Koniec II filara?

Tomasz Rożek

|

GN 46/2009

publikacja 12.11.2009 09:17

Rząd Tuska chce się wycofać z reformy emerytalnej, którą kilka lat temu wprowadził rząd Buzka. No chyba że to tylko próbny balon.

Koniec II filara? fot. istockphoto /fotomontaż studio gn

Zmiany w polskim systemie emerytalnym zapowiedzieli minister finansów Jacek Rostowski oraz minister pracy Jolanta Fedak. Mogą one wejść w życie już od lipca 2010 roku, a więc za kilka miesięcy. Zmiany nie oznaczają zwiększenia obciążeń finansowych, jakie ponoszą pracownicy i pracodawcy, ale i tak będą miały wpływ na wysokość przyszłych emerytur. Dzisiaj składka emerytalna wynosi 19,52 proc. naszych dochodów. Z czego do ZUS trafia 12,22 proc., a do Otwartych Funduszy Emerytalnych 7,3 proc. Odprowadzanie składek emerytalnych jest obowiązkowe i dzieje się automatycznie. Jedyne, na co przyszły emeryt ma wpływ, to wybranie funduszu. OFE, w przeciwieństwie do ZUS-u, który jest własnością państwa, to prywatne firmy.

Naciągane fakty
Rząd zaproponował, by część składki, jaka dotychczas płynęła do OFE, trafiała do ZUS-u. I tak po reformie systemu emerytalnego do OFE ma trafiać już nie 7,3 proc. naszych zarobków, tylko 3 proc., a do ZUS-u 16,52 proc. (zamiast, jak dzisiaj, 12,22 proc.). Dzisiejszy płatnik składek emerytalnych tej zmiany nie odczuje. Do czasu, aż pójdzie na emeryturę. Co wtedy może się stać? Najpierw warto odpowiedzieć na pytanie, dlaczego rząd takie ruchy w ogóle robi. Tłumaczenie, że jedynym powodem dzisiaj podejmowanych działań jest dobro przyszłych emerytów – można włożyć między bajki. Kilku ministrów rządu, z wicepremierem Pawlakiem włącznie, naciąga fakty, a przynajmniej ich interpretacje. Twierdząc, że dzięki proponowanym zmianom w przyszłości emerytury będą wyższe, stawiają się oni w roli jasnowidzów. Obiektywnie sprawę analizując, znacznie bardziej prawdopodobne jest to, że emerytury będą niższe albo nawet dużo niższe. Rząd panicznie szuka pieniędzy. Deficyt w jego wydatkach jest niebezpiecznie duży. Kłopoty ma ZUS. W przeszłości do dziurawej jak durszlak kasy zakładu gotówki dolewał rząd, ale dzisiaj nie ma na to najmniejszych szans. Doszło do tego, że ZUS pożycza pieniądze w komercyjnych bankach, by mieć z czego wypłacać emerytury. Te kwoty będzie trzeba z odsetkami spłacić. To jednak wciąż za mało. Dlatego rząd zastanawia się, czy nie „pomnożyć” pieniędzy, robiąc czysto księgową sztuczkę (by nie powiedzieć przekręt).

Niby prawda, a jednak kłamstwo
Rząd zastanawia się, czy nie wprowadzić zmiany, która miałaby polegać na tym, że więcej pieniędzy ze składki emerytalnej trafiałoby do ZUS-u. Minister finansów Jacek Rostowski oraz minister pracy Jolanta Fedak tłumaczyli, że OFE i tak inwestują w stosunkowo nisko oprocentowane obligacje, a jeszcze biorą za to prowizje. Przekonywali, że lepiej, jak te pieniądze zostaną odłożone w ZUS-ie, który prowizji od nich nie pobiera. W tym uzasadnieniu są przynajmniej trzy manipulacje. To prawda, że OFE inwestują w obligacje Skarbu Państwa. I to prawda, że są one stosunkowo nisko oprocentowane. Ale prawdą jest także to, że ZUS pieniędzy nie inwestuje wcale. Składki są waloryzowane, a więc „powiększane” o wskaźnik inflacji. Ale oprocentowanie obligacji jest wyższe od inflacji. Poza tym w obligacjach jest 60 proc. pieniędzy, które odkładamy w OFE. Reszta może być inwestowana chociażby na giełdzie. To daje większe zyski, choć jest oczywiście bardziej ryzykowne, ale biorąc pod uwagę pewny zarobek z obligacji oraz to, że na giełdzie znaleźć się może tylko część odkładanych w OFE pieniędzy, znacznie szybciej pomnażane są pieniądze w funduszach emerytalnych niż w ZUS-ie. W tym ostatnim w zasadzie pomnażane nie są w ogóle. Rząd jedynie nie dopuszcza, by z powodu inflacji było ich coraz mniej. Manipulacją jest także mówienie o kosztach obsługi i prowizjach. OFE to prywatne firmy, które muszą zarobić na swoje funkcjonowanie. Prawo określa dokładnie, że fundusze mogą z odkładanych pieniędzy pobrać maksymalnie 3,5 proc. ZUS prowizji nie pobiera – twierdzi minister Fedak. Niby prawda, a jednak kłamstwo. Przecież funkcjonowanie ZUS-u także kosztuje. Trzeba opłacić ludzi, którzy tam pracują, i inwestycje (głównie własne siedziby). Koszty funkcjonowania ZUS-u pokrywają jednak nasze podatki, a koszty funkcjonowania OFE pochodzą z prowizji od wpłacanych tam składek emerytalnych. Zarządzanie pieniędzmi w ZUS-ie (choć nie przynoszą one zysku) kosztuje znacznie więcej niż zarządzanie nimi w OFE.

Wydane, a nie odłożone
Skoro pieniędzmi lepiej gospodarują prywatne fundusze emerytalne niż państwowy zakład ubezpieczeń, dlaczego rząd chce odebrać część składek OFE i przekazać je do ZUS-u? Tutaj pojawia się największa manipulacja. Minister Rostowski i minister Fedak udają, że nie wiedzą, że ZUS żadnych pieniędzy nie ma. Ma za to potworne długi. Musi znaleźć pieniądze na bieżące wypłaty emerytur. Każda złotówka, która dzisiaj ląduje w ZUS-ie, jest zapisywana na koncie emerytalnym osoby, która ją wpłaciła i… natychmiast wydawana. O żadnym odkładaniu czy oszczędzaniu nie ma mowy. Rząd, przekierowując strumień pieniędzy ze składek emerytalnych z OFE do ZUS, dotuje ten ostatni i próbuje zatkać ziejącą w nim dziurę. Proponowane działanie jest bardzo krótkowzroczne. Sytuacja zakładu będzie rzeczywiście lepsza, ale tylko do czasu, kiedy na emeryturę nie zaczną przechodzić osoby, które z powodu zmiany przepisów będą więcej odkładały na ZUS. Wtedy zakład, a więc budżet państwa, popadnie w ogromne kłopoty. Emerytom, którzy procentowo więcej zapłacili, trzeba będzie więcej wypłacić. Skąd wtedy ZUS weźmie pieniądze? Może OFE zlikwidować całkowicie. Wtedy do ZUS-u trafiać będzie 100 proc. składki emerytalnej. I znowu na chwilę budżet ZUS-u zostanie uratowany, po to, by chwilę później popaść w jeszcze większe kłopoty.

Premier: podwyżki nie będzie
Jeżeli rząd wprowadzi zaproponowane zmiany, będzie to kompromitacja liberalizmu, który był przecież wypisany na sztandarach PO w czasie kilku kolejnych kampanii wyborczych. To sytuacja przedziwna, bo w Polsce bardziej liberalni od liberałów bywają nawet politycy lewicy. Nie pierwszy raz okaże się, że obecna ekipa z liberalnym i wolnorynkowym podejściem do gospodarki ma niewiele wspólnego. Może być jednak tak, że wystąpienie duetu Rostowski-Fedak było tylko puszczeniem próbnego balonu, a rząd po frontalnej krytyce ze wszystkich w zasadzie stron zrobi krok w tył. Dokładnie tak samo było w sprawie podwyższania podatków. Temat był przez samych polityków rządowych tak gmatwany, że gdy po kilku tygodniach spekulacji premier Tusk powiedział w końcu, że żadnej podwyżki nie będzie, wyszedł na zbawcę narodu. Rzecznik rządu Paweł Graś dwie doby po konferencji prasowej w sprawie nowelizacji reformy emerytalnej podkreślał, że ministerstwa finansów i pracy „transparentnie dyskutują różne pomysły rozwiązań, które mają wpływ na budżet”. Premier dodał, że „nie będzie żadnej nowelizacji, która zagroziłaby regularności albo wysokości emerytur”. Całe szczęście, że ktoś dba o nasze obecne i przyszłe emerytury. Dobre i to, choć od rządzących można by się spodziewać rozwiązywania konkretnych problemów, a nie puszczania próbnych balonów, zaciemniających rzeczywistość.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.