Fabryka Wszystkich Świętych

Szymon Babuchowski

|

GN 07/2006

publikacja 08.02.2006 09:51

Rozmowa z Aleksandrem Prugarem, fotoreporterem, zwycięzcą konkursu Canon w kategorii reportażu

Fabryka Wszystkich Świętych Aleksander Prugar

Szymon Babuchowski: Tytuł reportażu, za który otrzymałeś nagrodę - „Fabryka Wszystkich Świętych” - w dość szokujący sposób zderza świętość z przyziemnością. Czy któraś z tych sfer: sacrum albo profanum - była dla Ciebie ważniejsza podczas fotografowania?

Aleksander Prugar: - Nie, nie chciałem tego wartościować. Cały pomysł opiera się właśnie na tym zestawieniu. Zdjęcia robiłem w odlewni cementowych figur sakralnych w Piekarach Śląskich. Mój reportaż jest taką podróżą między światem, w którym ludzie żyją na co dzień, zarabiają pieniądze - wykonują po prostu swój zawód, a światem religijnym, osadzonym na postaciach, które są tylko jedne, niepowtarzalne. Przy takim zderzeniu rodzą się różne pytania. Zastanawiałem się np., jak można „fabrykować” świętych, czy Jezusa, który jest jeden. Niektóre fotografie mogą być szokujące dla kogoś, kto nie wie, o co chodzi. Na jednym ze zdjęć robotnik ociosuje rzeźbę Chrystusa. Ktoś niezorientowany mógłby pomyśleć, że to profanacja, bo kto uderzy Jezusa siekierą? Tymczasem w całości reportażu miejsce tego zdjęcia jest uzasadnione. To po prostu jeden z etapów produkcji, kiedy usuwane są pozostałości po niedoskonałej formie…

Jak rozumiesz hasło konkursu: „Zmniejsz dystans między wyobraźnią a obrazem”?
- Zanim pojechałem do zakładu, przez długi czas zastanawiałem się, co tam mogę zobaczyć. Stworzyłem sobie w głowie obraz tego miejsca. Wyobraziłem sobie tych ludzi, ich pracę. Kiedy puszczałem sobie w myślach ten „film”, wyłapywałem od razu kadry, które mnie interesują. Nie mówię, że wszystko okazało się takie samo jak w wyobraźni, ale mój „film” był na tyle zgodny z rzeczywistością, że mogłem zrobić te zdjęcia.

Fotoreporter kreuje rzeczywistość czy ma ją pokazać taką, jaka jest?
- Ma ją opisać, być jak najbliżej prawdy, a jednocześnie - skomentować, przedstawić własne spojrzenie. Ja pokazałem tę historię poprzez symbole. Wybrałem tylko te momenty, które symbolizowały pewien etap pracy, np. jeden dzień produkcji.

Jak wyglądała Twoja praca nad reportażem?
- Spędzałem tam codziennie przez dwa tygodnie mniej więcej po sześć godzin. Były takie dni, w trakcie których nie zrobiłem ani jednego zdjęcia, tylko obserwowałem. To absolutnie nie były dni stracone, bo obserwacja to jest przede wszystkim nauka, słuchanie i analizowanie rzeczywistości. Innego dnia np. fotografowałem jakiś moment, zrobiłem serię dwudziestu pięciu zdjęć, oglądałem to w domu i stwierdzałem, że ten fragment nie będzie pełny. Zdarzało się, że dopiero na trzeci dzień miałem to zdjęcie, które sobie wymyśliłem. Ale ono było konsekwencją dwóch poprzednich dni.

Nagrodą za Twój cykl jest wyjazd do Kenii. Czy już wiesz, co będziesz chciał tam sfotografować?
- Jeszcze nie. Mam tylko nadzieję, że nie zamkną mnie w hotelu, że będę miał swobodę w poruszaniu się. Robienie reportażu przez szybę autobusu mija się z celem. Najważniejsze jest spotkanie z drugim człowiekiem. Nie można zaczynać od 150 zdjęć „na dzień dobry”. Reportaż, także fotoreportaż, zaczyna się od rozmowy. W Piekarach na samym początku poprosiłem tych panów, żeby opowiedzieli mi o swojej pracy, oprowadzili po zakładzie. Ważne jest wytworzenie więzi, żeby ludzie wiedzieli, że są moimi bohaterami, że traktuję ich szczerze i oczekuję od nich tego samego. W tym celu warto na chwilę odłożyć aparat.

Aleksander Prugar
Ma 21 lat, mieszka w Rudzie Śląskiej Wirku. Z jego okna rozciąga się widok na dwie kopalnie. Jest fotoreporterem, współpracownikiem „Gazety Wyborczej”. Oprócz fotografii pasjonuje się dziennikarstwem i socjologią. Choć nie pochodzi ze Śląska, jest zafascynowany tym regionem. Pisze właśnie pracę licencjacką z dziennikarstwa, dotyczącą górników z Nikiszowca, zabytkowej dzielnicy Katowic.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.