Pod kontrolą Ducha

not. Marcin Jakimowicz

|

GN 45/2006

publikacja 06.11.2006 09:19

Cykl: Filary wiary Z Aleksandrą Samirą-Gajny o jej spotkaniu z Duchem Świętym rozmawia Marcin Jakimowicz

Aleksandra Samira-Gajny Aleksandra Samira-Gajny
związana z Odnową w Duchu Świętym. Jest oceanografem, prowadzi kwiaciarnię.
Marek Piekara

Marcin Jakimowicz: Czy tuż po nawróceniu modliłaś się do Ducha Świętego?
Aleksandra Samira-Gajny: – Nie, nie znałam Go. Moja droga była następująca: najpierw Maryja, potem Jezus, później Duch Święty, a teraz dochodzę do Boga Ojca (śmiech). Po raz pierwszy usłyszałam o Duchu Świętym, gdy na początku lat osiemdziesiątych zetknęłam się z Odnową w Duchu Świętym.

To było takie wylanie Ducha Świętego nad Wisłą?
– Tak to czułam. Grupy mnożyły się w sposób lawinowy. Byliśmy drugą grupą w Katowicach. Zaczęło się od kilku osób, po paru latach była już setka. W 1983 roku pojechaliśmy na Jasną Górę. Zabrzmi to nieprawdopodobnie, ale siedzieliśmy w kościele przez całą noc. Byliśmy zmęczeni, sama przysypiałam, ale gdy tchnął Duch Święty, bazylika aż drżała. To było piękne doświadczenie jedności.

Byli z nami liderzy Odnowy z Zachodu, z kard. Suenensem. Duch niesamowicie prowadził czuwanie: modlitwa w językach wybuchała w jednym momencie, rosła, rosła i w jednej chwili ustawała. Jak nożem uciął. Ogromna jedność. A bazylika była pełniusieńka, kilka tysięcy ludzi. Do mikrofonu podszedł o. Joachim Badeni i uśmiechnął się: Jak wy się modlicie, to przestraszeni paulini zamykają drzwi, żeby to nie wyszło na zewnątrz (śmiech).

Co Cię na początku zachwyciło? Dary nadzwyczajne? Proroctwa? Języki?
– Tak. Wielu się tym zachwyca. To przekracza rozum i na początku trudno się temu poddać. Nikt nie chce wyjść na głupka. W chwili gdy odłoży się swój wewnętrzny wstyd i opór przed odkryciem się przed innymi i podda prowadzeniu Boga, wtedy dopiero Duch daje charyzmaty. Jest delikatny. Nie wchodzi na siłę. Dar języków jest pozarozumową modlitwą, stanięciem przed Bogiem jak bezradne dziecko. Otwiera na pozostałe charyzmaty, na służbę… Potem pojechaliśmy na czuwanie do Gniezna. Ludzie wypełniali cały stadion.

Mszy przewodniczył prymas Glemp. Znów widać było działanie Ducha. To ciekawe: ktoś stojący z boku może mieć wrażenie, że to jest chaotyczne, nieopanowane, a tymczasem to wszystko jest pod pełną kontrolą Ducha. Po Komunii wszyscy zeszli na murawę, chwycili się za ręce i… zaczęli tańczyć. Ksiądz Grefkowicz wyjaśniał Prymasowi, o co chodzi (śmiech). I znów nikt nie mówił: skończcie ten taniec, a on w pewnym momencie się sam urwał i zapadła cisza jak makiem zasiał. To jest piękne w prowadzeniu przez Ducha. Nie ma zgrzytów, lęków, jest harmonia, pokój.

Po 25 latach masz ochotę tańczyć?
– Czasem tak (śmiech). Ale nie zawsze jest Góra Przemienienia, trzeba zejść do ciemnej doliny. Trzeba przejść drogę Jezusa. Oczyszczenie, ogołocenie. Ale przecież w tym działaniu też jest Duch Święty! Oczyszcza nasz czysty dziecięcy zachwyt.

A może to droga polskiej Odnowy? Brat Efraim pisał, że będzie ona przeżywała Wielki Tydzień: wjazd Jezusa do Jerozolimy, palmy, okrzyki, samotność Ogrójca, Golgotę i na końcu zmartwychwstanie…
– Też tak to postrzegam. Wiele grup rozpadło się, zmniejszyły się. Są oczyszczane. Ludzie uczą się przeżywać wewnętrzne cierpienie we wspólnotach. Nie ma już zachwytu nad charyzmatami. I dobrze, bo są one piękne, ale przecież nie chodzi się do kościoła dla nich samych! Ja chodziłam do kościoła po to, by być „dobra”. A Pan Bóg pokazał mi, że to nie mnie mają pokazywać palcami jako wzór. Bóg jest dobry. Tylko On. A ja mam Go słuchać, pełnić Jego wolę. Odnowa może ranić, bo zatrzymuje się często na charyzmatach i nie widzi głębokich potrzeb człowieka. Sama zostałam zraniona przez wspólnotę. Ale to było potrzebne doświadczenie. Bo nie wspólnota jest najważniejsza, nie dary, nie drugi człowiek – Pan Bóg. Wspólnota, która Go przesłania, padnie.

Kim jest dziś dla Ciebie Duch Święty?
– Ożywia mnie. Gdy czuję, że kompletnie padam na nos i proszę Ducha o pomoc, czuję, jakby ktoś dmuchnął w żar. Ognisko znów zaczyna płonąć.

Kiedyś byłaś odważna i poprosiłaś w czasie modlitwy o pokorę…
– Oj, tak. Poprosiłam o to, by Pan Bóg nauczył mnie pokory. I zaczął mnie uczyć. To było strasznie bolesne doświadczenie. Nie tylko poznałam swoje słabości, ale nawet moi bliscy nagle zaczęli mnie ignorować, ranić. Tak jakbym wpadła w towarzystwo wrogów. Teraz już nie proszę o lekcję pokory, ale o łaskę pokory. Wiem, czym to pachnie…

Prosiłaś też o zerwanie z nałogiem…
– Bardzo męczyło mnie palenie. Poprosiłam o modlitwę uzdrowienia. Pomodlono się za mnie i palenie zniknęło, jak ręką odjął. Wróciłam do domu i chciałam sprawdzić, czy to „działa”, zapaliłam i przeżywałam to tak, jakbym miała za chwilkę umrzeć. Długo nie paliłam. Ale po pewnym czasie zaczęłam wątpić. Zapaliłam papierosa i… weszłam powtórnie w nałóg. Teraz dopiero było mi wstyd! Wszyscy słyszeli już moje świadectwo o tym, że Bóg mnie uzdrowił, a tu taki krok do tyłu… Paliłam wszędzie, ale tak, by inni nie widzieli. W toalecie, za krzakami, dmuchałam do piecyka gazowego (śmiech). Po pewnym czasie pomyślałam: Panie, uzdrowiłeś mnie, a ja to marnuję. I od ponad dziesięciu lat nie palę. Uwierzyłam ponownie w uzdrowienie.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.