Sercowy biznes

Barbara Gruszka-Zych

|

GN 36/2008

publikacja 04.09.2008 16:14

O nowym filmie Krzysztofa Zanussiego „Serce na dłoni” zrobiło się głośno, bo występuje w nim Doda. Dobrze, że reżyser użył jej jako magnesu, bo film na pewno warto zobaczyć.

Już w „Cwale” Zanussi dał się poznać jako artysta z dużym poczuciem humoru, nawet w przedstawianiu sytuacji, kiedy – wydawałoby się – mało jest do śmiechu (film opisywał czas stalinizmu). „Serce na dłoni” to także ponad 90 minut dobrej zabawy, podszytej jednak egzystencjalnym dreszczykiem. Bo trudno ten film jednoznacznie zaklasyfikować gatunkowo. Na pewno jest to czarna komedia, jednocześnie kino akcji, ale też przypowieść o nawróceniu, moralitet o sensie życia w ogóle, a nawet bajka. Widz od początku zostaje wciągnięty w galopujący bieg sensacyjnych, paradoksalnie zestawianych wydarzeń, a jednocześnie ma poczucie, że nie tylko o nie tu chodzi. Że ważne są postawione w ich kontekście podstawowe pytania o sens życia, jego jakość i perspektywy w zależności od tego, czy się ma pieniądze, czy nie, ponieważ to właśnie one kształtują życie dwójki bohaterów. Konstantemu – ukraińskiemu milionerowi, właścicielowi korporacji hipermarketów, przestaje działać rozrusznik serca i po badaniach okazuje się, że uratować go może natychmiastowy przeszczep.

Tymczasem Stefan, były student filozofii, pracujący w hipermarkecie, zostaje dyscyplinarnie zwolniony za to, że pozwolił staruszce wynieść towar bez zapłaty. W dodatku jego dziewczyna wyjeżdża do pracy w Irlandii, zarzucając mu, że nie umie ułożyć sobie życia. Zdesperowany postanawia popełnić samobójstwo, ale okazuje się, że nie jest to łatwe. Nawet cegły włożone do plecaka nie gwarantują skutecznego utopienia się, zapewniają jedynie pobyt w szpitalu. Właśnie tam czekający na przedłużenie życia Konstanty spotyka pragnącego z nim skończyć Stefana. Przyzwyczajony do załatwiania interesów biznesmen wpada na pomysł, żeby i tu go ubić. Przez swoich współpracowników, a przede wszystkim głównego wykonawcę diabelskiego planu – Angela, proponuje Stefanowi skuteczne uśmiercenie. Z tej odpowiednio zaplanowanej śmierci (powieszony nie może mieć skręconego stosu pacierzowego) ma mieć zysk – młode serce do własnej piersi. Ale okazuje się, że nawet starannie zaplanowanemu morderstwu coś może przeszkodzić. Kiedy Angelo ma śmiertelnie potrącić Stefana samochodem, pojawia się… kot.

To powoduje, że w wypadku ginie zamachowiec. – Ma pan serce Angela – mówią Konstantemu po przebudzeniu. – Ale on nie miał serca – śmieje się przywrócony życiu. Cały film pełen jest takich celnie poprowadzonych, paradoksalnych dialogów. A sam paradoks jest jego osią konstrukcyjną. Ten, który ma pieniądze i na wszelkie sposoby cieszy się życiem – nie ma przed sobą życia. Ten, który ich nie ma – pragnie śmierci, ale nie może umrzeć. Czyli znów – nie bogactwo implikuje jakość egzystencji. Jeszcze raz w filmach Zanussiego, tylko w całkiem odmiennej, skierowanej nie wyłącznie do odbiorców kultury „wysokiej” formie wraca pytanie „jak być?”. Tak to na styku akcji i refleksji wracamy do wspomnianej wcześniej przypowieści, moralitetu czy bajki. Wszystko dobrze się kończy – Konstanty, którego świetnie kreuje ukraiński aktor Bohdan Stupka, po raz pierwszy grający po polsku – z nowym sercem dostaje nowe spojrzenie na świat – nawraca się.

Nie przez przypadek na początku w hipermarkecie pojawia się kot niczym Behemot, rodem z Bułhakowa. Ten sam kot ocala Stefana i powoduje śmierć jego niedoszłego zabójcy. To znów paradoks – złe moce, ingerujące w życie człowieka przypadkiem, wymierzają sprawiedliwość. Zatem jesteśmy uwikłani, ale do nas należy ostateczny wybór. Czego dowodem jest Doda, grająca samą siebie, ale na końcu ulegająca metamorfozie. Jakiej? Przekonajcie się państwo sami. Wielkim atutem „Serca na dłoni” jest znakomita obsada aktorska. Na uwagę zasługuje debiutant Marek Kudełko (Stefan), po drugim roku szkoły teatralnej, którego „kocha kamera”; ale jest też plejada gwiazd – Krzysztof Kowalewski (lekarz), Maciej Zakościelny (sekretarz milionera), Marta Żmuda-Trzebiatowska, (dziewczyna Stefana), Stanisława Celińska (była żona Konstantego) oraz Wojciech Mann i Nina Andrycz – nadal w świetnej formie. Warto zauważyć, że to pierwsza po latach koprodukcja polsko-ukraińska. Tu uwaga na marginesie: świetnie, że Zanussi, robiąc dobry film, dba w ten sposób o dobrosąsiedzką współpracę kulturalną, bo teraz głośno tylko o Euro 2012.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.