Dwa razy kozie śmierć

Franciszek Kucharczak

|

GN 44/2005

publikacja 02.12.2005 14:03

Myśl wyrachowana: Trzeba chodzić po ziemi – tak mocno, żeby poczuć kości tych, co już po niej chodzili

Dwa razy kozie śmierć

Szanowni Nieboszczycy. Nie, proszę nie przewracać kartki, zwracam się do Państwa! Każdy bowiem, kto czyta te słowa, jest nieboszczykiem w całkiem dosłownym sensie. Każdy z nas już raz umarł – w dniu urodzenia. Wiadomo nie od dziś, że gdy dziecko opuszcza łono matki, potwornie to przeżywa. Opuszcza przecież swój świat, w którym czuło się bezpiecznie i który zapewniał mu wszystko, co potrzebne. Nie miało pojęcia, że istnieje jakaś inna rzeczywistość. Nie wiedziało nawet o istnieniu swojej matki, choć słyszało jej głos. Mogło jedynie podejrzewać, że „coś tam jest”.

Skąd takie dziecko ma wiedzieć, że to „coś” jest znacznie atrakcyjniejsze niż miejsce jego aktualnego pobytu – że pełno tam zapachów, kolorów i dźwięków. Skąd ma wiedzieć, że wody płodowe to niejedyne środowisko, w którym może żyć człowiek. Nie wie, że „tam” jego ręce i nogi zyskają swobodę, oczy ostrość widzenia, a język zacznie formułować słowa.

Nic dziwnego, że dziecko nie chce wychodzić. Jest przerażone, bo idzie w nieznane, a każdy boi się nieznanego. Gdyby dzieci mogły decydować o swoim urodzeniu, nikt by się nie urodził. Na szczęście nie mogą – i to jest pierwsza „nieunikniona konieczność śmierci”.

Z drugą jest to samo. Teraz jesteśmy w kolejnym etapie życia płodowego. Rozwijamy się jak dziecko przed narodzeniem, jak ono zmieniamy swój wygląd, nabieramy zdolności do życia w innej rzeczywistości – i tak samo nie mamy o niej prawie żadnego pojęcia. Dlatego też bardzo się boimy momentu przejścia. I znów to samo: lęk, rozpaczliwe próby pozostania choćby tylko na chwilę. Owszem, niektórzy umierają bez wielkiego lęku, bo właściwie odczytali dobiegający z tamtej strony „głos mamy”. Tym, którzy zrozumieli, do czego się rozwijają, łat-wiej umrzeć, bo wiedzą, że to w istocie kolejne – tym razem ostateczne – urodzenie.

O ile do pierwszego urodzenia niezbędne jest wystarczające wykształcenie się ciała, o tyle do drugiego potrzebny jest rozwój ducha. Inaczej mogłoby dojść do „poronienia”. Duchowe wcześniaki będą musiały dojrzeć w czyśćcowym inkubatorze.

Na razie nasze wyobrażenia nieba są takie, jak ślepego o kolorach. To coś jak z emitowanej właśnie reklamy jakiegoś serka, gdzie znudzeni delikwenci włóczą się wśród obłoczków z przyczepionymi skrzydełkami i z drucianym kółkiem nad głową. Ale trudno się dziwić takim wyobrażeniom, skoro tkwimy w „łonie ziemi” i mamy tylko ziemski aparat pojęciowy. Na tej samej zasadzie nie da się przecież wytłumaczyć embrionowi, jak u nas fajnie świeci słońce. Teraz stoimy nad grobami bliskich, a z tamtej strony stoją oni i modlą się dla nas o szczęśliwe rozwiązanie.

* * * * *

Przełom tylko na Dunajcu

Przed paroma dniami podano wieść hiobową z Rzymu: „Po synodzie biskupów brak przełomu w najbardziej kontrowersyjnych kwestiach”. Te „kontrowersyjne kwestie” to np. pomysł udzielania Komunii katolikom żyjącym w niesakramentalnych związkach. „Ale to są często bardzo przyzwoici ludzie” – argumentują zwolennicy zmian. No właśnie. A przyzwoity człowiek nie domaga się Komunii, gdy żyje w grzechu ciężkim.

Równości, gdzieżeś ty?
Feministki podniosły larum o urząd Pełnomocnika ds. Równego Statusu Kobiet i Mężczyzn, bo zarówno PiS, jak i PO zamierzają ów urząd zlikwidować. Co prawda panie nielubiące panów nie potrafią powiedzieć, co takiego ich patronki Jaruga-Nowacka i Środa konkretnie zrobiły, mówią więc, co robiły. A zatem: organizowały odczyty, zwoływały sympozja, inicjowały dyskusje, ogłaszały konkursy z nagrodami, przyznawały okulary równości, wysyłały do okulisty. Imponujące. Jeszcze bardziej imponujące są pieniądze wyciągnięte na to „równactwo” z naszych podatniczych kieszeni. Drogie Panie, pogódźcie się z werdyktem społeczeństwa, które uznało ostatnio, że w równaniu znacznie tańszy i lepszy od Was jest walec drogowy.

Nie złe, tylko nowoczesne
Korespondent niemieckiej telewizji publicznej ARD stwierdził, że nowy polski prezydent Lech Kaczyński takie pojęcia jak „przyzwoitość, moralność i porządek” ucieleśnia „w staroświecki sposób”.
Ech, takie czasy, że nawet świntuch to przyzwoity nowocześnie, a łajdak to nie łajdak, tylko ucieleśnienie nowoczesnej moralności.

 

 

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.