Kruche powołania

ks. Tomasz Jaklewicz

|

GN 37/2008

publikacja 13.09.2008 08:34

Sytuacja nie jest zła – uspokajają rektorzy seminariów. Ale jest faktem, że liczba kleryków od trzech lat systematycznie spada. Tego zjawiska nie można wytłumaczyć tylko demografią.

Kruche powołania Do seminariów diecezjalnych zgłosiło się 141 mniej kandydatów niż rok temu fot. Agencja Gazeta/Marcin Łobaczewski

Liczby to nie wszystko, ale znać je warto. W roku 2005 do kapłaństwa przygotowywało się w polskich seminariach diecezjalnych i zakonnych ponad 7 tys. kleryków. Ta wysoka liczba utrzymywała się od lat. Od 2006 liczba alumnów co roku spada. W roku 2006 było ich 6427 (w tym w seminariach zakonnych 1820; w diecezjalnych 4607), w roku 2007 – 5863 (1503/4360), w roku 2008 – 5401 (1394/4007). W ciągu trzech lat liczba kandydatów do kapłaństwa spadła o 25 proc. Pojawiają się pytania nie tylko o liczby, ale i o kondycję seminariów duchownych.

Klimat antypowołaniowy
Od kiedy powołaniowe statystyki poszły w dół, kościelne autorytety jako przyczynę spadku wskazują przemiany demograficzne. Jest faktem, że zmniejsza się liczba młodzieży w wieku maturalnym (co roku o 1–2 proc.). Ks. Krzysztof Pawlina, rektor warszawskiego seminarium oraz przewodniczący Konferencji Rektorów Wyższych Seminariów Duchownych, przyznaje jednak, że nie możemy winić tylko demografię. – Spadek liczby powołań nie jest tak gwałtowny, jak przepowiadali prorocy pesymizmu, ale jest faktem. Myśląc odpowiedzialnie o Kościele, musimy uznać, że demografia jest tylko jednym z czynników. Trzeba zobaczyć sprawę szerzej, zapytać o jakość naszego duszpasterstwa, zwłaszcza duszpasterstwa młodzieży, ministrantów, lektorów, a więc środowisk wychowujących powołania – uważa ks. Pawlina. – Duszpasterzom brakuje często języka, który dociera do młodzieży. Brakuje nam ofensywy, żeby powalczyć o młodych ludzi. Pocieszamy się, że jeszcze kogoś mamy w Kościele.

Zdaniem wielu, na spadek powołań wpływa panujący dziś klimat antypowołaniowy. Co to takiego? – To zaczyna się od rodziny – tłumaczy rektor warszawskiego seminarium. – Kiedyś rodzina była wsparciem powołanego. Dla rodziców była to radość, satysfakcja, wyróżnienie, zaszczyt. Powołanie oznaczało, że Bóg nawiedził dom, tak to przeżywano. Dziś rodzina na ogół ma jedno lub dwójkę dzieci. Rodzice mają własny pomysł na życie dziecka. I nie chcą, żeby syn szedł do seminarium. Znam rodziców, którzy wprost mu na to nie pozwolili. Druga rzecz to problem życia społecznego. Jeszcze nie tak dawno ksiądz pełnił role społeczne, nie tylko religijne. Dziś to się skończyło. Przez ostatnie lata media często uderzały w księży, choć trzeba przyznać, że my sami nieraz daliśmy ku temu powody. Ksiądz dostaje też niezły wycisk od młodzieży na katechezie. W takiej sytuacji młody człowiek mówi: „ja nie chcę być wyśmiewany, ja chcę być kimś”. Klimat nie jest więc wspierający.

Jest kryzys czy nie?
Czy wobec tego można mówić o kryzysie powołań w Polsce? – W moim odczuciu nie ma kryzysu powołania, ale jest kryzys powołanych – odpowiada ks. Pawlina. – To znaczy, że Bóg daje powołania, ale ludzie mają problem w odczytaniu powołania i pójścia za nim. Młodzi ludzie są dziś bardzo zmienni. Mają szlachetne pragnienia, ale nie potrafią podejmować trwałych decyzji. Seminaria są po to, by pomóc im rozwinąć powołanie, z którym się zgłaszają. Problem w tym, że oni jednego dnia mówią, że mają powołanie, a drugiego dnia, że już im przeszło. I ta chwiejność powoduje, że często gdzieś giną po drodze. Do kapłaństwa dochodzi zwykle około połowy kandydatów z pierwszego roku.

Dość spora jest w tym roku liczba kleryków, którzy zrezygnowali po pierwszym roku. Rektorzy polskich seminariów zbierają się co roku, by przedyskutować aktualne problemy. Na tegorocznym spotkaniu, tym razem w Katowicach, szukano propozycji zmian, które będą odpowiedzią na te pokoleniowe przemiany.
Biskup Edward Dajczak, ordynariusz koszalińsko-kołobrzeski, prowadził około 50 rekolekcji w seminariach, sam był rektorem, a wcześniej ojcem duchownym seminarium.

Zwrócił rektorom uwagę, że problemem jest brak dialogu między przełożonymi a klerykami. W obowiązującym modelu seminarium duchownego istnieją tzw. wychowawcy zewnętrzni (rektor, wicerektor i tzw. prefekci) oraz ojcowie duchowni, których wszelkie rozmowy z klerykami objęte są tajemnicą spowiedzi i którzy nie mają prawa głosu przy dopuszczaniu do święceń. Zdaniem bp. Dajczaka, klerycy bardzo szybko opanowują sztukę prezentacji siebie zgodnie z oczekiwaniami przełożonych. Prawda o tym, kim jestem, pozostaje bardzo często ukryta pod warstwą zewnętrznej poprawności.

Nieraz nie znają jej także ojcowie duchowni.. Bp Dajczak uważa, że nieufność i niechęć do podporządkowania się narzuconym normom są cechami tego pokolenia. Dlatego przekonywał rektorów, że konieczne jest bardzo bliskie towarzyszenie kandydatom do kapłaństwa. Trzeba szukać takiego modelu seminarium, który pozwoli przełożonym być z klerykami na zasadzie mistrz–uczeń. Jedynym ratunkiem jest wprowadzanie w głęboką, osobistą więź z Bogiem, ale dziś nie wystarczy o tym mówić, trzeba człowieka wziąć za rękę i pokazać mu ten duchowy świat, uważa bp Dajczak.

Rok propedeutyczny
Bp Jérôme Beau z Francji mówił o nowym modelu seminarium w Paryżu, który wypracował kard. Lustiger (zm. 2007). Francja od lat cierpi na brak powołań. Paryskie seminarium nie narzeka jednak na brak kandydatów. Jednym z najważniejszych nowatorskich pomysłów jest tzw. rok propedeutyczny. Kandydaci mieszkają przez 9 miesięcy w Domu św. Augustyna w Paryżu. To jest czas wstępnego rozeznania powołania. Kandydaci żyją w odizolowaniu od świata. Prawie nie wychodzą na zewnątrz. Rytm życia wyznaczają modlitwy, liturgia, czytanie duchowe (lektura całego Pisma Świętego), wykłady, ale bez egzaminów, odwiedziny chorych. Celem jest rozbudzenie życia wewnętrznego – oparcie życia na Chrystusie. Zespół wychowawczy wspólnie z kandydatami sprząta, przygotowuje posiłki, modli się. Zwieńczeniem są 30-dniowe rekolekcje ignacjańskie. Po ich odbyciu zapada zwykle decyzja o wstąpieniu bądź nie do seminarium.

Pomysł wprowadzenia takiego czasu propedeutycznego był dyskutowany przez polskich rektorów. Zdaniem ks. Pawliny, taki czas jest potrzebny. Pomógłby on kandydatom w zweryfikowaniu motywacji: „dlaczego ja chcę być w ogóle księdzem”. – Chodzi o danie szansy na to, by zewnętrzna pobożność stała się autentycznym życiem wiary. Jeśli się tego nie uczyni przed studiami, to potem seminarzysta zaczyna się mechanicznie zewnętrznie dostosowywać do wymagań, ale w środku pozostaje kimś innym. Stąd nieraz bolesne rozczarowania przed święceniami, a niestety także w kapłaństwie. Druga propozycja to wprowadzenie stażu na parafiach przed diakonatem. Chodziłoby o to, by klerycy mieli okazję zasmakować prozy życia na parafii czy trudów katechizacji. Rektorzy przedstawią wnioski z obrad kard. Stanisławowi Dziwiszowi, przewodniczącemu Komisji Duchowieństwa w polskim Episkopacie, która odpowiada za seminaria. Wielu rektorów spodziewa się decyzji o wprowadzeniu semestru propedeutycznego. Choć – jak to bywa w kościelnych gremiach – były i głosy, by zostawić wszystko tak, jak jest.

Modlimy się za mało
Sprawa powołań kapłańskich nie zależy tylko od samej organizacji seminarium. Ks. Krzysztof Pawlina: – My się za mało modlimy za powołania. Są akcje powołaniowe, ale potrzebna jest systematyczna modlitwa. Nie możemy pozwolić sobie na zagubienie w naszej świadomości religijnej pojęcia „powołania do kapłaństwa”. Jeśli ten moment prześpimy, to za parę lat nie będzie w ogóle o czym rozmawiać. Chodzi o to, żeby młody człowiek, w którym pojawia się iskra powołania, zobaczył, czuł, że Kościół o to się troszczy, że to jest bardzo ważne i większe od niego samego.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.