Męczennicy powstania

Artur Nowaczewski

|

GN 32/2008

publikacja 06.08.2008 09:31

Powstanie warszawskie ma swoich… świętych. Jan Paweł II wyniósł na ołtarze dwóch kapelanów powstańczych - bł. Michała Czartoryskiego i bł. Józefa Stanka.

Męczennicy powstania Bł. Michał Czartoryski (z lewej) i bł. Józef Stanek Zasoby internetu (zdjęcie z lewej)/Maciej Jeziorek/Forum (zdjęcie z prawej)

Przy okazji kolejnych rocznic powstania warszawskiego uwypukla się zazwyczaj aspekt militarny zmagań z hitlerowskim okupantem. Ożywają narodowe dyskusje, czy cena krwi, którą zapłacono za ten akt bohaterstwa, nie była za wysoka, a wręcz czy miała w ogóle sens.

Książę i góral
A gdyby tak spojrzeć na powstanie przez pryzmat świętości? W końcu to właśnie święci dawali swoim życiem przykład, że to ofiara, a nie przysłowiowy „święty spokój”, zachowawczość czy wręcz oportunizm jest siłą zmieniającą ludzi. Że cza-sem śmierć jest bardziej owocna niż życie za wszelką cenę. Do takich przemyśleń skłaniają mnie losy męczenników powstania. Powstanie ma bowiem swoich świętych. Wśród 108 Męczenników wyniesionych na ołtarze przez Jana Pawła II w 1999 roku znajduje się dwóch kapelanów powstańczych – bł. Michał Czartoryski, dominikanin, i bł. Józef Stanek „Rudy”, pallotyn. Ojciec Michał (imię na chrzcie Jan) Czartoryski – z książęcego rodu, wstąpił do zakonu jako człowiek dojrzały – trzydziestoletni.

W chwili męczeńskiej śmierci zbliżał się do pięćdziesiątki. W jego domu przepełnionym głęboką wiarą modlono nieraz się o powołania kapłańskie wśród inteligencji – spośród jedenaściorga rodzeństwa – wyszło trzech kapłanów i jedna siostra zakonna. Wśród dominikanów ojciec Michał zajmował się wychowaniem kleryków. We wspomnieniach, które spisał w książce „O młodzieńcu, który nie odszedł zasmucony” Jan Grzegorczyk – wszyscy rozmówcy pamiętający błogosławionego podkreślają, że nigdy nie wynosił się nad innych. Wiele mówi anegdota, kiedy ktoś spytał jednego z braci: „co tam u was robi książę Czartoryski?”, ten miał odpowiedzieć: „czyści ustępy”. Ojciec Czartoryski był człowiekiem wielkiej delikatności i pokory, jako nauczyciel potrafił być też surowy, dosłownie traktujący ascetyczne pisma dawnych wieków.

Ksiądz Józef Stanek pochodził z biednej rodziny góralskiej ze Spisza, w chwili śmierci miał lat dwadzieścia osiem. W początkach nauki szkolnej miał kłopoty w nauce, w domu mówiło się bowiem gwarą góralską. Trochę czasu musiało minąć, nim opanował polszczyznę. Wytrwały i pracowity, emanował typowo góralską tężyzną i solidnością. Święcenia przyjął już w czasie wojny. Pisał do siostry, która wychowywała go po śmierci rodziców: Stoję u podnóża bardzo wysokiej góry, a to będzie wymagało ogromnej pracy i wysiłku. Przy Boskiej pomocy i waszych modlitw, o które proszę, może mi się uda ten szczyt osiągnąć. Przedarł się do rodzinnej wioski w Łapszach Niżnych, aby odprawić Mszę prymicyjną. Intensywnie uczył się na tajnych kompletach w Warszawie – na Wydziale Socjologicznym UW. Czy w tych dwóch życiorysach, które spotykają się w ruinach Czerniakowa, w apokaliptycznych chwilach zagłady Warszawy, paradoksalnie nie spełnia się marzenie Zygmunta Krasińskiego: jeden tylko, jeden cud – z szlachtą polską polski lud?

Ostatnie dni
1 sierpnia 1944 roku zaskoczył ojca Michała Czartoryskiego w drodze do okulisty na warszawskim Powiślu i odcięty został on od swojego klasztoru. Zgłosił się więc jako kapelan do zgrupowania „Konrad”. Odważny – miał za sobą bohaterską kartę z wojny polsko-bolszewickiej, imponował spokojem, co przynosiło przerażonym stłoczonym w piwnicach ludziom poczucie bezpieczeństwa. Na odprawiane przez niego Msze św. przychodziły tłumy. 6 września, kiedy wiadomo było już, że nie da się utrzymać szpitala „Alfa-Laval”, mimo możliwości ocalenia i wmieszania się w tłum cywilów i został z ciężko rannymi. Powiedział, że szkaplerza nie zdejmie i rannych nie opuści. Niemcy, gdy tylko opanowali szpital, oddzielili personel medyczny od rannych. Ojciec i ranni zostali prawdopodobnie zamordowani w piwnicy poprzez wrzucenie granatu.

Dwa tygodnie później męczeńską śmiercią zginął także ks. Józef Stanek „Rudy” – kapelan zgrupowania „Kryska”. Chociaż miał możliwość uratowania się i ucieczki na drugi brzeg Wisły, pozostał na Czerniakowie. Tam wyróżniał się odwagą, spod kul wynosząc rannych. Niestrudzenie pełnił też kapłańską posługę. 22 września Niemcy dokonali mordu na AK-owcach wziętych do niewoli przy ulicy Solec 53. Księdza Stanka esesmani kopali i poniżali jako „Der Pfafte” – „klechę”. Wykrzykiwali obelgi pod jego adresem: „Das sind schlimsten. Nicht die Englander! Nicht die Juden! Die in schwarzen kukkulen! Sind die Taufel!” (Ci są najgorsi nie Anglicy! Nie Żydzi! Ci w czarnych kieckach to są diabły!). Na koniec księdza „Rudego”, w sutannie powieszono na jego własnym szaliku. Losy tych dwóch błogosławionych to tylko niewielka część ofiary, jaką ponieśli księża podczas powstania. Powstanie sprawiło również, że wielu młodych ludzi odnalazło swoje powołanie. Jednym z nich był ks. Jan Twardowski...

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.