Marek Skwarnicki według żony

Barbara Gruszka-Zych

|

15.03.2006 13:16 GN 12/2006

publikacja 15.03.2006 13:16

Pierwszy wiersz Marek Skwarnicki opublikował w „Tygodniku Powszechnym”. To było 50 lat temu.

Marek Skwarnicki według żony Adam Bujak

Kto by pomyślał, że dzisiejszy jubilat mógł w dzieciństwie dopuszczać się takich kawałów. – Miał sześć lat, kiedy pod oknami ich domu w Grodnie przejeżdżał na rowerze pan w czarnym garniturze – opowiada Zofia Skwarnicka. – Maluch wyrwał pęk trawy z doniczki, zamoczył go i zrzucił. Ten pan jechał na własny ślub... Można sobie wyobrazić, jak zareagował jego ojciec – oficer legionista, człowiek surowy.

Ojciec przez całą wojnę „woził ze sobą” zdjęcie syna zrobione na obozie dla młodzieży w Wierchomli. Widać na nim wesołego chłopca, stojącego w niewiele wyższych kłosach zbóż. – W czasie powstania warszawskiego Marek walczył w „Szarych Szeregach” – opowiada żona. – Donosił żołnierzom granaty. Kiedy wychodzili z Warszawy, miasto płonęło. Parę dni jechali z matką w zamkniętym, towarowym wagonie. Pani Zofia wspomina dwa ludzkie gesty, które wtedy pozwoliły małemu Markowi nie stracić wiary w ludzi: – Na stacji jakiś Niemiec podszedł do wagonu z dziewczynką na ręce i kazał jej podać Markowi jabłko. I drugi, chyba od samego Pana Boga, kiedy w Mauthausen (miał 14 lat) szedł między szpalerami drutów pod napięciem, wezwany przed urząd rejestrujący więźniów. Był przekonany, że idzie do komory gazowej. Nagle zobaczył przykucniętego kapo, który pokazał dziecku, żeby nie dotykało drutów i przesunął między nimi czekoladkę... – mówi.

Kartka z katalogu
Zofia i Marek Skwarniccy spotkali się zimą 1953 r. Do Wilna, skąd pochodzi pani Zofia, przyjechała z Warszawy wycieczka pracowników Biblioteki Narodowej. – Pracowałam w tamtejszej bibliotece, studiowałam polonistykę. A że byłam trochę odważniejsza, oprowadzałam kolegów z Warszawy. Poznaliśmy się przy katalogu rzeczowym. Wypadła mi karteczka, a Marek ją podniósł. Pomyślałam: jaka dziwna twarz – wąska, długa, oczka blisko siebie, jak u myszki, i jeszcze ta czarna czupryna… Potem była kawiarnia z kolegami, odprowadzanie – wspomina.

Na koniec powiedzieli sobie: jest socjalizm – dostaniemy nakazy pracy, nie ma co do siebie pisywać. Ale zmieniła się polityka i znaleźli się razem na kursie magisterskim w Warszawie. – Kończyłam polonistykę, Markowi władza nie pozwoliła na studia filologiczne, więc studiował bibliotekoznawstwo – wspomina żona Marka Skwarnickiego. – Pierwszy raz wpadliśmy na siebie w filharmonii. Na trzecie spotkanie umówiliśmy się w kawiarni i tam mi się oświadczył. Zaszkodził tym sobie, bo mi się podobał, a tu nagle wyskoczył i wydał mi się niepoważny.

Mieszkanie z „kozą”
Następnym razem pani Zofia zaprosiła Marka na stancję do przyjaciół z Wilna. Wtedy zapytał, czy zostanie jego żoną. – To mnie zaskoczyło, czułam się już jego narzeczoną. Przecież miesiąć wcześniej mówił mi, że mnie kocha... Pobrali się w 1954 r. Tydzień wcześniej wynajęli mieszkanie 35 km od Warszawy. Z zamarzającą wodą w wiadrze, z piecem „kozą”, z przeciekającym sufitem... Pierwsze dziecko – Marysia – urodziło się w Toruniu, gdzie mieszkała mama pani Zofii. Pan Marek musiał wrócić do pracy w Warszawie.
Przyszedł październik 1956 r. – Dyrektor Biblioteki Narodowej, przyjaciel Gomułki, poszedł w ministry – wspomina Zofia Skwarnicka. – Postawił warunki, że potrzebuje mieszkań dla dwóch rodzin, w tym naszej. I udało się – dostaliśmy je na Bielanach. Następne dzieci rodziły się co półtora roku.

Robić, co się chce
Po narodzinach Krzysia Marek otrzymał propozycję pracy z „Tygodnika Powszechnego”. – Nikt ze znajomych nie rozumiał, jak wielką rzeczą był dla nas „Tygodnik” – mówi żona. – Marek pierwszy raz przyszedł do redakcji równo na 9.00, bo w stolicy o tej porze podpisywało się listę. A tu cisza. Po godzinie zjawił się Turowicz, przywitał się, poszedł do gabinetu i nic. Po kolejnej godzinie Marek nie wytrzymał, poszedł do Turowicza i zapytał: „Ale co ja mam robić?”. Jerzy odpowiedział: „Niech pan robi to, co chce”. No to Marek wziął sobie te słowa za dewizę życiową... W „Tygodniku” pracował od roku 1958 do 1992. Kontakty z pracy przeniosły się na grunt prywatny. Przyjaźnił się z Turowiczem, Kołłątajami, Kozłowskim, Mamoniami, Żychiewiczami, paniami sekretarkami. – Czuliśmy się bezpieczni i wolni – wspomina Zofia Skwarnicka. – Ale przyszedł czas, że zaczęły dominować nowe prądy w teologii i poprzewracały do góry nogami przekonania części redaktorów. Marek nie mógł się pogodzić z niektórymi artykułami. Nie mógł też znieść, że młodzi redaktorzy ingerowali w jego teksty. Twierdzili, że ma staroświeckie przekonania. Poprosił więc o wykreślenie swego nazwiska ze stopki.

Za co kocham męża?
Pierwszy wiersz „List z Warszawy”, dedykowany Miłoszowi, Marek Skwarnicki opublikował właśnie w „Tygodniku”. – Kiedy go zobaczyłam, nie pytając o pozwolenie, wybiegłam z mojej biblioteki przy placu Bankowym i pojechałam do Marka na Rakowiecką – wspomina żona. – Znam każdy jego wiersz. Czasem podpowiadałam: „Tę jedną linijkę czy słowo możesz sobie darować”. Cieszyłam się wszystkim, co napisał.
Dla obojga najważniejsza była przyjaźń z Ojcem Świętym Janem Pawłem II. Już w Krakowie Skwarnicki współpracował z kardynałem Wojtyłą. To on oddelegował go do pracy w dwóch organizacjach katolików świeckich: Forum Laikatu i Pax Romana. – Dopisywałam się zawsze do Markowych listów do Papieża. Mąż towarzyszył Ojcu Świętemu podczas dwunastu pielgrzymek. Każde spotkanie było dla niego znaczące. Ale chyba najpotężniejszym przeżyciem była praca nad „Tryptykiem rzymskim”. Marek redagował tekst i wymyślił tytuł.

Za co kocham męża? – zamyśla się. – Jest prawego serca, nigdy nie skłamie, choćby miał stracić. Nigdy nie był praktyczny, nie umiał zajmować się dziećmi, ale jest dla nich i dla mnie najważniejszy.

Dziękujemy, że z nami jesteś

To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.

W subskrypcji otrzymujesz

  • Nieograniczony dostęp do:
    • wszystkich wydań on-line tygodnika „Gość Niedzielny”
    • wszystkich wydań on-line on-line magazynu „Gość Extra”
    • wszystkich wydań on-line magazynu „Historia Kościoła”
    • wszystkich wydań on-line miesięcznika „Mały Gość Niedzielny”
    • wszystkich płatnych treści publikowanych w portalu gosc.pl.
  • brak reklam na stronach;
  • Niespodzianki od redakcji.
Masz subskrypcję?
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.