Leżąca prawda

Franciszek Kucharczak franku@goscniedzielny.pl

|

GN 02/2006

publikacja 11.01.2006 10:37

Myśl wyrachowana: Zdarza się, że prawda leży pośrodku. Zazwyczaj na łopatkach

Leżąca prawda

W jednym z ostatnich prezydenckich wywiadów Aleksander Kwaśniewski wychwalał świetny układ, jaki stworzył się w kraju dzięki niemu. A konkretnie dzięki temu, że on – niewierzący – był głową państwa, w którym większość stanowią katolicy. To bowiem, jak stwierdził, stworzyło wspaniałą równowagę i zabezpieczyło interesy wszystkich.

Bardzo to ciekawa koncepcja. Wynika z niej, że mądry naród wybiera sobie takich przywódców, którzy nie podzielają poglądów większości obywateli. Kłania się tu idea, wedle której „prawda leży pośrodku”, więc wszystko należy zawsze uśrednić, a wtedy będzie jak trzeba.

Tą logiką kierowali się nadający z Polski korespondenci niektórych zagranicznych mediów, gdy umarł Jan Paweł II. „Jak to tak, przecież nie może cały naród płakać po czyjejś śmierci. To jest nieobiektywne, bo ktoś musi się z niej cieszyć” – założyli. Szukali więc gorączkowo kogoś takiego, bo przecież materiał musi być „wyważony”. Wreszcie – co za ulga! – znaleźli. Jerzego Urbana. Naczelny „Nie” chętnie podzielił się z zagranicznymi dziennikarzami swoim zdegustowaniem sytuacją, porównał ją do żałoby po Stalinie i wyraził swój sprzeciw. I już był obiektywizm. Wprawdzie proporcja jeden do miliona specjalnej równowagi nie daje, ale w gazecie i na ekranie tego nie widać. Jest wypowiedź „za” i jest „przeciw” – i mamy średnią!

Teoria uśredniania nie jest czymś specjalnie nowym. Przez ponad sto lat stosowano ją w Meksyku. Dzięki niej w tym arcykatolickim kraju do dziś ksiądz nie może pokazać się na ulicy w sutannie. Rządząca tam przez dziesiątki lat klika miała bowiem inne poglądy na temat religii i moralności niż naród. Natchnienie do rządzenia czerpała ze źródeł obiektywnych, czyli od masonerii, a potem od sowieckich bolszewików. Meksyk za to uśrednianie zapłacił największymi prześladowaniami religijnymi w XX wieku i około 200 tysiącami ofiar.

Gdyby prawda mogła być wynikiem równowagi między skrajnymi opiniami, doszlibyśmy do pięknych rzeczy. Na przykład: Polacy wiedzą, że polskich oficerów w Katyniu wymordowali Sowieci, Rosjanie „wiedzą”, że zrobili to Niemcy. No to pójdźmy na kompromis: zrobiliśmy to sami, bo Polska leży pośrodku między Rosją a Niemcami.

Z pewnością trzeba poszukiwać prawdy, bo nikt z Ziemian nie ma na nią monopolu. Takie jednak czasy nastały, że za cnotę uważa się poświęcanie własnej prawdy na ołtarzu dziwacznie rozumianej demokracji. To taki jakby wykoślawiony ekumenizm, w wyniku którego ludzie dochodzą do wniosku, że każde wyznanie, a nawet każda religia jest równie dobra jak moja. Każda opinia jest tyle samo warta, niezależnie od tego, czy wygłasza ją człowiek uczciwy, czy nałogowy kłamca. To nie prowadzi do prawdy, tylko do pozbawienia się specyfiki i poglądów.

Szacunek do inaczej wierzących i myślących nie oznacza, że powinienem oddawać im klucze do mojego życia. Jeśli ludzie dokonują wyborów, w których przekonania religijne nie grają roli, świadczy to nie o wybrańcu, tylko o wyborcach. Tacy każdą prawdę potrafią POŁOŻYĆ i mówią, że leży w środku. Może i leży, ale czy się podniesie?

-- - - - - - - -

 

Zamglona wiedza
Sejm uczcił przed tygodniem 350. rocznicę obrony Jasnej Góry. 30 posłów (z SLD) wstrzymało się od głosu, a trzech było przeciw. W ich imieniu wystąpił poseł Gadzinowski, stwierdzając, że nie ma czego czcić, bo obrony nie było. Jakieś wyjaśnienie tego zjawiska przynosi lektura wspomnień Augustyna Kordeckiego. Przeor napisał, że w pewnych momentach agresorom, wskutek gęstej mgły, klasztor ginął z oczu. Oblegający przypisywali to czarom. Teraz sprawa się powtórzyła, tyle że towarzyszom z SLD z oczu zginął nie klasztor, tylko obrona.

Bij, kto w Bozię wierzy
Kinga Dunin, felietonistka „Wysokich Obcasów”, szydziła ostatnio tak jak zawsze, czyli antyklerykalnie i antykaczyńsko. Wieszczyła powrót stosowanych ongiś (podobno) metod wychowawczych z użyciem rózgi. „Albowiem rózeczką Duch Święty dziateczki bić każe” – napisała, wspominając jakieś dziwaczne powiedzonka, prawdopodobnie ze swego dzieciństwa. Pani redaktor, proszę przygotować się na teologiczny szok: to nie Bozia każe bić dziateczki, prezenty pod choinkę podrzucają dorośli, a święty Mikołaj to był przebrany wujek.

„Filozof”
Dr Peter Singer jest znanym w Australii bioetykiem. Miłośnicy pozbawiania życia uważają go za największego z żyjących filozofów. Dr Singer walczy o dopuszczalność aborcji do momentu porodu, chce też, żeby po porodzie można było usuwać chore dzieci. Podobne dobrodziejstwo miałoby też spotkać niepełnosprawnych i starców. Pomysłodawca powiedział, że do 2040 roku wiara w wartość każdej formy ludzkiego życia będzie właściwością tylko „najbardziej wstecznych, zatwardziałych i ogłupiałych religijnych fundamentalistów”. Ale w 2040 pan Singer będzie już starcem i z powodu podeszłego wieku prawdopodobnie niepełnosprawnym.

 

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.