Budowniczy nadziei

Andrzej Grajewski

|

GN 13/2010

publikacja 02.04.2010 22:00

Inauguracja odbudowy katedry św. Jana Chrzciciela w Warszawie, 24 czerwca 1947 r. Inauguracja odbudowy katedry św. Jana Chrzciciela w Warszawie, 24 czerwca 1947 r.
Monografia prof. Pietrzaka (2 tomy) dokumentuje wiele nowych i nieznanych faktów z posługi prymasa Hlonda.
pap, Józef Wolny

O znaczeniu posługi sługi Bożego kard. Augusta Hlonda przypomniało sympozjum pt. „Kapłaństwo w posłudze i nauczaniu kard. Augusta Hlonda”, zorganizowane w Warszawie, na którym odbyła się promocja książki prof. Jerzego Pietrzaka z Wrocławia „Pełnia prymasostwa. Ostatnie lata prymasa Polski kardynała Augusta Hlonda 1945–1948”. Wydana niedawno przez Wydawnictwo Poznańskie, jest jednym z najważniejszych opracowań na temat powojennych dziejów Kościoła w Polsce. Chciałbym przybliżyć dwa z wielu wątków omawianych w książce i na seminarium. Dobrze ilustrują skomplikowane uwarunkowania powojennych wyborów prymasa Hlonda.

Wobec reform i opozycji
Czynnikiem determinującym polską rzeczywistość w 1945 r., będącym konsekwencją instalacji u nas sowieckiego modelu komunizmu, były radykalne reformy społeczne. Od Kościoła oczekiwano odpowiedzi na pytania o kwestie własnościowe, reformę rolną, nacjonalizację. Nie były to tylko kwestie teoretyczne, gdyż dotyczyły także majątków Kościoła. Prymas Hlond był zwolennikiem głębokich reform społecznych, umiarkowanej nacjonalizacji oraz reformy rolnej. Dlatego wiele zmian ustrojowych, które nastąpiły po 1945 r., nie było dla niego wstrząsem. Już w październiku 1945 r. w Poznaniu wygłosił jedno ze swych ważnych kazań społecznych, w którym powiedział, że katolicy powinni współpracować przy budowie ustroju, w którym nie byłoby krzywd, bezrobotnych, głodnych, bezdomnych.

Natomiast w swych prywatnych notatkach zapisał, że w socjalizmie dla katolika największą przeszkodą nie jest planowanie gospodarcze, ale ateizm. Nawet w 1948 r. pozytywnie oceniał powojenne przeobrażenia demokratyczne, gdyż „warstwy dotychczas często upośledzone zdobyły sobie zasłużone prawa i korzyści materialne. Są to nieodwracalne procesy, którym ze względów społecznych tylko przyklasnąć należy”. Gdy informował Stolicę Apostolską o zmianach wynikających z realizacji dekretu PKWN o reformie rolnej, akcentował, że Kościół nie powinien w tym momencie brać w obronę wielkich właścicieli. Z pewnością nie wspierał radykalnych działań komunistów, ale sama idea parcelacji wielkiej własności ziemskiej nie była mu obca. Nie potępił komunistycznej reformy rolnej. Jeśli protestował, to przeciwko przymusowej kolektywizacji, uderzeniu we własność zwykłego rolnika.

Nie bronił także majątków kościelnych, czyli tzw. dóbr martwej ręki. „Nie chcecie sami zrezygnować z ziemi… przyjdą czasy, że wam ją zabiorą, a wy ze wstydem będziecie ją oddawać”, przekonywał duchowieństwo jeszcze przed wojną. Jednocześnie twardo zabiegał o zachowanie własności kościelnej na ziemiach zachodnich i północnych, gdzie komuniści celowo utrzymywali prowizorium majątkowe, aby mieć instrument do walki z Kościołem. Nie przerażała go jednak wizja Kościoła ubogiego. Wspierał program PSL, który postulował budowę silnych gospodarstw chłopskich. Na marginesie można dodać, że prymas utrzymywał także kontakty z działaczami konspiracji niepodległościowej, a przede wszystkim WiN. 30 września 1946 r. spotkał się w prywatnym mieszkaniu z poszukiwanym w całym kraju przez UB ostatnim komendantem WiN ppłk. Łukaszem Cieplińskim. Nie popierał walki zbrojnej, ale starał się pomóc ludziom, którzy znaleźli się „w lesie” w sytuacji bez wyjścia. Korzystał także z materiałów opracowanych przez WiN przy redagowaniu kościelnych dokumentów.

Trudna lekcja wierności
Trudną próbą wierności papieżowi był kryzys, który nastąpił po tym, jak w marcu 1948 r. Pius XII
wystosował list do biskupów niemieckich. W liście tym m.in. wyraził współczucie dla 12 mln Niemców wysiedlonych „ze swej starej Ojczyzny na Wschodzie (…) w sposób przymusowy i bez odszkodowania”. Wyraził także nadzieję, że to, co się stało, uda się „cofnąć w tej mierze, w jakiej da się jeszcze cofnąć”. Szkic listu przygotował prywatny sekretarz Piusa XII, niemiecki jezuita o. Robert Leiber. Jeszcze dzisiaj papieskie słowa budzą emocje, a dyskusja o sposobie upamiętnienia przez Niemców ofiar tamtego dramatu wywołuje ostre kontrowersje. Nietrudno więc sobie wyobrazić, jak przyjmowano je wówczas, kiedy świeże były wszystkie wojenne rany. Komunistyczna propaganda rozpętała przeciwko papieżowi kampanię w ogromnej skali, porównywalnej jedynie z tym, co działo się później, po liście biskupów polskich do niemieckich. Piusowi XII zarzucano, że kwestionuje polskie granice zachodnie i „godzi w najżywotniejsze interesy Polski”. Treścią listu poczuło się jednak dotkniętych także wielu katolików. Krytycznie o nim, choć rzecz jasna w zupełnie innej tonacji aniżeli gazety partyjne, pisała prasa katolicka.

Bulwersowała liczba rzekomo 12 mln wysiedlonych, gdy w rzeczywistości wysiedlono około 2 milionów, a pozostali uciekli przed zbliżającą się Armią Czerwoną bądź byli ewakuowani przez niemiecką administrację. Podkreślano, że papież w ogóle nie wypowiadał się na temat polskich granic, ale potępił wysiedlenie Niemców z punktu widzenia etyki i moralności chrześcijańskiej. Powracała jednak w tych rozważaniach myśl, że Pius XII nie odniósł się do losu milionów Polaków, zmuszonych do opuszczenia swych domów na Kresach Wschodnich, a litował się nad Niemcami, którzy wywołali wojnę, popełnili niezliczone zbrodnie, a wysiedlenie było tylko tego wszystkiego konsekwencją. Nikt w Polsce nie mógł się także zgodzić z tezą, że wysiedlenie Niemców było odwetem. Stanowczą krytykę listu Piusa XII zawarł w jezuickim „Przeglądzie Powszechnym” o. Wawryn. Tekst ukazał się za akceptacją prymasa Hlonda. Jego niemieccy współbracia chcieli go za to usunąć ze wszystkich funkcji w zakonie. Wreszcie w sierpniu 1948 r. głos zabrał sam prymas w orędziu do ludności ziem odzyskanych, w którym jednoznacznie stwierdził, ze Kościół nie kwestionuje polskiej przynależności Ziem Odzyskanych. Orędzie prymasa Hlonda uspokoiło nastroje w Polsce, a jednocześnie pokazało Kurii Rzymskiej, gdzie są nieprzekraczalne granice polskiej racji stanu.

Prymas Polski był po wojnie budowniczym nadziei, gdy wydawało się, że dla Polski pogasły wszystkie światła. Nową sytuację geopolityczną przyjął nie jako przekleństwo, ale szansę na nowy początek. Wiedział, że historyczna szansa Polski polega na zagospodarowaniu ziem zachodnich, których nie wahał się nazywać Ziemiami Odzyskanymi. Był symbolem suwerennej Polski, prawdziwym interreksem, sprawującym rząd dusz i broniącym suwerenności duchowej narodu.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.