństwo dla męża,
który boi się Pana.”
(Psalm 128)

Słucham słów psalmu w kościele
zdrapując ze spodni czekoladę,
którą Jaś jadł rano,
w kieszeni wdowi grosz i schowane przed połknięciem
części kinderniespodzianki.

Słowa psalmu spełniają się.
Dowód?
– Widok twarzy dzieci śpiących
pod skrzydłami Anny w nocy,
gdy ściszone radio gra w kuchni za ścianą.
Chwila nawet wznioślejsza niż
widok krętych ulic Londynu,
skał nad plażą w Alicante,
ceglasto-czerwonych dachów Barcelony,
do których, choć ich nie widziałem
czasem tęsknię.

(z Psalmu 128)

przeminie maj i czerwiec
pieśń słowika z cmentarza
zamieni się w kwilenie wróbli
przeminie zapach ponętnego bzu
i świeżo ściętej trawy
przeminą ciepłe dni
których w roku są dwa czy trzy miesiące
a w lato trzeba będzie kupić węgiel

przeminie wcinający się w uszy
szum świerszczy z zagajnika
i rechot żab ze stawu przy cegielni
przeminą kasztanowca
tłuste kiście kwiatów
rytmicznymi maźnięciami
rozwieszone na koronie drzewa

przeminie zachwyt wielkim miastem
dziewczyny z kwitnącego sadu
czekającej na autobus pekaesu
przeminie wytrawna słodycz wina
z regionu Abruzzo a przyjaciele
rozejdą się do domów

przeminie radość z wykonanej pracy
i niedzielne świętowanie
niedzielne świętowanie przeminie
a bawiących się dzieci gwar
umilknie wieczorem

nie przeminie Miłość Boga
objawiana w Jezusie Chrystusie
który umarł za Ciebie i Zmartwychwstał
odpuszcza Ci grzechy
i daje Ci Ducha
i daje Ci Życie
które nie przeminie
(nie przeminie)


***
Słucham portugalskich pieśni fado, często tak jak teraz, podczas pisania, przy pracy. „Płakałam, bo cię nie widziałam, teraz płaczę, bo cię widzę” – śpiewa właśnie Carminho, młoda dziewczyna, w jednej z tawern lizbońskiej Alfamy. Myślę, że dokładnie te słowa mogłaby wyśpiewać Maria Magdalena, kiedy zapłakana w wielkanocny poranek spotkała nad grobem żywego Nauczyciela. I mogła też mieć wtedy, jak Carminho dzisiaj, 22 lata. Bóg i człowiek, miłość ich obu. I łzy, łzy. Nieuchronność śmierci i pewność życia. Nie da się tego wypowiedzieć – ani wierszem, ani prozą. Ale chrześcijaństwo jest o tym wszystkim.
Jezusie Nazareński, Panie Jezu Chryste...

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.