Nie będziesz miał bogów, Cudzich, przede Mną

Z Robertem Cudzichem rozmawia Marcin Jakimowicz

|

16.04.2008 11:45 GN 15/2008

publikacja 16.04.2008 11:45

Marcin Jakimowicz: „Do 27. roku życia byłem narkomanem i alkoholikiem”. Brzmi ostro…

Nie będziesz miał bogów, Cudzich, przede Mną Robert Cudzich gitarzysta New Life'm, ojciec sześciorga dzieci, przeszedł przez prawdziwe piekło uzależnienia fot. Romek Koszowski

Robert Cudzich: - I co tu dużo gadać, prawdziwie… Czytaliśmy z ekipą „Kwiaty zła” Baudelaire’a, Schopenhauera, Buddę i Jezusa Chrystusa. Uważaliśmy się za arystokrację ducha. Zaczytywaliśmy się w Witkacym. Dziś widzę, jakie to bagno, ale wtedy czułem z nim głęboki związek artystyczno-filozoficzny. Chodziłem po miejscach, w których bywał i które wymieniał. Fascynowały mnie jego narkotyki. Zaczęło się niewinnie, a skończyło piekłem uzależnienia. Wielu moich kolegów nie żyje. Widziałem rozpacz ich matek. To były niesamowicie dramatyczne sytuacje. Przeczytałem kiedyś tytuł: „Dyskretny urok zła”. Bzdura! Nie napisze tak nikt, kto dotknął zła od strony śmierci najbliższych kolegów. Nie lubię wspominać tamtych ciemnych dni, ale jeżeli o nich opowiadam, to tylko z jednego powodu. Nie potrafię nie mówić o tym, że Bóg mnie uratował, wyrwał z paszczy lwa.

Stało się to w jednym momencie? Pan Bóg stanął przed Tobą i powiedział: nie będziesz miał bogów, Cudzich, przede Mną?
- Nie (śmiech). To był długi proces. Grałem sporo w różnych ambitnych kapelach, ale dorabiałem sobie na weselach. Alkohol lał się strumieniami. Czasami wracałem do domu o świcie. Kiedyś przechodziłem nocą obok krzyża. Poczułem się nieswojo. Coś wołało we mnie: opamiętaj się. Przez pół roku, gdziekolwiek się pojawiałem, nawet na imprezach, gdy widziałem krzyż, coś nie dawało mi spokoju, stawałem się smutny, nie potrafiłem się odnaleźć. Miałem 27 lat. Próbowałem w życiu różnych rzeczy, wiele grałem, zdałem na studia filozoficzne do Krakowa, zbudowałem dom, miałem dwoje dzieci. Wielu ludzi potrafi długo żyć w ułudzie, że jest dobrze, ale ja nie byłem w stanie myśleć o życiu w kategoriach szczęścia. Nie wyobrażałem sobie, bym bez alkoholu czy dopingów mógł odczuć radość. Pewnej niedzieli moja żona nie wytrzymała i powiedziała, żebym się wynosił z domu. Szarpanina… W takich momentach ludzie często idą w jeszcze większe bagno, a mnie przytrafiło się coś najpiękniejszego, co można sobie wyobrazić. Zaczęło się od przepłakanej nocy. Znalazłem się w jakimś przypadkowym mieszkaniu w Nowym Targu.

Nie pękało Ci serce? Musiałeś zostawić dzieci…
- Pękało. Nałóg nie stępił mi do końca sumienia. Byłem rozdarty, czułem się podle. Po raz pierwszy w życiu wiedziałem, że nic już ode mnie nie zależy, nie jestem w stanie wyjść z tego bagna o własnych siłach. Okłamałem żonę, matkę: udawałem luzaka i twardziela, a byłem wrakiem. Nie widziałem przyszłości dla moich dzieci. Totalna bezradność. W tym mieszkaniu znalazłem książkę „Musicie narodzić się na nowo”. Zacząłem czytać. Bardzo poruszyła mnie rozmowa Jezusa z Nikodemem.

Odbywała się również nocą…
- Tak! To nie był przypadek. Dla faceta, który nigdy się nie modlił, to było trzęsienie ziemi. Pytanie Nikodema: „Jakże może się człowiek narodzić, będąc starcem?” i odpowiedź Jezusa: Niezależnie, w jakim momencie życia jesteś, możesz narodzić się na nowo… Tylko tyle zapamiętałem. W mojej głowie kołatała jedna myśl: Narodzić się na nowo…

Teraz rozumiem nazwę zespołu New Life’m.
- A wiesz, że ja nie miałem żadnego wpływu na wybór tej nazwy? (śmiech) W czasie tamtej nocy zacząłem się pierwszy raz w życiu modlić: Panie Jezu, jeżeli jest prawdą to, co czytam, błagam Cię, spraw, bym się ponownie narodził. Płakałem nad sobą, czułem, że jeśli słowa Ewangelii zawiodą, to nie wiem, gdzie skończę. Przez tydzień wychodziłem z opresji narkotykowych. Koszmarnie mnie szarpało, ale przestałem brać. Czułem, że zaczynam coś nowego. Brud powoli opadał.

Żona przyjęła Cię z powrotem?
- Tak. Akurat było wesele jej siostry i wypadało, by Cudzichowie przyszli razem. Poszliśmy, tańczyliśmy. Zostałem. Hania była i jest cudowną kobietą, czułem, że mi przebaczyła. Parę dni później, idąc obok kaplicy Ducha Świętego w Dursztynie, usłyszałem niezwykły śpiew. Nie wiedziałem, że był to śpiew w językach, glosolalia. Zamurowało mnie. Stałem oczarowany, chłonąc każdy dźwięk. To było nieporównywalne z muzyką, którą grałem i której słuchałem (byłem wiele razy na Jazz Jamboree!). Okazało się, że modliła się grupa z krakowskiej „Beczki”. Podszedłem nieśmiało pod kaplicę. Z boku stała jakaś dziewczyna i spytała: Masz papierosa? Skombinowałem jakieś fajki. Staliśmy i nerwowo paliliśmy pod oknem. Coś nas trzymało: nie byliśmy w środku, ale nie chcieliśmy też odejść. Nagle zauważyłem Jacka, kumpla z liceum. Zdziwiłem się, bo kiedyś piliśmy razem wódkę. - Może wpadniesz na spotkanie modlitewne? - spytał. Zauważyłem u niego jakąś wewnętrzną radość. Z pewną nieśmiałością poszedłem na spotkanie. Cały się spociłem, gdy ludzie podnosili ręce. Żenująca sytuacja. Chciałem uciec. Postanowiłem, że nie pójdę tam więcej. Ale po tygodniu pod mój dom podjechał Jacek. - Jak się czułeś na spotkaniu? - spytał. To mnie zdumiało. Ktoś przyjeżdża do mnie tylko po to, by bezinteresownie spytać: jak się czułeś? Pojechałem na kolejne spotkanie. Pamiętam, że przyjmowaliśmy akurat Jezusa jako Pana i Zbawiciela. Mocno to przeżyłem. Modliłem się: Jezu, przebacz mi wszystkie grzechy. Chcę, żebyś mnie prowadził - szeptałem.

I prowadził?
- Tak. Otwierałem Biblię i czułem się zalany światłem. Doznawałem nieznanego blasku, drżałem. Inaczej patrzyłem na świat; czułem, że jest zalany łaską. Biegałem rano na Msze św. Kiedyś wpadłem do zakrystii i pytam: czy jest już ktoś do czytania? A ksiądz, dusząc w sobie śmiech, odparł: Nie, pan jest pierwszy.

A dziś? Po 22 latach? Dalej czujesz się zalany światłem?
- Uwierzysz mi?

Spróbuję...
- Mimo ogromnych zawirowań i ciemności, bardzo często zdarza mi się, że otwieram Pismo Święte i czuję się zalany światłem. Opowiem ci świeżą historię. Trzy lata temu okazało się, że mam pamiątkę z dawnych czasów: zapalenie wątroby HCV. W tym czasie na raka zmarł mój brat, ja zacząłem przesiadywać w szpitalach. Mocno dołująca i schyłkowa sytuacja. I wtedy do mojej wsi zaczął przyjeżdżać franciszkanin. Odprawiał Msze św. z modlitwą o uzdrowienie. Poszedłem na trzecie takie spotkanie. Byłem wyczerpany, bo tyle już razy prosiłem o uzdrowienie i nic. W pewnej chwili kapłan mówi: „Jest tu osoba, która ma problem z wątrobą. Uwierz, teraz Bóg cię uzdrawia”. Rozglądam się. Mija długa chwila, a nikt nie wstaje. A kościół jest nabity po brzegi. Minęła kolejna chwila i zdecydowałem się wstać. W ciemno, bo niczego nie czułem. Zaufałem na ślepo…

Wracałeś do domu pełen wątpliwości, czy frunąłeś?
- Szedłem targany wątpliwościami. Nic się nie działo, chociaż, gdy się modliłem w kościele, przemknęły mi przez głowę słowa: za rok będziesz zdrowy. Tylko że ja takie zdania słyszałem już wiele razy i nie spełniały się! Wróciłem do życia. Leczyłem się, brałem zastrzyki, nasilały się stany depresyjne (po za-strzykach na HCV ludzie popełniają samobójstwa!). Najbliżsi mieli mnie dość. Poszedłem do drewniane-go domku w ogrodzie i zacząłem się modlić. Przede mną rozpościerały się Tatry Bielskie. Patrzyłem na nie, bo powietrze było jak żyleta. W kompletnej bezradności wyłem: Panie, czy już mam umierać? Błagam Cię, spraw, żeby to wszystko ożyło. Otworzyłem Biblię i… przeszyło mnie słowo: „Dlaczego patrzysz na góry? Stamtąd nie nadejdzie pomoc. Pomoc nadejdzie od Pana”. Dreszcz: Panie, Boże, jesteś tu ze mną! Po dwóch tygodniach stoję na balkonie i dzwonię z drżeniem do szpitala, by spytać, czy jest sens dalszego leczenia, a siostra mówi: Ale pan już nie musi się martwić, bo jest pan zupełnie zdrowy. Nie ma pan wirusa. Zacząłem krzyczeć: Haniu, Pan jest wielki! Jezus żyje!

I od tego czasu sąsiedzi omijają Waszą chałupę szerokim łukiem…
- Nie (śmiech), zdążyli się już przyzwyczaić. Byłem bardzo szczęśliwy. Nie wiedziałem, dlaczego Pan Bóg mnie dotknął. Dopiero wtedy uświadomiłem sobie, że ta Msza św. była mniej więcej przed rokiem. Aż drętwiałem z wrażenia...

Kumpel czytał kiedyś książkę „Nicky Cruz opowiada”. Dotarł do połowy, do czasu nawrócenia gangstera. Potem nie chciało mu się czytać, bo jak powiedział, będzie wiało nudą…
- To mnie zadziwia. Widzę, jak absolutnie nudna, śmieszna i groteskowa była rzeczywistość przed odda-niem życia Jezusowi. To puszenie się, wielkie ideologie, kompletna płycizna. Na własnej skórze przekonałem się, co to znaczy narodzić się na nowo. Kiedyś panicznie bałem się ciemności i śmierci. Koszmar. A tu nagle znalazłem odpowiedź na główne pytania: To wszystko się nie kończy. Jest życie!

Dziękujemy, że z nami jesteś

To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.

W subskrypcji otrzymujesz

  • Nieograniczony dostęp do:
    • wszystkich wydań on-line tygodnika „Gość Niedzielny”
    • wszystkich wydań on-line on-line magazynu „Gość Extra”
    • wszystkich wydań on-line magazynu „Historia Kościoła”
    • wszystkich wydań on-line miesięcznika „Mały Gość Niedzielny”
    • wszystkich płatnych treści publikowanych w portalu gosc.pl.
  • brak reklam na stronach;
  • Niespodzianki od redakcji.
Masz subskrypcję?
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.