Podróż Trzech Króli

ks. Jerzy Szymik, teolog, poeta, profesor KUL

|

GN 01/2006

publikacja 04.01.2006 15:40

Z rzeczy świata tego zostaną tylko dwie, Dwie tylko: poezja i dobroć... i więcej nic... C. K. Norwid

Podróż Trzech Króli Hanna Woźnica-Gierlasińska

„Mroźna to była wyprawa;
Najgorsza pora roku
Na podróż, zwłaszcza tak długą:
Drogi tonące w śniegu i lodowaty wiatr,
Najokrutniejsza zima”.
Rozdrażnione wielbłądy, pokaleczone, zbolałe,
Kładły się w mokrym śniegu.
I było nam czasem żal
Letnich pałaców na wzgórzu osłonecznionych tarasów,
I jedwabistych dziewcząt roznoszących napoje.
Poganiacze wielbłądów klęli i złorzeczyli,
Żądali napitku, kobiet, przepadali bez wieści,
Nocne ogniska gasły, nie było gdzie się schronić;
A miasta były wrogie, mieszkańcy nieprzyjaźni,
Wioski brudne i chytre, za wszystko żądano złota.
Ciężka to była próba.
Wędrowaliśmy w końcu już tylko w ciągu nocy,
Śpiąc byle gdzie i płytko,
I słysząc w sobie głos, który powtarzał w kółko:
To jest czyste szaleństwo.

Aż któregoś poranka, śniegi mając za sobą, zjechaliśmy w dolinę,
Łagodną, żyzną, wionącą zapachem wielu roślin,
Gdzie nad strumieniem stał młyn i młócił kołem ciemność,
A dalej, pod niskim niebem, wznosiły się trzy drzewa,
I stary, siwy koń galopował po łące.
Stanęliśmy pod gospodą porosłą liśćmi wina;
W otworze drzwi sześć rąk rzucało raz po raz
kośćmi i zgarniało srebrniki,
Stopy zaś uderzały w puste bukłaki po winie.
Nikt jednak tam nic nie wiedział;ruszyliśmy więc dalej
I dopiero pod wieczór, prawie w ostatniej chwili,
Trafiliśmy w to miejsce – można powiedzieć – właściwe.

Pamiętam, było to dawno;
Dziś bym postąpił tak samo, tylko trzeba zapytać
Trzeba zapytać
O to: czy cała ta droga
nas wiodła
Do Narodzin czy Śmierci?
Że były to Narodziny,
to nie ulega kwestii,
Mieliśmy na to dowody. Bywałem świadkiem narodzin i byłem też świadkiem śmierci,
I było dla mnie jasne,
że są to różne rzeczy;
jednak te narodziny
Były dla nas konaniem, ciężkim
jak Śmierć śmierć nasza.
Wróciliśmy do siebie, do naszych starych Królestw,
Ale w tym dawnym obrządku jakoś nam już nieswojo,
Obco wśród tego tłumu zapatrzonego w swe bóstwa.
Rad byłbym innej śmierci.

Pierwszych pięć wersetów (objętych cudzysłowem) pochodzi z homilii Lancelota Andrewsa, angielskiego biskupa z Winchester z przełomu XVI i XVII wieku, wygłoszonej w roku 1622, na cztery lata przed jego śmiercią. Reszta utworu jest dziełem Thomasa Stearnsa Eliota, jednego z najwybitniejszych poetów XX wieku, noblisty z roku 1948. Wiersz powstał w 1927 roku; przepisuję go w tłumaczeniu Antoniego Libery. Przeczytajmy raz jeszcze – niecodziennie obcuje się z arcydziełem…

Eliot urodził się w roku 1888 w Saint Louis (Missouri, USA), zmarł w roku 1965 w Londynie. Pisał wiersze, dramaty, eseje. Po studiach na Harwardzie, Sorbonie i w Oksfordzie osiedlił się w Londynie. W roku 1927 – roku, w którym powstała „Podróż Trzech Króli” – naturalizował się w Anglii i włączył w działalność Kościoła anglikańskiego, wybierając najbliższy katolicyzmowi High Church.

Z biegiem lat coraz głębiej rozumiał (i w poezji wyrażał) chrześcijańskie serce ludzkiej kultury. W eseju „Religia bez humanizmu” pisał: „Humanizm mówi wiele o Dyscyplinie, Porządku i Kontroli; i ja sam małpowałem te terminy. Nie znalazłem jednak żadnej dyscypliny w humanizmie; tylko trochę intelektualnej dyscypliny studiując filozofię. Ale najtrudniejszą sprawą jest dyscyplina i trening emocji: tego właśnie potrzebuje nowoczesny świat, tak bardzo potrzebuje, że zaledwie rozumie, co słowa te znaczą: a jest to dostępne tylko, jak stwierdziłem, w dogmatycznej religii”.

Doceniał wartość tego, co gorzkie w życiu. Pisząc o jednej z książek Chestertona, wyznał: „Bardzo chciałbym być radosny, lecz nie dbałbym wcale o radość osiągniętą za cenę wyrzeczenia się mych doświadczeń życiowych”. Był przekonany, że da się „osobiste” przekuć w wierszu w „powszechne”. Pragnął poezji „bezosobistej”: „owego upartego dążenia (…) do przemieniania swych osobistych i prywatnych udręk w coś wspaniałego i obcego, w coś uniwersalnego i bezosobistego” (z eseju pt. „Szekspir i stoicyzm Seneki”). Głęboko w to właśnie wierzył, w możliwość przeniesienia prywatnego w uniwersalne. W 54. roku życia pisał w A note on War Poetry: „osobiste doświadczenie w swej największej intensywności/ Staje się uniwersalnym, tym co nazywamy, »poezją«”.

I o tym właśnie jest „Podróż Trzech Króli”: że doświadczenie tamtych sławnych Trzech Poszukiwaczy Boga jest również naszym doświadczeniem. Że Jego narodziny są konaniem dla naszego grzechu. Że spotkawszy Go „w miejscu – można powiedzieć – właściwym”, będzie nam, „zapatrzonym w swe bóstwa”, już zawsze nieswojo i obco. Że pragniemy życia i śmierci zarazem. Życia i śmierci z Nim, w Nim.Pod jakimż to hasłem odbywała się podróż młodych całego świata do Kolonii, europejskiej stolicy Trzech Króli, w sierpniu ubiegłego (już) roku? Przypomnijmy: „Przybyliśmy oddać Mu pokłon” (Mt 2,2). Choćby wokół leżał mokry śnieg, a obok rozdrażnione, pokaleczone wielbłądy. Choćby miasta były wrogie, a wioski brudne i chytre. Właśnie to – nic innego, tylko i jedynie to: zdążać do tych miejsc naszego życia, w których można oddać Mu pokłon. To właśnie zmieni nasze życie i naszą śmierć. Trwale. I już żadne stare królestwa nas nie ukoją.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.