Mamo pomóż

Barbara Gruszka-Zych

|

GN 19/2005

publikacja 04.05.2005 17:17

Kiedy o. przeor Stanisław Gołąb OP pokazywał rzeźbiarce z Bełchatowa cudowną figurkę Matki Gidelskiej, zaczęły mu się trząść ręce. – Taka mała, a tyle cudów uczyniła.

Mamo pomóż 9-centymetrową figurkę Madonny z Dzieciątkiem, wykonaną z nieznanego w Polsce kamienia, trudno dostrzec wśród złoceń okazałego ołtarza. M. Piekara

Artystka wykonała do-kładną kopię Matki Bożej z żywicy. Mu-siała zobaczyć oryginał, bo na zdjęciach wychodziły zafałszowane kolory. – A to ciemny brąz, kamień, jak mówią badacze, nieznany w Polsce – opowiada przeor. Teraz idealnie odwzorowaną figurkę można dostać w tutejszym sklepiku. Viola i Sara z II klasy gidelskiego gimnazjum zaglądają do bazyliki codziennie przed zajęciami i po nich. Z ostatniej ławki, gdzie klękają, nie widać Matki Bożej. Ale modlą się do Niej. I – jak mówią – to bardzo pomaga, nie tylko w szkole.

Lepsze niż antybiotyk
Gidle, wioska między Częstochową i Radomskiem. Właściwie trzeba do niej zboczyć. Ale to miejsce jest po drodze wielu pielgrzymom zdążającym do sanktuarium. Rocznie przyjeżdża tu ponad 2 tys. autokarów. Kiedy jednego dnia jest ich kilka z jakiejś okolicy, przeor wie, że tam zdarzyło się uzdrowienie. Tylko w drugim półroczu 2004 r. udokumentowano 11. – Matka Boża leczy z różnych chorób, szczególnie nowotworowych. „Gidelskie winko” zostaje zamknięte w ampułkach tak jak antybiotyki.

Ale jest skuteczniejsze od nich. Zainteresowani dzwonią i piszą z różnych stron Polski, ale też z Japonii czy Korei. Natychmiast wysyłamy im przesyłkę z „winkiem”. A potem nacierają nim chore miejsca, piją po kropli, modląc się. Tylko tu, jak nigdzie w kraju, w pierwszą niedzielę maja dokonuje się tradycyjnie obrzęd „kąpiółki”. Cudowny posążek Matki Bożej zanurzany jest w winie. Pątnicy przynoszą na nie swoje naczynia. Reszta przez cały rok jest rozdawana potrzebującym i chorym.

Na „kąpiółkę” od lat przyjeżdża z dużym tortem cudownie uzdrowiony chłopiec spod Rybnika, który zostawił tu swoje kule. Dziś jest mężczyzną, ale jako 11-latek wymyślił, że co roku tak będzie dziękował Matce Bożej. O. Stanisław został przeorem tutejszych dominikanów i kustoszem sanktuarium w lipcu zeszłego roku. – Wierni przychodzą tu, do Matki Bożej, jak do mamy, proszą: „Mamo, daj”, i Mama im daje – mówi. Sam urodził się, kiedy jego matka dobiegała czterdziestki. Już jako zakonnik bardzo sobie cenił odwiedziny w domu rodzinnym. Pamięta, jak mama czuwała całą noc, żeby zbudzić go o odpowiedniej porze, kiedy miał wyjechać. Tu czuje taką opiekę Świętej Panienki.

Zazdrość o. Stanisława
Od początku poczuł tu twórczą zazdrość. – Gdybym miał tak bezgraniczną wiarę, o wiele łatwiej by mi się żyło – mówi. Tak często obserwuje, jak jego współbracia zostają wysłuchani. Niedawno brat Wacław, dominikanin z Warszawy, prawie dwa dni klęczał w cudownej kaplicy i opowiadał o uzdrowieniu z wrzodów żołądka. A już bracia studenci oddawali krew na jego operację. – Nie był najpobożniejszy w klasztorze, ale miły, uczynny – zastanawia się przeor.

Albo ojciec salezjanin ze Słupska, który przyjechał tu się modlić, kiedy w szpitalu umierała jego matka. Odwołano go do telefonu, bo stan zdrowia chorej się poprawił i nawet zbeształa lekarzy, że niepotrzebnie ją głodzą. A te dziesiątki świeckich... Mężczyzna, który złożył na ofiarę 500 euro, bo zabliźniła mu się rozległa przepuklina. Kobieta, która przyniosła na twarzy całe życie, zwierzyła się, że synowi alkoholikowi dolała do wody kolońskiej „gidelskiego winka”.

Przemywał nią codziennie twarz i zerwał z nałogiem. Inna, z Lędzin, uzdrowiona z raka kości, która opowiadała, jak porusza nogami, jak może znowu klękać. Rodzice dziewczynki, urodzonej z dziurą w sercu, u której, po wypiciu winka, uszkodzenie zniknęło.

O. Stanisław po kilka godzin dziennie spędza w kaplicy, a potem przenosi się do komputera. Dodaje na stronę internetową sanktuarium nowe wiadomości o cudach. Apeluje, żeby ludzie je zgłaszali. – One wzbogacają naszą wiarę. Inaczej człowiek idzie się modlić do kaplicy, kiedy wie, co uzyskali jego poprzednicy – mówi. – Chcę pokazać tym, którzy mają problemy, że czuwa nad nimi Matka Boska. Żeby mogli się tym cieszyć całe życie.

Przed terminem
– Dziś nie mówi się o cudach, a przecież wiara czyni cuda. Jeżeli człowiek mocnej wiary prostymi słowami z głębi serca wypowie swoją prośbę, to wtedy staje się cud – Agata Wiśniewska, mama uzdrowionego Boryska, wysoka, szczupła, z powodzeniem mogłaby zrobić karierę na wybiegach dla modelek. Pracuje w dziale promocji radomskiego tygodnika „Nowiny”. Dziś w zakrystii sanktuarium do zdjęć ojcu przeorowi i naszemu fotoreporterowi pozuje jej pięcioletni synek. Czuje się jak ryba w wodzie. Unosi ampułkę z „winkiem”, przechyla główkę.

– Pierwszy raz go takim widzimy – mama i babcia Julita, mama Agaty, są zaskoczone. Przyjeżdżają tu we troje co najmniej dwa razy w miesiącu. Maluch ma w pokoju figurkę Matki Bożej. To jakby jego druga mama. Może dlatego czuje się tu jak w domu. Urodził się przed terminem, 21 maja 2000 r. w Centrum Zdrowia Matki Polki w Łodzi. Babcia Borysa: – Córka pod koniec ciąży zaczęła mdleć, czuła się źle. Agata: – Musieli zrobić cesarskie cięcie.

Borys ważył 2950 gramów, miał 9 punktów w skali Apgar. Po dziesięciu minutach zaczął się dusić. Zabrali go, podłączyli do specjalistycznej aparatury. Ordynator oddziału neonatologii powiedziała, że jest w ciężkim stanie. Ma wrodzone zapalenie płuc, nie może samodzielnie oddychać, został zaintubowany. Najpierw się przeraziłam, potem zaczęłam się modlić do Matki Bożej Gidelskiej. Siostry Agaty przywiozły do szpitala „gidelskie winko”. I zadzwoniły do mamy: „Masz wnuczka, ale musisz modlić się o jego życie”.

Modlitwy bez instrukcji
– Miałam wtedy pod opieką troje wnucząt: Kamilka, Kajkę i Kingę. Zaraz odmówiliśmy trzy Różańce. „Za dzidziusia Agatki” – tłumaczyłam. Po południu z siostrą Wiesią przyjechałyśmy do Gidel i uklękłyśmy w cudownej kaplicy. I tak na zmianę – w domu z córkami Olą i Gosią i w sanktuarium gidelskim – opowiada babcia Borysa.

– Po czterech dobach maluch został odłączony od respiratora – wspomina Agata. – Lekarze mówili, że miał niedotlenienie mózgu, ale nie ma po tym śladu. Rośnie, dobrze się rozwija. A wszystko dzięki wstawiennictwu Matki Boskiej Gidelskiej. Pierwszy raz Panienka z Gidel pomogła babci Borysa, kiedy najstarsza córka urodziła syna Kamilka w szpitalu w Częstochowie. Po porodzie straciła 3,5 litra krwi. Matka natychmiast zaczęła się modlić. Po trzech tygodniach córka wróciła do domu. Słabiutka, tak że mąż musiał wnosić ją na rękach, ale cała i zdrowa.

Matka Boża pomogła jej też podczas operacji guza piersi. Od siedmiu lat nie ma żadnych powikłań. – Wszystko w życiu u Matki wymodliłam – mówi. Agata, kiedy rodziła Borysa, miała 22 lata. Przez kolejne pięć posypały się na nią ciężkie doświadczenia. Zmarł na wylew kochany tata, rozstała się z mężem. Mieszkają we wsi Rożny. 10 km od Radomska.

42 domy. Jeden z nich zajmują teraz w trójkę. – Córka pali w kotłowni, choć delikatna – skarży się babcia Borysa. – Jak mi ciężko, to się modlę do Matki Gidelskiej: „Ty wiesz, jak mam z tego wyjść”. Nie daję żadnych instrukcji. I problem nieoczekiwanie się rozwiązuje. Jesteśmy same, a mam taką radość w sercu, że czasem mnie rozpiera. Ale jak człowiek głęboko wierzy, to ma wewnętrzny spokój.
Matka nieśmiała

Julita, babcia Borysa, jest związana z Matką Gidelską od dzieciństwa. Traktuje Ją jak domownika. Już jako dziewczynka przyjeżdżała tu z Dobroszyc z rodzicami. W ustrojonej wstążkami, zaprzężonej w konie furmance: – Wszyscy mówią o Częstochowskiej, a ta nasza mniej głośna, a też święta. To Bozia domowa, nie krępuję się Jej, też jestem nieśmiała, skromna jak Ona.

Jest pewna, że dzięki Matce Bożej miała siłę, by podtrzymać na duchu rodzinę po śmierci męża: – Zawsze byłam lękliwa, a wtedy dostałam jakiejś mocy. W ciągu dnia nie może spuścić z oka żywego jak srebro Boryska, a jak wychodzą na spacer, odmawia Różaniec. – Jestem taki prosty człowieczek, to się modlę do Ducha Świętego, a potem do Maryi – mówi.

– Jak jest mi tak ciężko, że sama sobie ze sobą nie mogę poradzić, to zaczynam modlitwę – dopowiada Agata. – Całe życie poświęciłam Bogu, ufam Mu. Kiedy przeżywała kryzys małżeński, przyjechała do Matki Bożej Gidelskiej złożyć w ofierze pierścionek i obrączkę. Zwierzył jej się wtedy jeden z ojców: „Czasem człowiek długo szuka pocieszenia, dopiero przed czterdziestką wstąpiłem do zakonu i jestem szczęśliwy”. Babcia i mama uczą Boryska modlitw. Zna „Ojcze nasz”, „Zdrowaś Maryjo”, Koronkę do Bożego Miłosierdzia, „Wierzę w Boga”.

Jak mu coś nie wychodzi, prosi: „Może Bozia pomoże”. Babcia chciałaby, żeby został księdzem lub zakonnikiem. – Po coś go przecież Matka Boża ocaliła – mówi. Po sesji zdjęciowej chłopiec ciągnie mnie do bocznych drzwi zakrystii, żebym pomogła mu przekręcić tkwiący w nich olbrzymi klucz. Oboje nie dajemy rady.

Cała cudowność
Ojciec dr Ireneusz Łuczyński w lipcu tego roku skończy 90 lat. Od 20 lat mieszka w gidelskim klasztorze. Jego przygarbiona postać w białym habicie wydaje się jeszcze bardziej krucha w perspektywie wysokiego, XVII-wiecznego korytarza. – Całym życiem się tu odczuwa tę cudowność – mówi. – Tego się nie da wypowiedzieć ludzkimi słowami.

Adres strony sanktuarium: www.gidle.dominikanie.pl; e-mail: gidle@dominikanie.pl

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.