Każdemu życzę takiego szefa

Marcin Jakimowicz

|

GN 14/2009

publikacja 07.04.2009 16:02

O wzruszeniach, cudach i ostatnich chwilach Jana Pawła II z abp. Mieczysławem Mokrzyckim rozmawia Marcin Jakimowicz

Każdemu życzę takiego szefa Tę figurkę św. Jana Ewangelisty abp Mokrzycki otrzymał od Jana Pawła II. Papieżowi podarował ją Rudolf Schuster, prezydent Słowacji fot. JÓZEF WOLNY

Marcin Jakimowicz: Żył Ksiądz Arcybiskup przez lata w cieniu Jana Pawła II. Łatwo żyje się w cieniu?
Abp Mieczysław Mokrzycki: – Nie tylko łatwo, ale i w miarę wygodnie. Człowiek może spokojnie wykonywać swe zajęcia, „robić swoje”, i nie jest narażony na stanie w świetle reflektorów, publiczne wystąpienia. Pamiętam, że gdy zostałem drugim sekretarzem papieskim, na początku byłem niezmiernie stremowany. Kiedyś wszedłem do Jana Pawła II i niechcący przekręciłem nazwisko jakiegoś francuskiego hierarchy. Papież zatrząsł się ze śmiechu. Poprawił mnie, ale „chodził” przez kilka minut. Nigdy nie widziałem go tak rozbawionego. Jedna z sióstr powiedziała: To dobrze. To znakomicie relaksuje, odpręża Jana Pawła II…

To mógł Ksiądz Arcybiskup co chwilkę przekręcać zagraniczne nazwiska…
– Tak (śmiech)… Tamta historia wiele mnie nauczyła. Ojciec Święty nie stwarzał dystansu. Ludzie wchodzili do niego spięci, stremowani, a wychodzili uśmiechnięci. Każdemu życzę takiego szefa.

Czy zauważył Ksiądz Arcybiskup, by Jan Paweł II płakał? Często uczestniczył w niezwykle wzruszających spotkaniach. Na przykład gdy górale śpiewali mu: Nie odjeżdżaj jeszcze od nas…
– Nie przypominam sobie takich chwil. Ojciec Święty miał niezwykle silny charakter, mocną psychikę. Widziałem go jednak często bardzo wzruszonego. Zwłaszcza wtedy, gdy śpiewaliśmy pieśni patriotyczne. Wtedy ze wzruszenia drżał mu głos…

A co śpiewaliście?
– Po kolei ze śpiewnika: „Przybyli ułani”, „Wojenko, wojenko”, „Zachodźże słoneczko”…

Co Ksiądz czuł, widząc Jana Pawła II, który leżał krzyżem na ziemi?
– Osobiście tego nie widziałem. Nie było potrzeby, bym jako drugi sekretarz wchodził do jego pokoju. Znam to jednak z opowiadań kardynała Dziwisza czy siostry Tobiany. Jan Paweł II jeszcze przed pójściem do kaplicy na rozmyślania leżał na posadzce i odmawiał cały Różaniec. To dla mnie wyraz jego ogromnej pokory i zawierzenia…

Książka „Najbardziej lubił wtorki” pełna jest opisów drobnych, niepozornych gestów. Papież całuje figurę Maryi, przed snem czyni znak krzyża nad światem…
– Jan Paweł II był mistykiem, ale swą pobożność wyrażał w sposób bardzo prosty, naturalny. To nie były teatralne gesty. Uczyliśmy się od niego takiej postawy. Pamiętam, że przechodząc obok figury Maryi, całował ją.

Czy był przywiązany do jakiegoś konkretnego wizerunku?
– Miał w swym biurku obraz Matki Boskiej Kazańskiej. Wszędzie z Nią pielgrzymował. Zawsze chciał Ją mieć blisko siebie. Nawet gdy w czasie wakacji wyjeżdżał do Castel Gandolfo, zabierał Maryję Kazańską z sobą. Widziałem, jak często Ją całował. W swej prywatnej kaplicy obok głównego ołtarza miał też relikwie świętego Piotra, Stanisława i siostry Faustyny. Dwa, trzy razy dziennie wchodził do kaplicy, by je adorować…

Czy był Ksiądz Arcybiskup świadkiem jakiegoś uzdrowienia, które dokonało się po osobistej modlitwie Papieża?
– Wielokrotnie. Ojciec Święty otrzymywał wiele próśb o modlitwę. Dokumentowała je siostra Eufrozyna. Najwięcej wysłuchanych łask dotyczyło rodzicielstwa. Pisały małżeństwa, które bezskutecznie oczekiwały dzieci, prosiły Jana Pawła II o modlitwę. Modlił się, a po pewnym czasie często dostawał listy z podziękowaniem. Szczęśliwi rodzice pisali: urodziło nam się dziecko… Pamiętam prośby o uzdrowienie osoby z guzem mózgu. Dramatyczne historie. Również i te osoby otrzymywały łaskę zdrowia. Codziennie zanosiliśmy Janowi Pawłowi II kilkanaście takich próśb. Gdy tylko przychodził do kaplicy, od razu je czytał.

Czy Jan Kowalski mógł liczyć na to, że jego list również znajdzie się na papieskim klęczniku?
– Oczywiście! Na kartce pisaliśmy prośbę, imię, nazwisko i kraj, z jakiego nadszedł list. Mój znajomy z Sycylii prosił o to, by Papież modlił się za jego matkę. Miała trudną operację serca. Kobieta po operacji poczuła ogromny pokój. A sam lekarz – człowiek niezwiązany z Kościołem – powiedział zdumiony, że ta operacja była wyjątkowa. Mówił, że czuł, że prowadziła go jakaś ręka….

A wiedział o tym, że Papież „omadla” operację?
– Nie wiedział! I to właśnie jest zdumiewające. Gdy mu to opowiedziano, prosił o możliwość spotkania Jana Pawła II. Udało się. Przyjechał na audiencję.

Śmierć Papieża wyzwoliła u tysięcy ludzi strumienie łez. Wielu z nich (np. Daniel Ange) opowiadał nam o swoim płaczu. Czy wy – najbliższe otoczenie Papieża – nie wstydziliście się przed sobą swych łez?
– Nie. To było bardzo naturalne. Towarzyszyliśmy Ojcu Świętemu krok w krok przez ostatnie lata i miesiące cierpienia. Czuliśmy się tak, jakbyśmy stracili ojca. Dosłownie. Przez chwilę poczuliśmy się sierotami.

Siostra nachylająca się nad Papieżem usłyszała: Pozwólcie mi odejść do domu Ojca. To bardzo biblijne słowa. Jezus mówi do Marii Magdaleny: „Noli me tangere” (Nie zatrzymuj mnie). Jan Paweł II pokornie prosi: pozwólcie mi odejść….
– Tak to odczytaliśmy. To były niezwykłe słowa. Siostra Tobiana usłyszała je w sobotę rano albo nawet już w piątek po południu. Jan Paweł II chciał odpocząć od tej nieustannej krzątaniny, od lekarzy. Chciał w skupieniu przeżyć ostatnie chwile życia.

Nie przestraszyliście się tych słów? Zabrzmiały niezwykle dramatycznie.
– To była chwila niesamowitego wzruszenia. Uświadomiliśmy sobie, że ten człowiek od nas odchodzi. Ojca Świętego odwiedzało wówczas wiele osób. Wszyscy prosili o błogosławieństwo. Udzielał go, czyniąc znak krzyża, gestem twarzy, spojrzeniem. We Włoszech jest taki zwyczaj, że gdy kardynałowie czy biskupi odwiedzają osobę umierającą, to udzielają jej błogosławieństwa „na drogę”, na spotkanie z Bogiem. Dla mnie było to zaskakujące, niemal oburzające. Jak można odwiedzać chorego i jeszcze go „dobijać” pożegnalnym błogosławieństwem…

Niemal „grzebać go żywcem”?
– Tak. Gdy jeden z kardynałów tak błogosławił Ojca Świętego, byłem wewnętrznie wzburzony. To była naturalna reakcja. Pamiętam, że Jan Paweł II też podniósł rękę i pobłogosławił tego kardynała…
Gdy umierała Mała Tereska, zaskoczone karmelitanki zobaczyły, że jej twarz, wykrzywiona w grymasie cierpienia, nagle nieprawdopodobnie wypiękniała. Na zdjęciu widzimy spokojną młodą mniszkę. Podobno

Papież umierał również spokojny, pogodzony…
– Tak! Gdy oglądałem film „Papież, który pozostał człowiekiem”, byłem zaskoczony, prawie oburzony. Jego twarz została pokazana fałszywie: w napięciu, grymasie. Domyślam się intencji reżysera: chciał pokazać wielkie cierpienie. Ale twarz umierającego Jana Pawła II była inna. Spokojna, gładka. I paradoksalnie, bardzo, bardzo pogodna.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.