Hamburgera naszego powszedniego

Szymon Babuchowski

|

GN 36/2008

publikacja 04.09.2008 15:37

Naszpikowanie tekstów rekwizytami ze świata popkultury sprawdza się w hiphopowych utworach, ale w modlitewniku razi sztucznością.

Hamburgera naszego powszedniego Takie ilustracje w modlitewniku może i intrygują, ale czy zachęcają do modlitwy fot. JÓZEF WOLNY

Wpadła w moje ręce niewielka książeczka, zatytułowana „Paliwo”. Ponieważ z motoryzacją jestem trochę na bakier, chciałem ją w pierwszym odruchu wyrzucić na makulaturę, jednak przykuł moją uwagę podtytuł: „Palące modlitwy w palących sprawach”. Oho, nowoczesny modlitewnik! – ucieszyłem się. W środku rzeczywiście – modlitwy, na dobrym papierze, z kolorowymi ilustracjami, wyjętymi jakby z młodzieżowego czasopisma. Wreszcie coś dla młodych ludzi – pomyślałem. Moja radość okazała się jednak przedwczesna. Kiedy bowiem oddałem się lekturze, zaczęło rosnąć rozczarowanie.
 

„Jesteś beatem
Mojego życia
Jesteś werblem/ który mnie nakręca (…)
Jesteś DJ-em
Z muzyką
Co nigdy nie wyjdzie z mody” – kto będzie się tak modlił?! „Daj mi paliwo, benzynę,
Której nigdy nie braknie, aż kiedyś/ Znajdę się u celu podróży
JEZUSIE,
Popchnij mnie, holuj mnie,
Gdy silnik mój zastrajkuje,
Aby pewnie pokonać góry i wzniesienia
JEZUSIE,
Daj mi poduszki powietrzne, kiedy inni
Niebezpiecznie zbliżą się do mnie,
Aby chroniły mnie
Przed zbyt mocną kolizją” – a może by tak prościej, zwyczajniej?


Między skostnieniem a zdziecinnieniem
Żeby była pełna jasność – nie jestem przeciwnikiem odświeżania kościelnego języka. Mnie też drażni jego skostnienie, sformułowania typu: „ubogacać w szczególny sposób” i „pochylać się z troską”. Ale nie wydaje mi się, żeby receptą na rozwiązanie tego problemu był jakiś sztuczny, niby-młodzieżowy język. Bo kiedy ktoś modli się w naprawdę palącej sprawie, to nie będzie mnożył metafor rodem ze współczesnej popkultury, tylko zacznie krzyczeć do Boga najprostszymi słowami, jakie przyjdą mu do głowy. „Jezu, ratuj!” – oto modlitwa człowieka znajdującego się w trudnej sytuacji. Z pomocą mogą mu wtedy przyjść Psalmy, w których zawiera się uniwersalne ludzkie doświadczenie, a nie modlitwa DJ-a.
Tymczasem nasze mówienie o Bogu często sytuuje się między dwiema skrajnościami. Z jednej strony – przesadny patos, z drugiej – infantylizacja. Nie tak dawno ukazała się „Dobra czytanka wg św. zioma Janka”, będąca „przekładem” Ewangelii św. Jana na slang młodzieżowy. Czytamy w niej m.in., że Jezus „glebnął se przy studni”, a uczniowie „poszli do miasta, żeby kupić żarło”. Prawdopodobnie autorzy mieli dobre intencje, ale efekt jest komiczny.

Podobne zniekształcanie ewangelicznego przekazu jest też często widoczne na tzw. Mszach dla dzieci. – Gdy słyszę, że dorosłym mówi się o Jezusie, a dzieciom o Bozi, boli mnie wątroba – wyznaje ks. Wojciech Drozdowicz, który przed laty prowadził telewizyjne „Ziarno”. – Niesamowicie ważne jest kazanie. Ma być proste, krótkie. Przecież przypowieści Jezusa to kazania dla dzieci, młodzieży, starców, rolników i dla inteligentów. To jest wzór! Zapomnieliśmy o wymiarze pionowym liturgii: o zwróceniu się do Boga. Jest tylko wymiar poziomy: machanie rączek, granie na keyboardziku i stający na głowie ksiądz, wołający: – I jak się, dzieci, czujecie w naszym kościele? Musimy wychowywać dzieci do liturgii, do jednej liturgii! One muszą czuć się tu jak u siebie w domu. Ale nie za cenę infantylizacji tej świętej przestrzeni.

Dzidków to ja mam w klasie
Co więc pozostaje? Szczerość. Teksty o „dobrym bicie” świetnie brzmią w hiphopowych utworach grupy Full Power Spirit i na koncertach mogą rzeczywiście pełnić funkcję ewangelizacyjną. Ale w modlitewniku, którego używa się w chwilach osobistego spotkania z Bogiem, rażą sztucznością. Młodzież, owszem, odwołuje się w swoim języku do popkulturowych gadżetów i nowinek technicznych, ale nie w takim natężeniu jak w książeczce „Paliwo”. Nadmierne nagromadzenie tego typu rekwizytów może wręcz rodzić podejrzenia, że autor próbuje podlizać się młodzieży. A ona lizusostwa nie lubi. Świetnie ilustruje to historia, którą opowiada ojciec Jan Góra, twórca słynnych spotkań w Lednicy. Jako świeżo upieczony dominikanin, podszedł do jednej dziewczyny i rzucił: „Mów mi Dzidek, będziemy tu robili duszpasterstwo”. Na to usłyszał odpowiedź: „Dzidków to ja mam w klasie. Ty musisz być dla mnie ojcem”.

Ksiądz Przemysław „Kawa” Kawecki był kiedyś skinheadem. Z tamtych czasów została mu ogolona głowa i spodnie moro. Ale pracując z młodymi ludźmi, nie stara się na siłę przejmować ich języka: – Czasami rodzice próbują mówić do swoich dzieci: „Hej, siema, co u ciebie?”. I to jest śmieszne. Natomiast ja faktycznie mówiłem przez prawie całe życie pewnym żargonem. On jest trochę inny niż język tych młodych ludzi. Ale oni wiedzą, że nie próbuję udawać kogoś. To jest chyba najważniejsze. Nasz założyciel, ksiądz Bosko, mówił, że trzeba być przyjacielem młodzieży, jej starszym bratem. Osobą, która umie być blisko, a jednocześnie jest o krok do przodu. Na spotkania z Janem Pawłem II przychodziły tłumy młodzieży, pomimo że wcale nie mówił slangiem. Jego twarz nie przypominała tych, które spotyka się na okładkach kolorowych czasopism. A to, co proponował, też trudno uznać za popularne: „Musicie od siebie wymagać, choćby inni od was nie wymagali”…

Kazania nie do przejścia
W „Paliwie” można znaleźć modlitwę zaczynającą się od słów: „Podzielmy się chlebem, hamburgerem i wodą”. Czy chleb i hamburger symbolizują to samo? A może to właśnie hamburger stał się dziś tym, czym kiedyś był chleb – esencją codzienności? Nie najlepiej świadczyłoby to o naszych czasach, gdyby jeden z najprostszych i zarazem najbardziej nośnych symboli został zastąpiony przez byle jaką, spożywaną w pośpiechu, imitację prawdziwego pokarmu. Rozumiemy intencję autora: wszystkim trzeba się dzielić. Sam też jem hamburgery, ale w modlitwie najbardziej potrzebuję chleba, czyli prostoty. Jezus wiedział, co robi, właśnie chleb przemieniając w swoje ciało. I o chlebie mówił, kiedy uczył nas, jak mamy się modlić. Jak zatem mówić młodym ludziom o Bogu? Po pierwsze – prawdziwie. Jan Paweł II był przekonujący dlatego, że był świadkiem, że to, o czym mówił, potwierdzał całym życiem. Po drugie – prosto: – Widzę, że standardowe kazanie w kościele jest dla młodego człowieka nie do przejścia – zauważa ksiądz Kawecki. – Predyspozycje tych ludzi, wychowanych na Internecie, MTV czy SMS-ach, do słuchania czegokolwiek dłuższego niż dziesięć minut są naprawdę niewielkie. To nie znaczy, że nie trzeba mówić kazań, tylko potrzebne jest przygotowanie.

Przygotować musi się nie tylko słuchający, ale także mówca. Powinien wiedzieć, jakie młodzi ludzie mają problemy, jaką lubią muzykę i filmy, jakim językiem mówią na co dzień. I dopiero potem rozmawiać. Ale co by to była za rozmowa, gdybyśmy w każdym zdaniu starali się kopiować naszego partnera? Chyba jednak lepiej, by nasze mówienie o Bogu było życzliwym dialogiem, w którym obie strony będą słuchać – nie tylko siebie nawzajem, ale również Tego, o którym próbują – bardziej lub mniej udolnie – mówić. Bo trudno rozmawiać o Bogu, jeśli się nie rozmawia z Bogiem.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.