Nie jestem specem od Pana Boga

O sumieniu kapłana z kapucynem, o. Piotrem Jordanem Śliwińskim, rozmawia Marcin Jakimowicz

|

GN 13/2007

publikacja 02.04.2007 14:40

WIELKI POST 2007 - KATECHEZA VII Jeśli ktoś mnie skrytykuje i powie: Ojcze, zawaliłeś, to nie jest to przecież atak na Kościół– mówi o. Jordan

Nie jestem specem od Pana Boga

Marcin Jakimowicz: Porozmawiajmy o sumieniu kapłana. Czy różni się ono od sumienia hydraulika, czy nauczyciela?
o. Piotr Jordan Śliwiński: – Nie. Sumienie to nie są serdelki. Nie można porównywać jednego sumienia z drugim, powiedzieć, że jedno jest lepsze, drugie liche. Sumienie kapłana jest o tyle inne, że ksiądz po latach formacji powinien mieć większą wrażliwość na to, co jest grzechem, a co nie. Choć to doświadczenie może też grozić racjonalizacją: można wszystko wytłumaczyć, wyjaśnić, budować teorie. A to pułapka.

Czy nie rodzi się wtedy w kapłanie poczucie, że złapał Pana Boga za nogi?
– Myślę, że sporo zależy od uczciwości: czy głosząc kazanie, wiem, że nie mówię tylko do innych, ale przede wszystkim do siebie? Czy mówiąc z ambony „nawróćcie się”, myślę o tym, czy sam się nawróciłem? Czy mówiąc o spowiedzi wielkanocnej, przypominam sobie, jak sam klęczałem ostatnio u kratek konfesjonału? Jeśli tak, to ja nie będę sądził ludzi. Będę szedł razem z nimi. Często nasza posługa rodzi prawdziwe wzruszenia. Spotykam brata, który mi mówi: Słuchaj, czuję się taki malutki. Spotkałem takiego penitenta, że poczułem, że to ja muszę się nawracać.

Psalm mówi: błogosławieni, którzy szukają. Nie ci, którzy znaleźli. Ci, którzy szukają, zmagają się, są w drodze. Rzadko słychać, by jakiś ksiądz powiedział: Szukam Jezusa, chciałbym Go znaleźć, nie wiem, jak wygląda Pan Bóg.
– Ja w pewnym momencie zacząłem błogosławić mojego prowincjała, że mnie wysłał do Rzymu na studia filozoficzne, a nie teologiczne. Czemu? Bo niektórzy moi koledzy podchodzili z miną znawców i krytykowali: ten lekcjonarz powinien być inny, liturgia zmieniona, Bóg jest taki i taki. Bałem się tego. Nigdy nie czułem się specjalistą od Pana Boga. Mogę być tylko – jak napisał Jan Paweł II w liście do kapłanów – „starszym bratem”.

Słuchając kazań, można odnieść wrażenie, że to słowa tych, którzy spotkali Pana Boga, do tych, którzy nie mieli jeszcze takiej okazji. Gdy Benedykt XVI był w Birkenau, nie mówił: Bóg tu był, Boga nie było. On pokornie pytał… Czy kapłan, zamiast żonglować przykładami, nie powinien pytać: Panie, gdzie jesteś?
– W pewnym momencie nie można już przekazywać doktryny, bawić się w nauczyciela matematyki i przekonywać, że 2+2=4. Są pewne zasady. Pan Jezus powiedział to i to, więc teraz sprawdzian: wyciągamy karteczki. Odpytamy i wyprodukujemy dobrego chrześcijanina. Nie. Reguły to pomoc, aby nie zbłądzić. Jeżeli sam idę, jak potrafię, za Jezusem, to tym się dzielę,

A jak upadam? Czy kapłan powinien przyznawać się w kazaniu do swoich słabości?
– Tak. Choć jestem przeciwny zbytniemu ekshibicjonizmowi. Ale jeśli powie: słuchajcie, to, co mówię do was, jest też prawdą o mnie, to będzie miało ogromne znaczenie.

Pewien zakonnik powiedział mi: nie mogę mieć w celi Internetu, bo wiem, czym to grozi. To były bardzo uzdrawiające słowa, ważniejsze niż wiele kazań. Rzadko słyszy się księdza przyznającego się na kazaniu do swoich słabości…
– Ja mam inne doświadczenie. U nas w zakonie to normalne. Sam, gdy byłem młody i pracowałem w szpitalu, piłem sporo alkoholu, choć – łaska Boża – nigdy się nie uzależniłem, więc dziś, gdy ktoś do mnie przychodzi i opowiada o podobnych problemach, to spokojnie mu mówię: słuchaj, wiem, jak ci ciężko, ale możesz z tego wyjść. Ale z drugiej strony nie potrzeba, by kapłan robił spowiedź publiczną. A tego coraz częściej domagają się media. Szafuje się zasadą proporcjonalności: ideał jest wysoko, a ten ksiądz do niego nie sięga. W to wszystko powinno być wpisane chrześcijańskie przebaczenie. Jestem kapłanem, nie mistrzem świata w skokach przez płotki. Mogę po drodze powywracać parę płotków i nikt nie powinien ich liczyć. Mam prawo upadać i wstawać. Chcemy, by kapłani opowiadali o swoich grzechach. A o czym tu mówić? Te grzechy są często takie małe, wstydliwe, poniżające, że człowiek aż nimi wymiotuje. Domagamy się świętości kapłana. Słusznie, ale co to znaczy? Ojciec Pio jest święty?

Jest..
– A jego sekretarz, ojciec Marcello, wspomina, że on się często wściekał, denerwował. Przerastało go to, zmagał się, nie potrafił sobie z tym poradzić. Dosłownie: siedział i płakał. Gdy o. Marcello, jego sekretarz, przyjechał do Krakowa, zapytał: kim był o. Pio? – Świętym, mistykiem, stygmatykiem – piali ludzie. A on uspokoił ich: Przede wszystkim był grzesznikiem. I chwała Bogu, że tak było, bo każdego dnia mógł się nawracać. Nie był spiżowym pomnikiem. Zmagał się ze swym „ościeniem”.

Słyszałem rozmowę. Jedna osoba zwracała kapłanowi uwagę na jego ewidentne błędy, a on przymknął oczy i rzucił: mów, mów. Jezusa prześladowali, to i mnie możecie prześladować. Przepraszam: ten chwyt kompletnie zamyka usta…
– Oj, czasami możemy ulec takiej retoryce, że my, księża, jesteśmy Panem Jezusem. Jasne, w Kościele jest obecny Chrystus, jasne, że celebrując Eucharystię, działamy in persona Christi, ale przecież nie mam prawa powiedzieć, że atak na mnie jest zawsze atakiem na Pana Boga. Zamykam się wtedy na słowa prawdy. Jeśli ktoś mnie skrytykuje i powie: Ojcze, zawaliłeś, to nie jest to przecież atak na Kościół.

To słowo-wytrych często występowało ostatnio w publicznych wypowiedziach wielu duchownych… Taki zwrot znajduję w listach do redakcji. Atakujemy Pana Boga i niszczymy Kościół…
– Dlaczego tak się dzieje? Bo mamy wizję idealnego Kościoła. Jest jak makatka, która wisi i zachwyca, co najwyżej od czasu do czasu odkurza się ją i pozostawia w spokoju. Zapomnieliśmy, że są na niej plamy i dziury. Grzech był zawsze w Kościele obecny. Ale to przecież niczego nie przekreśla: ciągle możemy stawać przed Bogiem, wyznając: zgrzeszyłem, proszę o przebaczenie.

Zapominamy, że nasze zranienia, grzechy są szczelinami, przez które przenika łaska Boża?
– Tak. Nawet grzech może być pedagogiem. Oczywiście on upokarza, muszę za niego żałować, ale uczy mnie prawdy o mnie samym. Świetnie o tym mówi Jan Paweł II w Reconciliatio et paenitentia, przypominając, że bez przyjęcia prawdy o swoim grzechu człowiek nie zrozumie sam siebie. Nie będzie dobrym kapłanem ten, kto nie uzna, że jest grzesznikiem. W „Nie-Boskiej komedii” Henryk mówi, że poeta nie jest pięknem, ale przez niego przepływa piękno. Podobnie jest z kapłanem.

Nad Wisłą co roku rozwodzi się 60 tysięcy par. Przyzwyczailiśmy się do tego. Inaczej patrzymy na odejście kapłana. Gazety opisują to na pierwszych stronach.
– To efekt stawiania przez lata księdza na piedestale. Niezłomny kapłan był potrzebnym symbolem jedności, oporu wobec kłamstwa. Ale w tym obrazie brakowało ukazania jego człowieczeństwa, kruchości. Dziś w świecie kapłani są odstawiani na margines, ich pozycja społeczna jest coraz niższa. Nie będziemy całowani po rękach; trzeba to z pokorą przyjąć. Być może z tego powodu, jak zauważyłem, niektórzy księża w sakramencie pokuty krzyczą. Myślę, że czują się marginalizowani i w konfesjonale chcą dominować, co – zdarza się – okazują krzykiem. To pokusa.

Ostatnie odejścia kapłanów nie były ciche. Towarzyszyły im książki, burzliwe deklaracje, pełne pretensji oświadczenia…
– Nie chcę nikogo oceniać. Nie jest jednak dobrze, jeśli pewna klęska (bo to przecież klęska: wybrałem coś, zobowiązałem się uroczyście po latach przygotowania, a po pewnym czasie stwierdzam, że nie tędy droga) nagle ma być przeżywana jako zwycięstwo. Rodzi się fałszywe myślenie, że odchodzą ci najlepsi, a pozostają szaraczki nieradzące sobie z życiem.

Media przedstawiają przerysowany obraz: odchodzący kapłan jest samotny, a jego koledzy odwróceni plecami, bo właśnie odmawiają nieszpory…
– Tak, też to zauważyłem. To nieprawdziwy obraz. Przeżyłem w klasztorze kilka bardzo bolesnych odejść. To nie jest tak, że ktoś jednego dnia pakuje walizki i odchodzi. Nie. On często wysuwa się ze wspólnoty latami.

Znajomy zakonnik odszedł z klasztoru. Zaczęło się niewinnie, od pozornie błahego szczegółu: przestał przychodzić z braćmi na modlitwy. Po roku spakował się.
– Taki kapłan może się subiektywnie czuć sam. Ale to nie znaczy, że tak jest w istocie: bracia ciągle są, czekają, modlą się. Ale on potęguje często w sobie poczucie: nikt mnie nie rozumie, jestem samotny, nie pasuję tu. To jego problem. Zapalnikiem jest często sytuacja wtórna. Choć bywa i tak, że wspólnota nie chce, bądź nie potrafi, pomóc kapłanowi w kryzysie.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.