Szalony i święty

Andrzej Grajewski

|

GN 12/2008

publikacja 25.03.2008 12:01

Po dziesięciu latach w sowieckich łagrach mógł wrócić do Polski. Pozostał, aby służyć tym, o których świat zapomniał. Szaleniec czy święty? – pytali współcześni.

Szalony i święty Ks Władysław Bukowiński (1904-1974) fot. Zasoby internetu

Przed tygodniem zakończył się w Krakowie diecezjalny etap procesu beatyfikacyjnego sługi Bożego ks. Władysława Bukowińskiego, prowadzony na prośbę abp. Jana Lengi z diecezji w Karagandzie. Ks. Bukowiński w swych wspomnieniach napisał zdumiewające wyznanie: „Opatrzność Boża działa nieraz i przez ateistów, którzy zesłali mnie tam, gdzie ksiądz był potrzebny”.

Prawnik i teolog
Dzieciństwo spędził na Wołyniu w ziemiańskiej rodzinie w Berdyczowie, gdzie urodził się w 1904 r. Kształcił się w szkołach rosyjskich, a później także w polskim gimnazjum w Płoskirowie (dzisiaj Chmielnicki) na Podolu. Gdy tamte tereny zostały opanowane przez bolszewików, wraz z rodzicami wyjechał do Krakowa. Ukończył prawo na Uniwersytecie Jagiellońskim. Później zdobył dyplom elitarnej Szkoły Nauk Politycznych UJ. Dopiero wówczas przyszło powołanie. Jako dojrzały mężczyzna wstąpił do seminarium archidiecezjalnego i w 1932 r. został wyświęcony przez metropolitę Adama Sapiehę. Pracował m.in. w Rabce i Suchej Beskidzkiej, ale ciągnęło go na Wschód. W swe strony rodzinne powrócić już nie mógł, gdyż pozostały za granicą ryską, jako część sowieckiej Ukrainy. Udał się więc do Łucka, gdzie wkrótce został wykładowcą w miejscowym seminarium oraz dyrektorem Akcji Katolickiej. Już wówczas zwracała uwagę jego niezwykle szeroka wiedza – prawnika, historyka, politologa i teologa oraz biegła znajomość rosyjskiego, ukraińskiego, niemieckiego. Był z pokolenia najlepszych dzieci polskich Kresów – z głową otwartą na świat i innych, szeroką duszą oraz tym niezwykłym uporem, który nakazywał nigdy się nie poddawać. Tracąc Kresy, utraciliśmy bezpowrotnie także pewien typ człowieka, który w innych warunkach po prostu nigdy się już nie ukształtował.

W więzieniach i łagrach
Jego wojenne losy były podobne do losów wielu Polaków z tamtych stron. Aresztowano go w sierpniu 1940 r. na dworcu w Łucku, gdy podawał chleb do wagonu, którym jechali zesłańcy do Kazachstanu. Został skazany na 8 lat łagrów, ale nie zdążył tam pojechać, gdyż siedział ciągle w więzieniu NKWD w Łucku. Gdy w czerwcu 1941 r. III Rzesza napadła na ZSRR, wycofujące się oddziały sowieckiej bezpieki dokonywały masakr więźniów politycznych. Podobnie było w Łucku. NKWD rozstrzelało tam blisko 2 tys. więźniów. Ks. Bukowiński ocalał pod stertą trupów. Wrócił do pracy w katedrze w Łucku. Niemiecka okupacja była równie okrutna jak sowiecka. Już w czerwcu 1941 r. rozpoczęły się masowe egzekucje Żydów. Ks. Bukowiński starał się im pomagać, m.in. przekazywał dzieci z miejscowego getta pod opiekę polskich rodzin. Próbował także wznowić pracę duszpasterską w swych stronach rodzinnych w dawnej diecezji żytomierskiej, ale okupacyjne władze niemieckie przegnały go stamtąd. Latem 1943 r. Wołyń stanął w ogniu. Polacy, którzy ocaleli z rejonów pustoszonych przez oddziały UPA, trafiali także do Łucka. Ks. Bukowiński organizował dla nich pomoc, współpracując z oddziałami AK. Sowieci od dawna go obserwowali i umieścili na listach osób przeznaczonych do aresztowania. Pomimo ostrzeżeń nie opuścił Łucka. Został aresztowany na początku stycznia 1945 r. wraz ze swym biskupem Adolfem Szelążkiem. Biskupa przymusowo wysiedlono do Polski, natomiast ks. Bukowińskiego skazano na 10 lat łagru za „szpiegostwo na rzecz Watykanu”.

Droga na zesłanie wiodła przez więzienie bezpieki w Kijowie, łagier na Uralu, wreszcie trafił w miejsce straszne – do łagru w Dżeskazganie koło Karagandy w Kazachstanie. Ludzie marli tam jak muchy, od zabójczego klimatu, pracy ponad ludzkie siły, okrucieństwa strażników. „Zeki”, jak nazywano łagierników, nie mieli imion, ani nazwisk. Byli numerami, które musieli nosić wypisane czarnym tuszem na białej łacie. Numer był przyszyty na czapce, plecach, na lewej piersi i na prawej nodze powyżej kolan. Strażnicy nie wymieniali ich nazwisk, wywoływali wyłącznie numery. W tych warunkach trudno było ocalić człowieczeństwo, a Bukowiński nie tylko pomagał przeżyć innym, ale także mówił im o dobrym Bogu. „Gromadzili się wokół niego ludzie wszystkich narodowości, wierzący i niewierzący. Słuchali całymi godzinami nauk o Bogu, o życiu z wiarą” – zapisano w jednym ze wspomnień. Do łagrowej legendy przeszły wydarzenia z wiosny 1954 r., gdy rygor obozowy nieco zelżał. Ks. Bukowiński namówił wówczas zesłańców muzułmanów do dodatkowej pracy w czasie świąt wielkanocnych, aby chrześcijanie mogli świętować i modlić się. Za to w okresie ramadanu chrześcijanie starali się wyręczać swych islamskich towarzyszy niedoli.

Apostoł Kazachstanu
W czerwcu 1955 r. pojawiła się możliwość repatriacji do Polski. Mogli z niej skorzystać wyłącznie ci, którzy przed 17 września 1939 r. byli obywatelami RP, a więc ks. Bukowiński także. Został wezwany przed specjalną komisję i zaproponowano mu powrót do kraju. Osłupiałemu ze zdumienia sowieckiemu oficerowi odpowiedział: „Witam z radością decyzję rządu radzieckiego o repatriacji Polaków, na którą oczekiwały tysiące moich rodaków, lecz ja sam osobiście pragnę pozostać w Związku Radzieckim”. Dlaczego został ? Wiedział, że w Kazachstanie mieszka bardzo wielu katolików – Polaków i Niemców, którzy nie mieli żadnych szans na wyjazd. Polacy pochodzili z sowieckiej Ukrainy, z terenów I Rzeczpospolitej, które w 1921 r. pozostały poza granicą państwa polskiego. Od 1936 r. byli masowo deportowani do Kazachstanu. Ich potomkowie żyją tam często do dzisiaj. Niemcy byli potomkami wielkiej fali migracyjnej, która od XVIII w. wyrzuciła w rejony nad Wołgą blisko dwa miliony Niemców. Gdy zbliżała się wojna z III Rzeszą, Stalin wielu z nich deportował do Kazachstanu.

W latach 1957–58 ks. Bukowiński odbył pięć dalekich konspiracyjnych wypraw misyjnych, w czasie których odwiedzał różne skupiska Polaków i Niemców w Kazachstanie. Jego aktywność nie uszła uwadze władz. W grudniu 1958 r., został ponownie aresztowany i skazany na 3 lata łagru. W uzasadnieniu wyroku napisano, że w latach 1954–58 w prywatnych mieszkaniach prowadził nielegalne spotkania modlitewne, „przyciągając znaczną ilość młodzieży, w tym dzieci w wieku szkolnym oraz przedszkolnym, którym wpajał fanatyzm religijny”. Wyrok odsiedział w surowych łagrach syberyjskich w Czumie k. Irkucka oraz w obozie dla „religiozników” w Sosnówce w Mordowii. Łącznie w łagrach i więzieniach spędził 13 lat życia. W 1961 r. wrócił do Karagandy. Oficjalnie pracował jako stróż nocny, ale każdą chwilę spędzał w pracy duszpasterskiej w całej sowieckiej Azji Środkowej. Jednym z jego wychowanków był m.in. ks. Joseph Werth, obecnie biskup Nowosybirska i przewodniczący Episkopatu Rosji. Przyjeżdżał zawsze niespodziewanie. Zatrzymywał się we wskazanych domach i zaraz przystępował do pracy. Zaczynał od spowiedzi staruszek, gdyż miały one jakieś podstawy religijne. Później przygotowywał dzieci do I Komunii Świętej oraz udzielał ślubów. Na koniec chrzcił, gdyż, jak wspominał, „żadna inna praca tak nie zwraca uwagi otoczenia jak właśnie chrzest dzieci. Dlatego chrzczę dzieci i zaraz wyjeżdżam do innej miejscowości”. Zmarł w opinii świętości 3 grudnia 1974 r. w Karagandzie. Pozostawił niezwykły pamiętnik pt. „Wspomnienia z Kazachstanu”. Nie ma w nim śladu wrogości do kogokolwiek, nawet największych jego prześladowców.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.