Potrzeba rachunku sumienia

Z ks. prof. Andrzejem Szostkiem rozmawia ks. Artur Stopka

|

GN 02/2007

publikacja 10.01.2007 18:57

Sprawa arcybiskupa Wielgusa wywołała spory zamęt w sercach ludzi. W takich trudnych chwilach jak ta szukamy głosu autorytetów. Szukamy nadziei, światła w mroku, pytamy o wnioski dla Kościoła. Każdy kryzys zarówno dla jednostki, jak i kościelnej wspólnoty, jest szansą pójścia w głąb, jest wezwaniem do większej dojrzałości. Co czeka teraz Kościół w Polsce?

Potrzeba rachunku sumienia Ks. prof. Andrzej Szostek, marianin, etyk, uczeń kard. Karola Wojtyły, rektor Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego w latach 1998–2004. REPORTER/Wojtek Jargiło

Ks. prof. Andrzej Szostek: – Myślę, że jedną z rzeczy, która czeka Kościół, jest poważniejsze podejście do problemu lustracji w Kościele. Nie można czekać, aż dziennikarze będą kolejno wyciągać papiery i przysparzać sobie popularności i pieniędzy dla wydawnictw, a różnym ludziom dotkliwych doświadczeń. Powołane zostały komisje, z Kościelną Komisją Historyczną na czele – powołaną przez Episkopat Polski – żeby w systematyczny sposób, uprzedzając działania dziennikarzy i innych zainteresowanych osób, sprawy przebadać. Jest to proces długi. Musi być przeprowadzony w sposób rozsądny i pełen miłosierdzia. Wiadomo, że materiały zawarte w IPN i innych archiwach wymagają pieczołowitej interpretacji i komentarzy. Ten proces jest nie do ominięcia. Chociaż będzie to dla wielu ludzi bolesne, trzeba go podjąć. Im więcej szumu związanego z takimi przypadkami jak kazus abp. Wielgusa, tym bardziej natarczywe staje się pytanie, co robimy, aby odsłonić także drugą stronę medalu. Mam na myśli dekomunizację.

A konkretnie?
– Przywołanie i pieczołowite przeanalizowanie – z nazwiskami, ze szczegółami – tych, którzy przez całe dziesięciolecia łamali ludzkie sumienia. Kard. Glemp w homilii podczas Mszy w archikatedrze św. Jana mówił, że to szło jak walec niszczący ludzi. W tym walcu uczestniczyły konkretne osoby, były podjęte konkretne akcje, często nasycone fałszami, kłamstwami, szantażami. Jest dla mnie rzeczą niezrozumiałą, że tak wnikliwie, detalicznie analizuje się przypadki takie jak ks. Czajkowskiego, o. Hejmo, abp Wielgusa, natomiast ci, którzy wymienione operacje przeprowadzali, pozostają w cieniu. Nie chodzi mi tylko o osąd prawny. Tak jak moralnej oceny wymagają ci, którzy są poddani lustracji, tak potrzeba jej wobec tych, którzy ich łamali. Inaczej będziemy w sytuacji bardzo jednostronnej i nierównej.

Gdzie tkwi przyczyna obecnej trudnej sytuacji, w jakiej znalazł się Kościół w Polsce?
– Lustracja, której poddawany jest Kościół i którą sam z pewnym trudem podejmuje, konfrontuje się z pewnym obrazem Kościoła. Po 1989 roku w przekonaniu wielu – przekonaniu utrwalanym przez członków Kościoła, zwłaszcza przez duchownych – wszystkie instytucje PRL-u były przez komunizm znieprawione, a Kościół był czysty. W skali statystycznej jest to teza prawdziwa. Bardzo wielu ludzi pomimo gnębienia ze strony funkcjonariuszy Służby Bezpieczeństwa potrafiło się obronić i wytrwać w wierności własnemu sumieniu, nie poddać się presji, której szczególnie ludzie Kościoła byli poddawani. Niemniej jednak człowiek jest istotą ułomną i jest rzeczą zrozumiałą, że obok momentów wielkości i szlachetności zdarzały się także momenty słabości, załamania, błędu, grzechu, próby niebezpiecznej gry z urzędnikami Służby Bezpieczeństwa z naiwną nadzieją, że uda się ich ograć. Myślę, że trzeba to sobie uprzytomnić i odważyć się spojrzeć prawdzie w oczy.

A co z autorytetem Kościoła?
– Nie trzeba się bać, że Kościół utraci swój autorytet. Autorytet Kościoła jest oparty na mocy Jezusa Chrystusa i Jego łasce. Jego istotnym elementem (zwłaszcza w Polsce) jest wiarygodność. Doznaje ona głębokiego uszczerbku, jeśli opinia społeczna ma podstawy do podejrzenia, że nie szuka się pełnej prawdy, tylko dokonuje jakichś manipulacji, mających na celu utrzymanie pewnych rzeczy w ukryciu. Nasz autorytet będzie trwalszy i głębszy, jeśli będzie miał podstawy w gotowości do rachunku sumienia.

Na czym miałby on polegać?
– Na tym, żeby sobie przed Panem Bogiem powiedzieć prawdę o własnych czynach, o własnej postawie, o tym wszystkim, co w nas jest dobrego i co jest w nas ciemnego, co wymaga naprawienia. Tej postawy potrzebujemy my, poszczególni ludzie. Mam wrażenie, że przez taki bardzo bolesny proces przechodził w ostatnich tygodniach abp Wielgus. Ale on nie jest wyjątkiem. Temu procesowi wszyscy musimy się poddać i to nie jednorazowo, tylko utrwalić w sobie pewną postawę otwartości naprawdę i gotowości przyznania się do tego, co było słabością, błędem lub grzechem.

Czy ludzie w Polsce mają błędny obraz Kościoła?
– Utrzymuje się utożsamienie Kościoła z hierarchią i duchowieństwem, co już jest nieprawdą. A utrzymywanie tezy, że Kościół w czasach PRL-u był absolutnie wierny, prowadzi do tego, że jakakolwiek słabość ludzka, jakikolwiek przypadek potknięcia, załamania, wieloletniej współpracy jest traktowany jako zgorszenie, jako coś, co skłania ludzi do odwrócenia o 180 stopni obrazu Kościoła, do podejrzenia, że cały Kościół jest zdeprawowany. Niepokoi mnie jeszcze jedna rzecz. Sprowadzanie Kościoła tylko do kleru sprawia, że lustrację duchownych i świeckich traktuje się w różnych kategoriach. Ja rozumiem, że ludzie od duchownych oczekują prawej postawy. Mają prawo jej oczekiwać, ale kiedy się tak ostro oddziela świeckich i duchowieństwo i utożsamia Kościół z ludźmi chodzącymi w koloratkach, łatwo dochodzi do przesadnego zgorszenia i do podziału w Kościele na świeckich i duchownych.

Jak Ksiądz ocenia działalność takich ludzi jak Tomasz Terlikowski?
– Tomaszowi Terlikowskiemu życzę, żeby się zbyt boleśnie nie przewrócił o swoje ostre sądy. „Jaką miarą mierzycie, taką wam odmierzą”. Rozumiem, że można, zwłaszcza w obecnej atmosferze dużej emocjonalności, denerwować się na kolejne wypowiedzi abp. Wielgusa, który niestety nie wypowiadał pełni prawdy i tak powoli, przymuszany różnymi okolicznościami, coraz więcej tej prawdy odsłaniał, przez co nie przysparzał sobie samemu wiarygodności. Ale przypisywanie pewnych intencji, nazywanie tego człowieka karierowiczem, określanie całej jego postawy jednoznacznie w negatywnych kategoriach trudno mi pogodzić z mocnym i twardym zaleceniem Pana Jezusa: „Nie sądźcie, a nie będziecie sądzeni, nie potępiajcie, a nie będziecie potępieni”. W środkach przekazu musi być zachowana równowaga między szukaniem sensacji, odsłanianiem tego, co budzi ciekawość i co – trzeba to powiedzieć – przysparza danej gazecie popularności i da się przełożyć na finansowy efekt a poważnymi, spokojniejszymi publikacjami. Dziennikarze są nie tylko po to, aby podawali sensacje, ale żeby umieli poddać fakty obiektywnej, rzetelnej ocenie. Ja znam abp. Wielgusa bardziej niż pan Terlikowski i wiem, ile on wkłada serca i kompetencji w swoje działania, ile pożytecznych rzeczy zrobił dla Kościoła przez kilkadziesiąt lat. Nie da się zanegować nagannej współpracy abp. Wielgusa ze służbami bezpieczeństwa, ale nie można do niej sprowadzać całego jego życia, jego duchowej postaci.

Wierzy Ksiądz esbeckim dokumentom przechowywanym w IPN-ie?
– Dokumenty powinny być poddane fachowym oczom. Jestem skłonny wierzyć profesjonalnym komisjom, które te dokumenty zbadają. Te dokumenty nie były robione z myślą, żeby dzisiaj w szczególny sposób deprecjonować jakiegoś człowieka. Są – można powiedzieć – wewnętrzną korespondencją funkcjonariuszy bezpieczeństwa. Oczywiście, że to nie jest żadna ewangelia. Trzeba pamiętać, że oni musieli się też wykazywać przed przełożonymi.

To jest ludzkie i nie wynika tylko z przewrotności tych ludzi, których trudno posądzać o nadmierną prawdomówność o to, że podbarwiali swoje relacje tam, gdzie danych nie było zbyt wiele. Wyobrażam sobie, że gdy ks. Wielgus, podając pewne ogólne informacje dotyczące KUL-u, opowiadał obojętne rzeczy o ludziach, oni wyciągali wnioski i zapisywali tych ludzi jako swój cenny nabytek. Bardziej cenny niż arcybiskup był tego świadom. To, co on uważał za nieszkodliwe, dla nich było cenne, bo oni nie potrzebowali tylko informacji wprost kogoś demaskujących, ale wszelkich informacji, które się przydawały, aby móc kogoś osaczyć. Sam tego doświadczyłem, gdy esbecy otrzymaną skądś informację o tym, że gram w szachy, próbowali wykorzystać, aby przenieść ich urzędowe relacje ze mną na grunt bardziej prywatny.

Dlaczego przyjęty przez biskupów Memoriał w sprawie współpracy duchownych z SB nie przynosi efektów? Dlaczego księża, którzy współpracowali, nie zgłaszają się do swych przełożonych?
– Może się zgłaszają, tego nie wiemy. Nikt chętnie się do swoich błędów nie przyznaje, zwłaszcza gdy ma się to wiązać z pewnymi konsekwencjami. Poza tym minęło wiele lat i wciąż utrwalana jest teza, że wiele z tych materiałów zaginęło, zostało zniszczonych, to po co się podkładać? Ja wiem, że to jest małe myślenie. Jest jeszcze jeden powód. Pomiędzy bardzo wyraźnymi przypadkami jasnej, wieloletniej, udokumentowanej współpracy jest również mnóstwo kontaktów, których po prostu nie dało się uniknąć. I księżom trudno jest znaleźć wyraźną granicę, co już było współpracą, a co jeszcze nie.

Czy z tego, co się w ostatnich tygodniach zdarzyło w polskim Kościele, wyniknie jakieś dobro?
– Oczywiście, że wyniknie. Każde oczyszczenie, każde przybliżenie się do prawdy jest zbawienne. I tej prawdy, którą jest Chrystus, i tego rozeznania, które oczyszcza atmosferę i w głębszym fundamencie buduje wiarygodność. Niewątpliwie jest to szansa, która stoi przed Kościołem.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.