Król Rózi

Przemysław Kucharczak

|

GN 47/2008

publikacja 20.11.2008 12:00

Czyściła ubikacje w krakowskim szpitalu, choć była wykształconą pielęgniarką. I nie wyglądała przy tym na nieszczęśliwą. Ani złośliwe szefowe, ani koleżanki, ani nawet rodzone siostry nie miały pojęcia, że Rozalia jest mistyczką, której wizje rzucą na kolana tysiące ludzi.

Król Rózi Krakowska pielęgniarka Rozalia Celak (1901-1944) o swoich mistycznych doznaniach mówiła tylko spowiednikom fot. Romek Koszowski

Gdyby nie to, że spowiednik kazał jej spisywać wizje, nic byśmy o nich dzisiaj nie wiedzieli. Rozalia Celak nie miała bowiem najmniejszej ochoty tymi objawieniami się przechwalać. Tylko spowiednikom uparcie powtarzała, że Jezus chce, by Polacy zmienili swoje życie na wzór Serca Jezusowego i uznali Go za swojego króla. I że w dodatku Jezus życzy sobie, żeby w publicznym uznaniu Go królem uczestniczyły nie tylko władze kościelne, ale też państwowe. Nierealne? Rozalia sama czuła, że w najbliższej przyszłości na to się nie zanosi. Mówiła o tym, bo tego domagał się od niej głos. Powoływała się na wizje Jezusa i świętych. A może była chora psychicznie? Pierwsi, przypadkowi, jej spowiednicy pewnie mieli takie podejrzenia, bo ją lekceważyli. Kolejni, po bliższym przyjrzeniu się sprawie, dochodzili jednak do przekonania, że objawienia krakowskiej pielęgniarki mają mistyczny charakter.

Mistyczka z charakterkiem
Rozalia Celak nie wyszła za mąż, więc częściej jest nazywana, na przedwojenną modłę, Celakówną. Urodziła się w 1901 roku w Jachówce pod Makowem Podhalańskim. I choć pierwszych mistycznych przeżyć zaczęła doświadczać jako dziecko, była normalną dziewczynką. Ludzie, którzy mało wiedzą o mistykach, podejrzewają, że ktoś taki musi mieć usta złożone w ciup, a wyraz twarzy zbolały albo mdławo-cukierkowaty. Rózia taka nie była. Robiła różne psikusy, a potem chichotała z młodszą siostrą. Kiedy mama zabraniała jej wychodzić z domu, Rózia i tak wymykała się do znajomej nauczycielki, którą bardzo polubiła. Pokazywała twardy charakterek. Kiedyś mama zagroziła jej, że nie dostanie obiadu, dopóki nie przeprosi. Rózia zamiast przeprosić, wolała obejść się i bez obiadu, i bez kolacji... Mama wychowywała ją dosyć surowo; bardziej miękkie wobec Rózi serce miał jej tata.

„W domu nie wyróżniała się specjalną pobożnością, ale lubiła się modlić, zwłaszcza gdy miała czas, modliła się w kąciku przed krzyżem” – mówiła po wojnie, już po śmierci Rózi, jej mama Joanna Celak. Jej zeznanie spisali dwaj księża na potrzeby procesu beatyfikacyjnego. – „Do kościoła chodziła chętnie, ile tylko się dało, i stawała blisko ołtarza, nie rozglądała się. Myślę, że była pobożna (...). Lubiła żartować, ale bez obrazy Bożej; była wesoła” – wspominała Rózię. Diecezjalny etap procesu beatyfikacyjnego Rozalii zakończył się w zeszłym roku. Kolejnym, rzymskim etapem procesu zajmuje się ks. prof. Władysław Kubik, jezuita. – Rozalia wspominała, że w dzieciństwie była „prędka do gniewu”. Proszę posłuchać jej wspomnień: „Gdy mi młodsza siostra albo brat coś powiedzieli, niesłusznie wtedy sama wymierzałam sprawiedliwość” – uśmiecha się ks. Kubik. Rozalia miała szczęście, że rodzice nauczyli ją się modlić. „Jeszcze mi w domu mówili, że z Panem Jezusem można rozmawiać prosto i szczerze, tak jak w domu z Mamą lub Tatusiem albo z kimkolwiek, że Pan Jezus bardzo się cieszy, gdy w ten sposób z Nim rozmawiamy (...). Trudno mi było zrozumieć, dlaczego ludzie nie rozmawiają z Panem Jezusem, tylko się modlą z książeczek przez cały czas w kościele... Jeżeli się kogoś kocha – myślałam – to przecież jak się do tej osoby idzie w odwiedziny, to się nie odmawia z książek przywitania, czy też nie okazuje mu się tak miłości, tylko się mówi to, co się czuje” – wspominała.

Głos przemawia
Rózia nie powiedziała jednak ani mamie, ani siostrom, że słyszy tajemniczy głos. Mówiła spowiednikom, ale kto by uwierzył dziecku z zapadłej wsi. Pierwszego „wewnętrznego spotkania” z Jezusem doświadczyła jako sześciolatka. Sąsiadka przybiegła wtedy z awanturą, że Rózia uderzyła jej córkę kamieniem w głowę. To nie była prawda, ale mimo zaprzeczeń Rózi mama spuściła jej lanie. „Płakałam nie tyle z bólu, jak raczej z żalu, że ja wcale nie kłamałam, a jednak Mama mi nie uwierzyła (...). Gdy tak płakałam, przyszła mi nagle taka myśl, by się już więcej ani jednym słowem nie uniewinniać, tylko wszystko spokojnie ofiarować Panu Jezusowi” – zdradziła spowiednikowi.

Nie miała jeszcze ośmiu lat, kiedy sama poszła na spacer do lasu, bo wśród innych dzieci poczuła się jakoś obco. Usłyszała wtedy wyraźny głos, jak to określiła – „w głębi duszy”: „Dziecko Moje, masz do Mnie należeć bez podziału. Nie zaznasz nigdzie spokoju poza Mną”. „Płakałam wówczas za wzruszenia. Ten głos w duszy nigdy nie milkł – nawet pomimo mych niewierności względem Boga. Gdy słuchałam wewnętrznego głosu, wówczas byłam spokojną, a przeciwnie – każde nieposłuszeństwo napełniało mą duszę niepokojem” – napisała. Słyszała głos w czasie modlitwy przed tabernakulum, na spacerze w górach, podczas pracy. Czasem kilka razy dziennie, czasem kilka razy w miesiącu. On mówił, kiedy sam chciał, a Rózię bardzo to cieszyło. „Składaj Mi, dziecko, wszystko, co masz w ofierze, a Ja cię uszczęśliwię bardzo, świat ci szczęścia dać nie może ani zadowolenia” – słyszała często.

Jezus na wenerycznym
Rózia rwała się do nauki, ale rodzicom brakowało pieniędzy. Skończyła sześć klas szkoły powszechnej, a potem pomagała w rodzinnym gospodarstwie. O jej rękę starał się budowniczy kościoła w Jachówce, ale jego oświadczyny odrzuciła. W młodości przeżyła kilkuletnią „noc ciemności”, w której wydawało jej się, że Pan Bóg ją odrzuca za jej grzechy. – Odczuwała najstraszniejsze męki człowieka niemal potępionego, skazanego na piekło. Głos ją jednak podtrzymywał – mówi ks. Kubik. Kiedy miała 23 lata, wyjechała do Krakowa, do pracy w szpitalu św. Łazarza (dzisiaj to szpital uniwersytecki). – Przez większość życia Rozalia nie miała wsparcia spowiedników, którzy nie rozumieli jej wewnętrznych cierpień – ocenia ks. prof. Kubik. – Mieszkała w służbowym, szpitalnym mieszkaniu. W jej pielęgniarskim środowisku było wtedy dużo plotkarstwa i zazdrości. Niektóre kobiety obmawiały ją nawet przed spowiednikami. Dlatego także księża odnosili się do Rozalii z rezerwą. Ciekawe, że ona nigdy się nie broniła i nie prostowała kłamstw na swój temat. No chyba, że spowiednik sam się zorientował, że sprawa wygląda inaczej, i kazał jej mówić – dodaje.

Swoje cierpienia, te mistyczne i te zwyczajne, Rózia ofiarowywała Jezusowi. Tak jak przy tamtym matczynym laniu w wieku sześciu lat. – Jako dorosła skończyła siódmą klasę, szkołę średnią i studium pielęgniarskie. Ale wynagrodzenie ciągle dostawała najniższe, bo o nie się nie dopominała. Przełożone w szpitalu kazały jej często, oprócz obowiązków pielęgniarskich, spełniać zadania salowej. Myła te podłogi i toalety bez skarżenia się – mówi ks. Kubik. Rozalia pielęgnowała chorych wenerycznie i zdejmowała opatrunki zmarłym. Z początku z obrzydzeniem, ale potem, kiedy zachęcał ją do tego głos, z radością. – Lekarze naczelni nigdy nie dali jej zrobić krzywdy, bo widzieli jej oddanie. Ale z bezpośrednimi przełożonymi, w tym także zakonnicami, Rozalia miała ciężko – uważa ks. Kubik.

Rózia próbowała wstąpić do klarysek, ale po dwóch miesiącach zakonnice grzecznie jej podziękowały, bo nagle pogorszyło się jej zdrowie. Przyjęła to spokojnie. Wróciła do szpitala, na inny oddział. Jej przyjaciółka Ania Polak, przesłuchana na polecenie kard. Wojtyły, tak wspominała jej powrót: „Ile jednak drwin wycierpiała jako eks-zakonnica, której »nie chciało się pracować«, że »zapragnęła klasztoru«, że stamtąd »ją wyrzucili«, wie tylko jeden Bóg. Na skutek tych drwin Rozalia gorzko płakała” – mówiła.
Po powrocie dziewczyna modliła się o rozeznanie woli Bożej. Odpowiedzią było widzenie. Zobaczyła ubiczowanego Jezusa, stojącego na oddziale chorób wenerycznych. Krew z Jego Ran płynęła po sali. Chore wenerycznie kobiety podchodziły i smagały Go biczami. Rozalia przeraziła się. Napisała później, że Jezus przybrał wtedy zwykły wygląd i wyjaśnił jej łagodnie: „Popatrz, dziecko, jak strasznie Mnie ranią grzechy nieczyste! Jaką straszną boleść zadają mi te dusze! Ty, dziecko, masz pracować w tym miejscu, by Mi wynagradzać te straszne grzechy i pocieszać Moje Boskie Serce. Ja cię tu chcę mieć!”. Rozalia przeniosła się więc z okulistyki znów na oddział weneryczny, choć zarabiała tam znacznie mniej, a praca była o wiele bardziej nieprzyjemna. Niektóre koleżanki natychmiast uznały ją z tego powodu za pomyloną.

Zdumiony neurolog
Oczywiście wielu ludzi ją szanowało – zwłaszcza chorzy, którym się poświęcała. Zwykle była pogodna. Podobno kiedy śpieszyła się na oddział, rozmowy ze znajomymi kończyła żartobliwym: „Będzie dobrze, dobrodziejko!”. Znajomi nie mieli pojęcia, że ta twardo stąpająca po ziemi kobieta i świetna pielęgniarka ma wizje Jezusa i rozmawia ze świętymi. W Krakowie spowiedź przestała być dla Rozalii torturą. Trafiła wreszcie na doświadczonych spowiedników, którzy zauważyli, że wizje pielęgniarki są spójne. Nie widzieli w nich też czegoś sprzecznego z nauką Kościoła. Za pośrednictwem generała zakonu paulinów przesłanie, spisane przez Rozalię, trafiło więc w 1938 roku na biurko samego prymasa Augusta Hlonda. Prymas, żeby wykluczyć chorobę psychiczną, polecił skierować Rozalię na badania lekarskie. Rozalia potraktowała to jako potworne upokorzenie. Jednak skoro spowiednik żądał, poszła. W ten sposób dr Józef Horodyński, znany krakowski neurolog, stał się jedynym świeckim, któremu Rozalia opowiedziała o swoich objawieniach. „Gdyby to nie było z woli Bożej, wolałabym umrzeć, aniżeli o tym mówić” – oświadczyła mu. Doktor wypytał ją dokładnie o wizje i o charakter słyszanego przez nią głosu. Był zdziwiony, że Rozalia ujawnia mu to z takimi oporami. „Mówił mi, że zazwyczaj przychodzące osoby do badania – mniej więcej w tym kierunku – bez krępowania wszystko mówią” – napisała Rozalia w relacji, spisanej na polecenie spowiednika. Doktor napisał w zaświadczeniu, że nie znalazł u Rozalii żadnych odchyleń psychicznych. A przy pożegnaniu... sam poprosił ją o modlitwę.

Uznaj Mnie Królem
– Rozalia była realistką. Miała też dobre rozeznanie sytuacji moralnej środowiska lekarskiego, rządzących i całego społeczeństwa – mówi ks. prof. Kubik. – Wręczyła spowiednikowi przesłanie do lekarzy z wezwaniem do nawrócenia, do powrotu do sakramentów pokuty i Eucharystii – dodaje.
Rózia opowiadała też, że Jezusa najbardziej boli obojętność i zdrada kapłanów. Cytowała głos: „Módl się, dziecko, i składaj ofiary z siebie, by kapłani byli świętymi, a których jest brak. Dlatego tyle jest zła, bo nie ma świętych kapłanów”. Przepowiadała wybuch wojny, katastrofę i odrodzenie Polski oraz klęskę Niemiec. Np. w lutym 1939 r. zapisała takie przesłanie głosu: „Moje dziecko! Będzie straszna wojna, która spowoduje takie zniszczenie. Niemcy upadną (...). Wielkie i straszne są grzechy i zbrodnie Polski. Sprawiedliwość Boża chce ukarać ten naród za grzechy, a zwłaszcza za grzechy nieczyste, morderstwa i nienawiść. Jest jednak ratunek dla Polski, jeżeli Mnie uzna za swego Króla i Pana w zupełności przez Intronizację. (...) To uznanie ma być potwierdzone porzuceniem grzechów, a całkowitym zwrotem do Boga”. „Morderstwa” jednoznacznie oznaczają w objawieniach Rozalii aborcję. Już przed wojną polscy lekarze zabijali rocznie pomiędzy 100 tys. a 130 tys. nienarodzonych dzieci.

Kolumbia to zrobiła
Róża wzywała Polaków i inne narody do intronizacji Najświętszego Serca Jezusa. Ma to się odbyć z udziałem władz państwowych, bo ma przynieść skutki także w wymiarze publicznym. – Niektórzy jednak dzisiaj wyobrażają sobie tę intronizację inaczej, niż chciała Rozalia. Mówią, że to parlament powinien obwołać Chrystusa Królem Polski. A nie o to chodzi. Jezus już teraz jest naszym królem, a my mamy to po prostu uznać – mówi ks. Władysław Kubik. – Rozalia wzywała do publicznej intronizacji Serca Jezusowego przez Polaków. Ma tego dokonać Episkopat, ale z udziałem polskich władz. I musi się to łączyć z uznaniem panowania Jezusa w naszym życiu. Rozalia zdawała sobie sprawę, że to będzie trudne, skoro ciągle nie ma w narodzie nawrócenia. Ale Jezus zapowiedział jej: wy się o to módlcie, a Ja sam tego dokonam – relacjonuje ks. profesor.

Niemożliwe? Cóż, w październiku Kolumbia oddała swój naród Najświętszemu Sercu Pana Jezusa. To była wspólna inicjatywa prezydenta, rządu, prymasa i episkopatu. Większość Kolumbijczyków chciała, żeby ten akt dokonał się publicznie. Czy zechcą tego też Polacy? Są ludzie, którzy się o to modlą i osobiście poświęcają się Sercu Jezusa. Redemptoryści głoszą po Polsce intronizacyjne rekolekcje, a jezuickie wydawnictwo WAM wydaje pisma Rozalii. Ludzie ze Wspólnot dla Intronizacji NSPJ spotykają się w 13. dzień każdego miesiąca o 16.30 na Mszach św. w jezuickiej bazylice Najświętszego Serca Pana Jezusa w Krakowie, żeby modlić się o szybką beatyfikację Rozalii Celak.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.