Katolik (w)skazujący

Franciszek Kucharczak

|

GN 26/2008

publikacja 04.07.2008 10:23

Myśl wyrachowana: Człowiek, który umywa ręce, nazywa się Piłat. Człowiek, który przynosi misę, coraz częściej nazywa się katolik

Katolik (w)skazujący

Tydzień temu wybuchła dyskusja, czy minister Kopacz należy ekskomunikować za wskazanie szpitala, w którym „Agata” mogła zabić swoje dziecko. W „Faktach” TVN kamera pokazała uśmiechniętego księdza moralistę, jezuitę: „Pani minister być może otrzyma nagrodę w niebie za rzetelne wykonywanie obowiązków ministra”. No to rysuje się szansa kanonizacji esesmanów. Oni zazwyczaj naprawdę rzetelnie wykonywali swoje obowiązki, trzymając się ściśle przepisów prawa. Nie żebym porównywał panią minister do SS. Raczej do człowieka, który z założonymi rękami stoi na ulicy i patrzy, jak jakiś facet chce zamordować dziecko. Facet trzyma malucha za gardło, ale nie ma noża. – Żądam pomocy w celu usunięcia tego zlepku komórek – mówi do obserwatora. – Nie – rzecze tamten. – Swą odmowę motywuję klauzulą sumienia. Ale jestem zobligowany do wskazania ci miejsca, gdzie zrobisz to zgodnie z prawem – mówi, pokazując nieodległy budynek. Dokładnie takiego zachowania wymaga nasze prawo od ministra zdrowia i dyrektorów szpitali.

Niektórzy twierdzą, że katolik może przykładać rękę do aborcji, jeśli robi to pod przymusem. Za przymus uważają na przykład to, że dyrektor, który nie wskaże aborcyjnego szpitala, może stracić pracę. „On musi wskazać taki szpital, bo inaczej stracimy wszystkich katolików na liczących się stanowiskach” – usłyszałem niedawno. Nie, proszę państwa. My katolików tracimy w momencie, gdy oni dla obrony „liczących się stanowisk” wskazują, gdzie można mordować bezbronne dzieci. Chrześcijaństwo nie stoi na dyrektorach, tylko na męczennikach. Nie tylko tych męczennikach, którzy wylali krew – również na tych, których za przyzwoitość wylali z pracy. Bywają sytuacje, gdy heroizm jest obowiązkiem. Gdy trzeba bronić ludzkiego życia, to jest właśnie ta sytuacja.

Skoro mamy obowiązek reagować, gdy mordują człowieka na ulicy, jak możemy siedzieć cicho, gdy robią to za murami klinik? Musimy sprzeciwiać się zabijaniu dzieci bez względu na koszty. Jeśli nie da się inaczej, to trudno, to trzeba stracić pracę, dom, majątek. Ale nie bez walki. Niech nas sądzą, niech plują i drwią, ale niech świat widzi, że są granice, za które człowiek sumienia wykroczyć nie może. Katolik – jeśli to słowo oznacza jeszcze kogoś wierzącego Jezusowi – musi wiedzieć, że Bóg panuje nad wszystkim. Skoro nawet włos nie spada nam z głowy bez Jego wiedzy, to w czym problem? Bóg zadba o swojego wiernego i jego sprawy, choćby ten został na bruku w jednej koszuli albo i wylądował w więzieniu.

Doświadczył tego każdy, kto zaryzykował zaufanie do Boga. Chrześcijaństwo próbuje się w burzy z piorunami, a nie w burzy oklasków. Po tej pierwszej robi się świeżo i wychodzi słońce, po drugiej spada kurtyna i gasną światła. Czasem trzeba wybrać drogę ryzyka dla sprawiedliwości. Bo celem człowieka jest Słońce, które nie zna zachodu, a nie Zachód, który nie zna Słońca. Jeśli ktoś uważa inaczej, to taki z niego katolik jak z Ewy Kopacz.

Zabójcze niewiniątka
W miniony poniedziałek w „Gazecie Wyborczej” (zwanej też „Aborczą”) ukazał się odpór wobec publikacji „Gościa Niedzielnego” w sprawie „Agaty”. Komentująca sprawę Katarzyna Wiśniewska pyta z pełną ironii rezygnacją: „Co robić? Odpierać zarzut dzieciobójstwa? Tłumaczyć zawiłości sprawy 14-latki?”. To rzeczywiście kłopot. Odeprzeć zarzut dzieciobójstwa, gdy doprowadziło się do dzieciobójstwa, to naprawdę bardzo trudne zadanie.

Straszak sądowy za prawdę
Rodzina nastoletniej „Agaty” postraszyła, że „rozważy wystąpienie na drogę sądową” przeciw Katolickiej Agencji Informacyjnej. KAI zawiniła doniesieniem o tym, że dziewczyna w końcu dała się zaszczuć fanatykom aborcji i dziecko pozwoliła zabić. Czy nie piękne mamy prawo? Ukręcenie dziecku głowy jest zgodne z prawem, ale poinformowanie o tym jest przestępstwem.

Uzupełnianie jedynaków
Podczas trzęsienia ziemi w chińskiej prowincji Sichuan zginęło 7 tysięcy jedynaków. Taka sytuacja jest skutkiem prowadzonej w komunistycznych Chinach polityki jednego dziecka. Jak podaje serwis HLI Europa, władze prowincji Sichuan zezwoliły parom, które pozostały bez potomków, na operacje przywracające płodność. Jeśli po takiej operacji płodność nie powróci, pary takie będą mogły skorzystać z zapłodnienia in vitro. Komisja ludnościowa prowincji zasugerowała również, że rodzice, których jedynacy zostali okaleczeni, będą się mogli ubiegać o zgodę na powtórne rodzicielstwo. Widzisz, ludu chiński, jak komuniści o ciebie dbają? W miejsce dzieci wybrakowanych dają ci szansę na dzieci wydanie drugie, poprawione.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.