Mała Warszawa

Barbara Gruszka-Zych

|

GN 49/2007

publikacja 11.12.2007 17:27

W Mołdawii powiadają, że każdy mołdawski Polak ma korzenie w Styrczy, nazywanej małą Warszawą. Ta wioska i gorliwa wiara jej mieszkańców cudownie przetrwały gdzieś pośrodku dawnego imperium sowieckiego.

Mała Warszawa Siostra Dorota, przełożona, uczy dzieci modlitwy przed posiłkiem. Błażej Zych

Pomoc Kościołowi na Wschodzie
Druga niedziela Adwentu jest obchodzona w Kościele katolickim w Polsce jako dzień modlitwy i pomocy materialnej Kościołowi katolickiemu na Wschodzie. We wszystkich parafiach w Polsce oraz w duszpasterskich ośrodkach polonijnych odbywają się modlitwy w intencji kapłanów, sióstr zakonnych pracujących za wschodnią granicą Polski oraz za żyjących tam katolików. Zbierane są też pieniądze, które zostaną przekazane katolickiemu Kościołowi przede wszystkim w krajach b. ZSRR. Ofiary na ten cel można wpłacać na konto Zespołu Pomocy Kościelnej dla Katolików na Wschodzie (Skwer kard. S. Wyszyńskiego 6, 01-150 Warszawa): 89 1090 1014 0000 0000 0301 4449, z dopiskiem: „Kościołowi katolickiemu na Wschodzie”.


Styrcza to 120 domów. W sumie prawie 200 rodzin. – Dziś to nie tylko Polacy, ale i osiedli tu Mołdawianie, którzy wyznają prawosławie, a mówią po rumuńsku i rosyjsku – opowiada s. Dorota, służebniczka NMP Niepokalanie Poczętej, która kieruje tamtejszą ochronką. Ale 80 proc. to ludność rdzenna, chodząca do tamtejszego kościoła pod wezwaniem Matki Bożej Królowej Różańca Świętego. Poświęcono go przed dwoma laty. W czasie reżimu sowieckiego polskość i wiara katolicka przetrwały tu tylko dzięki uporowi konkretnych ludzi. Najstarsi po polsku się jedynie modlą. Ale już ich dzieci i wnuki uczą się polskiego w tamtejszym Domu Polskim. – Na zajęcia przychodzi 30 maluchów i 13 dorosłych – opowiada Wanda Burek, od 1993 nauczycielka polskiego w Mołdawii, od 5 lat w Styrczy.

Słowo po rosyjsku
Styrcza najpierw nazywała się Elizawietowka. Od Elizawiety Kukurianowoj, u której w 1896 zebrało się 36 rodzin z Kamieńca Podolskiego i Chocimia. Postanowili przyjechać tu, gdzie czekały na nich niezagospodarowane czarnoziemy. W granicach imperium rosyjskiego można było wtedy przemieszczać się na odległość 100 km. A na dodatek tutejszych chłopów nie wcielali do armii na 25 lat, więc był to też dobry wybieg przed wojskiem. Potem nazwę wsi zmienili na Styrcza, od nazwiska właściciela ziemskiego, bo Elizawietowka już gdzieś istniała. – Żeby się nie plątało – opowiada Lilia Górska. – Wybaczcie jedno słowo po rosyjsku – prosi. Jest założycielką i szefową tutejszego muzeum historyczno-etnograficznego, które stworzyła w rodzinnym domu. Żeby zachować polskość, przez lata w wiosce zawierano tylko małżeństwa ze swoimi, czyli Polakami. Dopiero w 1936 pierwsza dziewczyna wyszła za Mołdawianina. Małżeństwa mieszane zaczęły się na większą skalę, gdy tamtejsi chłopcy wstępowali do Armii Radzieckiej.

W skrzyni na bieliznę
Kościół zaczęto tu budować już w 1936. Za czasów ZSRR zamieniono go na siedzibę kursów szkolenia kierowców. Miejscowi, żeby przyjąć sakramenty czy poświęcić pokarmy na Wielkanoc, jeździli do Czerniowiec albo odległego Kiszyniowa, bo tylko tam byli księża. Przez ten czas wiarę w wiosce podtrzymywał Jan Jabłoński. Podczas I wojny został wzięty do niewoli rosyjskiej jako żołnierz armii austriackiej i trafił do obozu jenieckiego w pobliskich Ryszkanach. Później w swoim domu stworzył kaplicę, gdzie wierni po cichu zbierali się na modlitwie. Przez lata sowieckie na dnie skrzyni na pościel i bieliznę przechowywał obrazy i świeczniki uratowane z kościoła. – Między obrusami leżał modlitewnik, do którego dziadek powkładał wycinki z „Dziennika Ludowego” z reklamą bielizny damskiej – opowiada wnuczka Katarzyna Jażgunowicz. – Milicjanci, szukający w domu „kościelnych rzeczy”, natrafiali na nie.

Podsumowywali dziadka, że „modli się do ładnych kobiet, a nie do Boga”, i puszczali wszystko płazem. Dzięki temu w dzisiejszej świątyni można zobaczyć ukrywane przez niego przedmioty. Po II wojnie drugą domową kaplicę stworzyła w domu dziś 94-letnia Pola Fiderer. Księża na powrót zaczęli prowadzić tu pracę duszpasterską dopiero od niepodległości Mołdawii, na początku lat 90. Najpierw Polacy, a potem Rumuni. Dzisiaj proboszczem jest ks. Ion Blaz. – Wszyscy księża musieli nauczyć się polskiego – mówi Wanda Burek. – Bo Msze zawsze odprawiane są po polsku, tylko czytania po rosyjsku.

Polsza to matka
Centrum życia wsi to kościół, ochronka i Dom Polski. W ochronce siostry Dorota i Anna zajmują się dziećmi od półtora roku do sześciu lat. – Latem jest ich więcej, bo rodzice, którzy wyjeżdżają do pracy w Kiszyniowie czy Petersburgu, wracają na wakacje – opowiada s. Dorota. – Modlimy się z nimi po polsku przed i po posiłkach, robimy dekoracje z polskimi podpisami. Choć brakuje im materiałów do wycinanek i pomocy edukacyjnych, dobrze sobie radzą. Ich praca wpływa na rodziców podopiecznych. Nawet prawosławni, odbierając swoje maluchy z ochronki, zaczynają wstępować do katolickiego kościoła. „Babuszka Lonia” to seniorka rodu Górskich. Jej syn też pomagał przy remoncie zniszczonej świątyni.

Ma siedmioro dzieci, 17 wnuków i 3 prawnuki. – Każdy ranek modlę się za nich – mówi. W okolicy nie ma drugiej, co by znała tyle modlitw. – Już nie mówię po polsku, ale modlitwy tak... Różaniec, „Ojcze nasz” i „Wierzę w Boga”, „Pod Twoją obronę”, Dziesięcioro Przykazań i „Boże nasz, Boże, jak za nas męki cierpisz. Nie patrzajcie na moje męki, bierzcie krzyżyk, książkę w ręki, idźcie, mówcie staremu, małemu...” – wylicza. – Wsie moi dieti w Polszie byli i ja była. Polsza to rodzona matka i krew nasza. – Zmieniły mnie lata pracy tutaj – mówi Wanda Burek. – Tutejsi nauczyli mnie przywiązania do tradycji, Kościoła, i wielkiego patriotyzmu.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.